Drugi dzień szkoły pewna młoda Gryfonka z pewnością mogła
zaliczyć do nie najlepszych. Pomimo krótkiego, aczkolwiek spokojnego snu, jej
głowę zaprzątały myśli o pewnym arystokracie. Nocne spotkanie na wieży
astronomicznej do przyjemnych nie należało. Chłopak zdaniem Hermiony był
nieobliczalny, możliwe, że groźny i nawet dla niej nieprzewidywalny. Czego
właściwie mogła się po nim spodziewać? Że dobrowolnie odda jej różdżkę? Że po
tych kilku latach, od tak przerwie swój psychiczny terror względem niej? Nie,
to był Malfoy, w dodatku dziwnie obcy, nawet jak na niego. Te przenikliwe,
szare tęczówki, osadzone w pociemniałych oczodołach i ten odcień skóry, tak
chorobliwie blady. To nie był Malfoy jakiego znała.
Na samo wspomnienie o blondynie, dziewczyną wstrząsnął
dreszcz przerażenia. Dopiero myśl o bezpiecznej szkole i zaufanych
nauczycielach, potrafiła ją uspokoić. Hogwart, to przecież jedno z
najbezpieczniejszych i najbardziej strzeżonych miejsc w świecie czarodziejów. Starała
się przekonać samą siebie, że chłopak nic nie może jej tu zrobić. Ona ma przyjaciół,
on poddaną, ślepo za nim kroczącą, małą grupkę Śligonów. Ona ma ciepłą
kochającą rodzinę, nie ważne, że gdzieś daleko w świecie, liczy się tylko to że
są. Każdy jej pomoże. Ona przeciwko niemu? Wynik tego starcia byłby raczej
oczywisty. Chłopak nie miał żadnych szans, co nie zmienia faktu, że na pewno
będzie próbował. Ma jej różdżkę i Merlin jeden wie, czego od niej za nią
zażąda. Ten strach przed nieznanym był gorszy, jak przed samym blondynem.
Świeże, lekkie podmuchy powietrza, rozwiały wszelkie wątpliwości
i obawy dziewczyny. Dzień zapowiadał się naprawdę wspaniale. Dochodziła dopiero
dziesiąta, a promienie wrześniowego słońca ogrzewały swoim ciepłem wszystko
dookoła. Ciepło i piękna pogoda zawsze wywoływały w niej szczęście. Uniosła
swoją drobną twarz ku gurze, zamknęła oczy i trwała w tej pozycji przez kilka
dłuższych chwil, pozwalając sobie na moment zapomnienia. Z zamyślenia wyrwały
ją dwa męskie głosy.
- Yyyy…
- Ron, wyduś to w końcu z siebie! – Krzyknął Harry.
- Bo ja cię chciałem przeprosić za moje nierozsądne i
porywcze zachowanie Hermiono. – Wydukał w końcu rudzielec, spoglądając wprost
na swoje stopy.
- Przeprosiny przyjęte Ronaldzie, ale następnym razem
zastanów się dziesięć razy zanim powiesz coś niestosownego. – Odpowiedziała mu wypranym
z uczuć głosem. Wiedziała, że przyjacielowi naprawdę jest smutno z powodu
ostatniej kłótni, dlatego mu wybaczyła, chodź wewnętrznie nie czuła się nic a
nic udobruchana.
- Och to wspaniale. Mówiłem ci, że Hermiona nie może się
gniewać w nieskończoność. – Uradował się wybraniec.
Tym razem nie masz
racji Harry. –
Pomyślała z wyrzutem, ale odpuściła nie chcąc wywoływać kolejnej kłótni.
- Dzięki Herm. To jak idziemy na opiekę? Hagrid pewno już nie
może się doczekać pierwszej lekcji z nami.
- Ruszajmy! – Krzyknął Harry.
Wszyscy podążyli za wybrańcem w kierunku chatki nauczyciela,
gdzie jak się okazało było już sporo uczniów. Klasa podzieliła się na dwie
części, Gryfoni po prawej, a Ślizgoni po lewej. Napięcie panujące pomiędzy tymi
dwoma domami było niemal namacalne. Grono pedagogiczne za wszelka cenę chciało
pojednać te dwa zwaśnione domy. Lecz wszystkie poczynania w tym kierunku
kończyły się niepowodzeniem. W tym roku ustalono, że większość zajęć będą
odbywać wspólnie. Takie postępowanie było naprawdę irytujące.
Hermiona zatrzymując się z przyjaciółmi gdzieś w pobliżu
grupki innych Gryfonów, zaczęła ukradkiem zerkać w przeciwną stronę. Nie
chciała by ktoś ją nakrył, dlatego jej spojrzenia były ledwo zauważalne,
ukradkowe. Czego szukała? A może raczej kogo? Zrozumiała to dopiero, kiedy w
tłumie uczniów wyłapała blond czuprynę. Chłopak opierał się nonszalancko o drzewo.
Jego postawa niemal krzyczała, „to ja tu jestem panem”.
Przestań się gapić. To
tylko nic nie warta, odrażająca fretka. – Ganiła się w myślach.
- Witajcie uczniowie. W tym roku, a właściwie to w jego
połowie, zajmiemy się pewnym projektem. To znaczy… Wy w parach dostaniecie
bardzo odpowiedzialne zadanie… A co będę się rozgadywał, sami zobaczcie. – Profesor
widać, że był lekko zdenerwowany. Pewnie pamiętał jeszcze ostatnie zdarzenia z
trzeciej klasy, jak nauczał. Cały ten proces i osąd nad jego kochanym dziobkiem
nie dały się tak szybko zapomnieć.
Zaciekawiona Hermiona wraz ze wszystkimi podążyła za Hagridem.
Nie szli daleko, zaledwie na tyły jego okrągłej chatki. Widok jaki tam zastali
rozczuliłby nawet największego drania. W niewielkich od siebie odstępach
powbijane były w ziemię krótkie, drewniane pale. Od każdego z nich odchodziło
kilka średniej grubości łańcuchów, na których końcach uwiązane były małe,
słodkie pieski i kotki. Wszystkie dziewczęta zapiszczały radośnie na ten widok
i podbiegły do wyrywających i domagający się pieszczoty zwierzaczków.
- Ekhm.. ekhm… To, to właśnie będzie wasze zadanie na
najbliższe sześć miesięcy. Trzeba wychować te maluchy. Nauczyć zasad panujących
w domu, jak i sztuczek w niektórych przypadkach. A po pół roku zwierzaki trafią
do adopcji. – wyjaśnił Hagrid.
Hermiona miała mieszane uczucia co do tego projektu, dlaczego
oni? Czy nie byli za starzy na niańczenie zwierząt? Mogli ten projekt
przeprowadzić na przykład w czwartych klasach. Oni przecież powinni się uczyć
poważnych rzeczy, a nie jak dać jeść i pić kotu. Jaki głupi wpadł na ten
pomysł? Bo to na pewno nie było wymysłem ich nauczyciela.
- Spokojnie, tylko spokojnie. Wystraszycie je. Hmm… to może
teraz podzielę was w pary. Ostrzegam nie uznaję sprzeciwu. Pary zostały już
wybrane. Uhhm.. gdzie ja to… ach tak, tutaj jest. – To powiedziawszy wyciągnął
z kieszeni jakąś małą kartkę pergaminu i zaczął czytać. – McLaggen z Zabini’m,
Ron z Bulstrod, Harry z Parkinson, Lovegood z Goyle’m (…) No i ostatnia para to
Malfoy i Granger. – Zwinął karteczkę i na powrót wsunął do kieszeni.
Kiedy Gryfonka usłyszała, kto będzie jej parą przez pół roku,
niemal nie zwróciła śniadania. Wpatrywała się tym razem w chłopaka bez
skrępowania. Nie dostrzegł jej. Natomiast ona mogła zauważyć, że blondyn
wyglądał na mocno coś analizującego. Przerażona spojrzała na uśmiechającego się
pocieszająco Hagrida. Nic nie mógł z tym zrobić, ktoś już wcześniej napisał ta
listę. Pozostawało tylko pytać, kto był takim sadystą?
- Teraz ustawcie się w pary i wybierzcie po jednym zwierzaku,
który będzie wam towarzyszył przez kolejne sześć miesięcy… No nie patrzcie tak
na mnie to pomysł ministerstwa, nie mój… O cholibka, za dużo gadam, za dużo…
I wszystko jasne.
Ministerstwo teraz miesza się we wszystko. – Pomyślała Gryfonka, lecz nie ruszyła się z miejsca.
Nie podejdzie do Ślizgona, o co to, to nie. Nie po wczorajszym spotkaniu. Stała
przygarbiona i samotna wpatrując się w blondyna. Coś ją paraliżowało od środka,
czyżby przenikliwy wzrok chłopaka? Zapewne. Pozostali pomimo uprzedzeń starali
się jednak współpracować, niektórzy wybrali już nawet po zwierzęciu. A ona
Hermiona Granger, przez swoje chore obawy miała właśnie zawalić najprostszy
przedmiot jaki mieli w tej klasie. Hagrid widząc ich wahanie, ruszył powoli w
ich kierunku z pomocą. Kątem oka dostrzegł to również Draco i chcąc być
szybszym od profesora, zawziął się w sobie i podszedł do Gryfonki oddalonej o
kilka kroków.
- Granger.
- Malfoy.
- Może przestaniesz się na mnie gapić i wybierzesz jakiegoś
włochatego sierściucha. – Jego głos był stanowczy i zimny, taki nieznoszący
sprzeciwu.
- Wcale się na ciebie nie gapię, a tak w ogóle to chce moją
różdżkę z powrotem.
- Dostaniesz, dzisiaj wieczorem. – Odpowiedział tajemniczo.
Po tych słowach chłopaka, Hermiona wiedząc, ze nic więcej nie
wskóra, ruszyła w stronę piszczących z zachwytu dziewcząt i ich mniej
zadowolonych partnerów, z zamiarem wybrania zwierzaka. Nie małe było jej
zdziwienie, kiedy dostrzegła, że wszystkie zostały już zabrane. To było nie
możliwe, nie było już ani jednego szczeniaka, czy kociaka.
- Hegridzie… to znaczy profesorze. – Poprawiła się szybko. –
Zabrakło dla mnie i… mojej pary zwierzęcia. – Wydukała czując na karku ciepły
oddech blondyna. Był za blisko zdecydowanie za blisko.
- Tak mi przykro Hermiono, ale została mi tylko do rozdania
ta nieokiełznana psina. – wskazał na szarego wychudzonego kundelka siedzącego pod
sporych rozmiarów drzewem. – To suczka, nie jest już szczeniakiem. Ma około dwa
lata i jest nico niezrównoważona psychicznie. To ciężki przypadek. Została
znaleziona błąkająca się po zakazanym lesie, nie wiadomo co tam robiła, ale
dobrze, że jakimś cudem udało jej się przeżyć. – zakończył posmutniały Hagrid.
- Oh Hagridzie, to takie smutne, zaopiekujemy się nią
należycie. – Zapewniła dziewczyna.
- Chyba zaopiekujesz Granger. – Usłyszała szept blondyna.
Podeszła do biednego zwierzaka i wyciągnęła rękę po łańcuch.
Pies nie protestował wstał w tym samym momencie co Gryfonka i powłóczył łapkami
w obranym przez nią kierunku.
- Na początek musicie umyć waszych nowych przyjaciół. Na
wzgórzu czekają środki czystości i woda. Bierzcie się do roboty. – Nakazał
świeżo upieczony nauczyciel.
Hermiona była zmuszona lekko ciągnąć za łańcuch brudną suczkę,
gdyż ta słysząc o kąpieli nie chętnie przebierała łapkami. Malfoy w tym
momencie nie miał dla niej najmniejszego znaczenia. Dostała zadanie i tego
miała zamiar się trzymać. Pociągnęła psiaka do jednego z większych baseników
napełnionych wodą i przysiadła na trawie.
- Hej mała, nie ma się co bać. Zaczekaj tutaj, zaraz znajdę
jakieś płyn. – szeptała do siebie. – Gdzieś tu musi być… O mam!
Radośnie zaczęła wymachiwać buteleczką z szamponem dla psów.
Jej mina nieco rzedła kiedy dostrzegła, że zwierzaka nie ma w tym miejscu,
gdzie jeszcze kilka sekund temu siedział. Nie nie nie nie, nie mogła uciec. To
było jej zadanie, nie mogła go zawalić już po pięciu minutach. Zaczęła
rozglądać się nerwowo za suczką, ale nigdzie nie mogła jej dostrzec. Dopiero
stanowczy, męski głos przywołał Gryfonkę na ziemię.
- Tego szukasz Granger? – Odezwał się nie kto inny, jak blond
arystokrata.
- Jak?
- Jak ją złapałem? Sama do mnie przyszła, i nie Granger, nie
patrz tak na mnie, nie wiem dlaczego. I lepiej jej pilnuj, jest wyjątkowo
zapchlonym kundlem
.
- Oh, może dlatego, że błąkała się biedna, sama po zakazanym
lesie! – Oburzyła się. – Nie mam zamiaru robić wszystkiego sama, weź wsadź ją
do wody.
Postaw mu się. On ci
nic nie zrobi. Za dużo tu świadków. – Szeptała podświadomość dziewczyny.
- Sama wsadź sobie tego kundla do wody, mam ważniejsze rzeczy
do roboty. – to powiedziawszy rzucił dziewczynie łańcuch na kolana i odszedł
gdzieś w kierunku zamku.
- No fajnie zostałyśmy same… pakuj się do wody. – Nakazała
smutnemu psiakowi.
Cała lekcja Opieki minęła wszystkim w raczej radosnym
nastroju. Pary zaczęły się dogadywać pomiędzy sobą, chodź na początku sztywno,
to po tych dwóch godzinach było już znacznie lepiej. Hermiona także odetchnęła
z ulgą, kiedy blondyn zniknął z jej pola widzenia i wszystko byłoby dobrze,
gdyby nie fakt, że od stóp po sam czubek głowy była całkowicie przemoczona i
pachniała psim szamponem. Jej mała podopieczna zrobiła jej kawał w trakcie
mycia i wciągnęła brunetkę do baseniku. Ten pies naprawdę miał swoje humory.
Po zakończonych porannych zajęciach, siódme klasy miały czas
wolny aż do obiadu. Wtorki były nadzwyczaj luźne, dwie godziny rano opieki i
dwie historii magii po obiedzie.
*
Dzień jak szybko się zaczął tak szybko też minął. Było
właśnie po kolacji, a Hermiona siedziała we współdzielonym z kolegą z roku
salonie. Siedziała przy biurku, a przed nią leżał czysty pergamin. Już dobre
dziesięć minut zastanawiała się jak rozpocząć swoja pracę dla ministerstwa. Musiała
obrać sobie jakiś plan, czy szkic swoich raportów.
- Może zacznę… a co mi tam niech będzie. – Mruknęła do
siebie.
Draco Malfoy
+Zalety
-Wady
- Jest, denerwującym wszystkich
głupkiem, wykazuje brak zainteresowania szkolnymi projektami, nic mu nigdy nie
pasuje, w dalszym ciągu okazuje niechęć do mugolaków…
Po kilku minutach lista wad Dracona była gigantycznych
rozmiarów, natomiast ta część odnosząca się do zalet świeciła pustkami. To nie
tak, że chłopak nie miał żadnych pozytywnych cech, prawda? Musiał je mieć,
każdy je ma, nawet sam Voldemort posiadał jakieś zalety, między innymi był
dobrym przywódcą i intrygantem.
- O Merlinie! Widzę pozytywy w samym Voldemorcie, a w
Malfoy’u to nic. – Jęknęła, a suczka która dotrzymywała jej towarzystwa zaszczekała
przeciągle. – No co? W nim nie ma nic dobrego. A przynajmniej ja tego nie
widzę. – powiedziała patrząc na psiaka.
Po jeszcze kilku chwilach intensywnego myślenia, Hermiona
zwinęła pergamin i poczłapała do sypialni. Za cel obrała sobie wpisywanie co
tydzień jednej pozytywnej cechy chłopaka. Choćby miała poruszyć niebo i ziemię,
to znajdzie w nim jakieś pozytywy.
- Dochodzi dziewiąta. – Mruknęła do siebie i podeszła do
drewnianej szafy z której wyjęła obszerny, granatowy sweter. Wciągnęła go przez
głowę i ruszyła do wyjścia. Nim jednak zdążyła opuścić sypialnię usłyszała
przeraźliwy skowyt.
- Niedługo wrócę, dałam ci jeść i pić, zostań. – Powiedziała
do zwierzaka, na co w odpowiedzi dostała kolejny żałosny jęk. – No dobra chodź,
mam nadzieję, że Malfoy się przez to nie wkurzy.
Piesek na powrót stał się radosny i piszcząc ze szczęścia
pobiegł za swoją opiekunką. Już za moment wszystko miało stać się jasne. Czuła
z tego powodu lekkie mrowienie na całym ciele, taki dreszczyk emocji,
całodziennego wyczekiwania. Już za parę chwil miała usłyszeć cenę za odzyskanie
różdżki. Jeszcze tylko kilka stopni i będzie na wieży astronomicznej. Swoją
drogą, dlaczego właśnie ta wieża? Fakt, nikt na nią nie przychodził od czasu śmierci
Dumbledore’a. Uczniowie jak i nauczyciele woleli unikać tego miejsca, było ono
postrzegane jako złe fatum. W pewnej mierze przyczyniła się do tego profesor
Trelawney, lecz Hermiona śmiała wątpić w jej wewnętrze oko i głupiutkie, wyssane z palca przepowiednie.
Właściwie, to w swojej głowie nazywała profesorkę wariatką o niezrównoważonym
stanie emocjonalnym. Ot cóż, chora kobieta.
Kiedy pojawiła się razem z psiakiem na miejscu, dokładnie
dwie minuty przed dziewiątą, zrozumiała dlaczego wszyscy omijali tą wieżę
szerokim łukiem. Miejsce było ciemne, pomimo pełni księżyca. Ciemne i
przerażająco ogromne, z wieloma wnękami w ścianach, w których łatwo było się skryć
i wykorzystać to jako element zaskoczenia w ataku. Ciarki mimowolnie przeszły po
ciele dziewczyny. Nawet jej psina spochmurniała od kiedy tu przyszły. A
przecież psy czują takie rzeczy, coś musiało być nie tak z tym miejscem.
Brunetka wychyliła się lekko po za gruby mur. Patrząc w dół szacowała, że jest
na wysokości kilkuset metrów, była to najwyższa wieża w całym zamku. U jej
podnóża rozciągała się goła trawa, a trzysta metrów dalej widoczna była granica
Zakazanego Lasu. Do tej pory powracały do dziewczyny wspomnienia z trzeciej
klasy, jak z Harry’m musiała uciekać przed rozwścieczonym wilkołakiem.
- Granger nie skacz, jeszcze mi się przydasz.
Aż podskoczyła zaskoczona tym nagłym, męskim, sarkastycznym
głosem. Pomimo tego, że oczekiwała Malfoy’a, to jego nagłe pojawienie nieźle ją
przestraszyło. Gdyby była starszą panią, na pewno zeszła by w tym momencie na
zawał. Dlatego cieszmy się, że jest młodą czarownicą i jedyne czego doznała, to
przyspieszone bicie serca.
- Aż boję się pomyśleć do czego. – Wykrztusiła wreszcie. A w
odpowiedzi usłyszała tylko cichy śmiech.
Podeszła za chłopakiem do jednej z ciemnych, zadaszonych
wnęk. Ta była największa, a przynajmniej tak się Hermionie wydawało. Blondyn
przeszedł całkowicie na drugą stronę małego pomieszczenia i oparł się
nonszalancko o ścianę. W tym półmroku wyglądał jak postać z mugolskich
horrorów. Taki trochę psychopata, cały w czerni, lecz nie w szkolnej szacie, a
w eleganckich półbutach, czarnych spodniach i koszuli z długim rękawem. Cały
strój doskonale podkreślał jego również czarny charakter. Dopiero kiedy
dziewczyna spojrzała nieco w dół, dostrzegła że bawi się jej własną różdżką,
przekładał ją pomiędzy palcami jak jakieś piórko, jakąś nic nie wartą
gałązeczkę.
- Malfoy, Oddaj mi ją. – Poleciła, chodź w głębi serca
wiedziała, że na nic się to zda, a chłopak i tak zrobi to co będzie chciał.
- Najpierw obiecasz mi swoją pomoc. – Zdziwiona dziewczyna
zamrugała kilkakrotnie powiekami, bo w czym miała by niby pomagać Malfoy’owi. –
Oczywiście pisemną. Podpiszesz Złoty Pergamin swoim nazwiskiem.
Złoty Pergamin, to był taki rodzaj pergaminu, który zazwyczaj
stosowało się przy zawieraniu jakichś ważnych transakcji, czy poważnych
politycznych paktów. Był on wydawany przez ministerstwo, gdyż konsekwencje
złamania podpisanej umowy, były opłakane. Ludzie niewywiązujący się z umów musieli
znosić straszne rzeczy. Była to taka, legalna i oczywiście nadzorowana przez
ministerstwo lżejsza forma Przysięgi Wieczystej. Tutaj ludzie zostawali
okaleczeni do końca życia, natomiast przy przysiędze wieczystej umierali.
- Nie podpiszę tego, nie wiem nawet skąd wziąłeś ten
pergamin, ale to nie legalne. – mówiła szybko przerażona.
- Uspokój się Granger, podpiszesz. Nie masz wyjścia. Mam
twoją różdżkę i jesteśmy tu sami. W dodatku nikt nie wie, że jesteś tu ze mną.
– Zaczął swój wywód.
- Nie zmusisz mnie, wsadź sobie tą moją różdżkę wiesz gdzie.
- Grzeczniej, Granger. Tylko ja wiem gdzie znajduje się coś
na czym ci bardzo zależy. – Zaczął tajemniczo.
- Przykro mi Malfoy, ale mnie już na niczym nie zależy.
Wszystko straciło sens, wojna odebrała mi chęć do dalszej walki. Teraz żyję bo
muszę, bo przetrwałam Bitwę o Hogwart. Tak samo jak ty. Myślisz, że ja tego nie
widzę? Spójrz na siebie jesteś cieniem człowieka. Schudłeś, zmizerniałeś,
stałeś się jeszcze bardziej opryskliwy, jak wcześniej. Najlepszą obroną jest
atak co? Coś nie daje ci spokoju i zamiast z kimś porozmawiać, to dławisz w
sobie tę informacje, emocje jakie tobą targają. Ja widzę. Wyżywasz się na
innych, atakujesz ich, bo nie radzisz sobie z samym sobą.– Zakończyła swoją
wypowiedź dobitnie. Możliwe, że pozwoliła sobie na za dużo, ale co miała do
stracenia? Malfoy nie miał przeciwko niej nic, nie miał żadnego przysłowiowego
haka. Przez te dwa dni, czy to na lekcjach, czy przy posiłkach widziała, jak
chłopak się męczy, jak coś zawzięcie nie daje mu spokoju. Intrygowało ją to. Z
niewiadomych pobudek chciała dociec prawdy. Stojąc teraz wyprostowana dumnie
wpatrywała się w oczy o wiele od niej wyższego Ślizgona, czekała na wybuch
złości, była gotowa.
- Jesteś pewna, że na niczym ci nie zależy? – Zapytał tylko,
ignorując jej całą długą wypowiedź odnosząca się do jego osobistych problemów.
Jedyne co zrobił, to lekko się skrzywił na słowa Gryfonki. – A rodzice? Czy nie
chciałabyś ich zobaczyć?
Rodzice? Jej rodzice? Jak on śmiał? Nie miał prawa o nich
wspominać, to tylko i wyłącznie jej sprawa. Ona musi ich odnaleźć. Jak tylko
skończy szkołę, to ruszy w ponowne poszukiwania. Australia jest duża, ale w
końcu jej się uda. Wierzyła w to.
- Nie masz prawa mieszać w to moich rodziców. Nie mają z tą
sytuacją nic wspólnego! Wykrzyczała.
-Dobra powiem prosto z mostu. Pomóż mi, a dostaniesz ich
dokładny adres.
Te słowa chłopaka, podziałały na dziewczynę jak kubeł zimnej
wody. Poczuła ciarki na kręgosłupie, a oczy zwiększyły się jej dwukrotnie ze
zdziwienia i zaskoczenia. Skąd wiedział gdzie są, nie mógł wiedzieć. Hermiona miała
wrażenie, że znajduje się w jakiejś dziwnej odległej rzeczywistości. Ta
sytuacja z Malfoy’em była wręcz absurdalna.
- Kłamiesz!
- Nie Granger, nie kłamię. Znam dokładny adres twoich
rodziców. – powtórzył pewniej.
- Jak?
- Tuż przed Bitwą o Hogwart poplecznicy Vlodemort’a
namierzyli ich miejsce przebywania. Chcieli bym ich zabił, chcieli żebyś
cierpiała. By wieść o ich śmierci załamała cię. Powierzyli tą misję mnie, bym
zrekompensował zawalone zadanie, które dostałem na szóstym roku. – Każde
wypowiadane przez chłopaka słowo raniło ze zdwojona siłą. – Ale nie, nie
zrobiłem tego.
- Dlaczego? – Zapytała mimowolnie.
- Nie jestem mordercą, za jakiego wy wszyscy mnie macie.
Służyłem Voldemortowi, bo tak chcieli
moi rodzice, mam mroczny znak na przedramieniu, bo ojciec był głupcem. Swoją
drogą skończył tak jak mu się należało, szkoda mi tylko matki, która była ślepo
w niego zapatrzona. – Zawiesił na chwilę głos, po czym odezwał się z jeszcze
większą stanowczością. – Potrzebuje twojej pomocy. Dokładne położenie twoich
rodziców, to chyba wystarczająca cena. Wiec jak będzie?
- Pomogę ci. – Wydukała ledwo słyszalnie.
- Nie zapytasz o szczegóły? O to jaki w tym wszystkim
będziesz mieć udział? – Zdziwił się.
- Nie istotne co będę musiała zrobić, zrobię wszystko za
informację którą posiadasz.
- Wow, Granger. Zaskakujesz mnie. – To mówiąc machnął swoją
różdżką w przestrzeń przed Gryfonką. A na posadzce pojawiły się trzy średnich
rozmiarów czarne kociołki a tuż obok nich kilkanaście dziwnych małych
słoiczków, z przeróżnymi i jednocześnie obrzydliwymi zawartościami.
- Co to jest?
- To twoje zadanie, a właściwie twoja pomoc. Nie jestem w
stanie sam uwarzyć potrzebnych mi eliksirów. Tutaj są składniki na pierwsze dwa
miesiące, później zdobędę resztę.
- Eliksiry? Mam warzyć eliksiry? – Zapytała zaskoczona.
- Granger, zostawiłaś w dormitorium swój mózg, czy co? Tak masz
mi pomóc w warzeniu eliksirów.
- Na ostatniej lekcji byłeś ode mnie dużo lepszy, zawsze w
eliksirach byłeś lepszy.
- Gdzie ty masz oczy dziewczyno? Choćbym nie wiem jak zły
eliksir zrobił, to Snape zawsze mnie pochwali. Ale kiepski nie jestem. – Dodał
szybko. – Te eliksiry które chce uwarzyć, są niesamowicie trudne, a
przyrządzenie ich trwa równe pięć miesięcy. – pomachał jej czarną niewielką
księgą przed oczami.
- Co to są za eliksiry?
- Eliksir nagłej ciemności, ale ten ulepszony o paraliż osób
znajdujących się w jego zasięgu, za wyjątkiem tych które go warzyły. Eliksir
zapomnienia, ale ten cholernie mocny, bez możliwości przywrócenia wspomnień i
ostatni piekielnie trudny, zmiany tożsamości, również nieodwracalny.
Do Hermiony ledwie docierały słowa Ślizgona, eliksiry jakie
chciał zrobić były nieziemsko trudne. Tylko mistrzowie eliksirów nie mieli z
nimi problemu. Wymagały one niesamowitej precyzji i dokładności, jeden zły ruch
mógł stać się tragedią, dla warzącego.
- Przecież one są zakazane przez ministerstwo od czasu Bitwy
o Hogwart!
- I co z tego? – zapytał z nonszalancją.
- Jak to co? Trzeba mieć specjalne pozwolenie na warzenie, czy
nawet kupno. Jeśli ktoś się dowie, trafimy do Azkabanu! – Panikowała.
- Ja i tak jestem na niego skazany. Zapewniam cię, że nikt
się nie dowie, przecież ani nauczyciele, ani uczniowie nie zapuszczają się na
tą wieżę, ale gdyby czasem coś poszło nie tak, to zeznam, że działałaś pod
zaklęciem imperiusa. Co ty na to Granger? Pamiętaj o rodzicach.
Przecież to było straszne mogła zostać złapana, niby Malfoy
obiecywał jej obronę gdyby coś się nie udało, ale czy jemu można wierzyć? I do
czego potrzebuje tych eliksirów? Spiskowanie wbrew ministerstwu nie było w jej
zwyczaju. Ale myśl o rodzicach nadawała jej jakiejś siły. Mogła ich odnaleźć
bez pomocy blondyna, lecz mogłyby to trwać latami. Wystarczy pięć miesięcy,
pięć miesięcy w strachu przed odkryciem całego spisku, ale również pięć
miesięcy niecierpliwości i nadziei na szczęście.
- Zgadzam się. – Tym razem głos jej nie zadrżał, wiedziała
dokładnie czego chce.
- Wiedziałem, że potrafisz dobrze wybrać. Podpisz się tutaj.
– Wskazał na złoty pergamin trzymany w ręce i załączone do niego złote pióro.
Hermiona zdeterminowanym krokiem podeszła do blondyna i
sięgnęła po pergamin na którym widniały takie słowa:
Ja Hermiona Granger, zobowiązuję się do pomocy Dracon’owi Malfoy’owi w
obranym przez niego specyficznym projekcie z eliksirów, warząc trzy następujące:
1.
Eliksir nagłej ciemności, ulepszony o
paraliż.
2.
Eliksir zapomnienia, bez możliwości
przywrócenia wspomnień.
3.
Eliksir zmiany tożsamości,
nieodwracalny.
Przyrzekam zaangażować się z całego
serca w tą pomoc, wykorzystać wszystkie znane mi informacje i za wszelką cenę
starać się osiągnąć obrany przez Dracon’a Malfoy’a cel.
- No dalej Granger,
podpisz się. – Podał jej złote pióro.
- A atrament?
- Oj Granger, podpisujesz
się krwią. Własną krwią. – Dodał, widząc niezrozumienie w oczach Gryfinki.
Stalówka pióra była ostra niczym brzytwa, oczywiste było co
trzeba z nią zrobić. Hermiona powoli zbliżyła pióro do nadgarstka i jednym
pociągłym ruchem rozcięła kawałek swojej szczupłej ręki. Podpisała się szybko i
nieco koślawo, oddając pośpiesznie chłopakowi pergamin i pióro. Dokonała tego,
podpisała się, teraz nie ma już odwrotu. Musiała mu pomóc. Tym razem To Malfoy
rozdawał karty.
- Pięknie, wszystko pięknie. – Zamruczał chowając pergamin do
tylnej kieszeni. – zaczniemy od jutra, kociołki są zaczarowane widzisz je tylko
ty i ja. To w ramach bezpieczeństwa. A to. – Wskazał na księgę trzymaną w
jednej z dłoni. – Lepiej przeczytaj. Nie lubię improwizacji. A i twoja różdżka.
Dziewczyna złapała rzucone jej przedmioty. Tak dobrze było mieć
przy sobie różdżkę, czuć jej przyjemną, elektryzującą magię. Podłużny przedmiot
wsunęła do tylnej kieszeni. Po czym do jej uszu dotarło wściekłe przekleństwo
towarzysza i wesołe szczekanie psiaka, który wcześniej oddalił się gdzieś
radośnie.
- Granger, zabierz tego zapchlonego kundla.
- Nie jest zapchlony. Dzisiaj rzuciłam na niego zaklęcie
odpchlające.
- Po prostu go zabierz!- krzyknął zdenerwowany odpychając
zwierzę.
- Malfoy, to też jest twój pies, zapomniałeś? Mamy się niż
zająć razem! – Krzyknęła do chłopaka, po czym przywołała do siebie suczkę.
- To ma jakieś imię? – Zapytał po krótkiej ciszy, co
zaskoczyło dziewczynę.
- Myślałam trochę nad tym, ale później przyszło mi do głowy,
że ty także masz jakieś zdanie w tej sprawie.
- Nic mnie nie obchodzi, jak nazwiesz tego kudłacza Granger.
Rób co chcesz, daje ci wolną rękę. – Odpowiedział z niesmakiem.
- Dobra. – Uradowała się. – Niech będzie Lola.
Piesek radonie podskoczył koło Gryfonki i zamerdał ogonkiem.
Natomiast Draco zachłysnął się powietrzem.
- L O L A?! – Zaakcentował każdą literkę wymyślonego imienia.
– Nic głupszego nie przychodzi ci do głowy Granger?
- Sam powiedziałeś, że mogę ją nazwać jak chcę, więc będzie Lola. O
spójrz podoba jej się. – Suczka podskoczyła kilkakrotnie i radośnie zaszczekała
na Hermionę.
- Jesteście siebie warte.
Ten komentarz dziewczyna puściła mimo uszu.
- Dlaczego w tedy jak szłam do klasy kazałeś mi się trzymać
od siebie z daleka, a zabrałeś moją różdżkę? – Zapytała zaskakując chłopaka.
- Hmm… Powiedzmy, że nie byłem zdecydowany, czy jesteś mi
potrzebna. Ale przyznaję, nie poradziłbym sobie z tymi eliksirami bez twojej pomocy.
– Ostatnie zdanie wypowiedział niemal szeptem. – Jesteś spóźniona na patrol
Granger. – Zwrócił jej uwagę, wskazawszy na swój zapewne drogi zegarek z
białego złota.
O cholera, patrol.
- Ja już pójdę. – Wydukała.
- Jutro o ósmej wieczorem na wieży. Lepiej się pośpiesz, twój
chłopak nie będzie zadowolony ze spóźnienia.
- Ja nie mam chłopaka.
- Słyszałem co innego. – odpowiedział jej na odchodnym głośno
się śmiejąc.
Przeklęty McLaggen, jak
on śmie opowiadać, że jesteśmy razem, No jak?!
Pędziła na czwarte piętro mając nadzieje, że chłopak
rozpoczął ich patrol sam, a nie czekał na nią. Lola biegła za dziewczyną wesoło
machając ogonkiem. Kiedy obie dotarły na czwarte piętro ich oczom ukazał się
nie kto inny, jak znudzony i dłubiący różdżką w ścianie Cormac.
Ough…
- Hermiona, gdzie byłaś? – Zapytał.
- Musiałam coś załatwić. – Wytłumaczyła się szybko, nie
podając konkretnego powodu. – Dlaczego nie poszedłeś beze mnie?
- Yyy… Tak jakoś myślałem, że możemy iść dzisiaj razem, ale
straciłem rachubę czasu.
- No dobrze nie ważne, teraz to już na pewno musimy się
rozdzielić, bo inaczej nie zdążymy.Idziemy tak jak wczoraj.
- Ojej to Twój piesek? Słodka… No chodź mała…chodź…
Cormac kiwnął głową na znak, że zrozumiał Hermionę, po czym
totalnie olał to, że mają mało czasu i zaczął wołać do siebie psiaka
dziewczyny. Brunetka była początkowo zła, ale jej nastawienie zmieniło się
diametralnie, kiedy tylko Lola wydała z siebie złowrogie warknięcie i spróbowała
złapać swoimi ostrymi kłami rękę chłopaka.
- Lola nie wolno, zostaw! – Krzyknęła Hermiona, a McLaggen porwał
rękę jak oparzony i cofnął się kilka kroków w kierunku ściany.
- Waleczny ten twój piesek. – Wydukał na odchodnym.
- Hej co się stało? Nie lubisz go? Co? Pociesze cię, ja też
za nim nie przepadam. Mądra dziewczynka, tak. – Hermiona pogłaskała Lolę po
krótkim pyszczku i ruszyła w stronę piątego piętra.
Patrolowanie korytarzy
tej nocy było o wiele lepsze jak wczoraj. Czuła się zdecydowanie bezpieczniej.
Nie dość, że z Lolą, która przyjęła teraz pozę psa obronnego, to dodatkowo
posiadała ze sobą różdżkę. Nawet te do tej pory zimne oślizgłe korytarze
wydawały się nieco mniej ponure. A może to jej samopoczucie uległo zmianie.
Myśl o rodzicach dawała jej nowej siły do walki z przeciwnościami. Wystarczyło
uwarzyć głupi eliksir, odzyskać rodziców i nie interesować się niczym więcej.
Bo to na kim Malfoy użyje tych eliksirów jest tylko i wyłącznie jego sprawą.
Ona nie miała zamiaru się w to mieszać.
Nagle Lola zaszczekała przeraźliwie i pobiegła w jeden z
korytarzy na piątym piętrze. Hermiona rzuciła się w pogoń za zwierzakiem, nawołując
głośno. Pies nie zatrzymywał się nawet na moment, gnał przed siebie ile tylko
miał sił. Brunetka w końcu zrozumiała, że Lola kogoś goni, kiedy usłyszała
stukot pary butów o zimną posadzkę. Wyjęła różdżkę i przyspieszyła biegu, by za
rogiem korytarza dostrzec swoja małą Lolę uporczywie trzymająca jakiegoś
trzecioklasistę za nogawkę od piżamy.
- Lola, puść. – Pies posłuchał niemal momentalnie. Dziwne, że
tak szybko zaczął reagować na jej polecenia. – Jak się nazywasz? – To pytanie
było skierowane do ucznia, młodego przestraszonego trzecioklasisty ze
Slytherinu.
- Carol Net. – Odpowiedział przestraszony.
- Czy ty wiesz która jest godzina? Już sporo po ciszy nocnej.
Uczniom nie wolno wałęsać się po korytarzach o tej porze. - Ganiła chłopaka. – Minus dziesięć punktów dla
Slytherinu za nieprzestrzeganie regulaminu. Co ci w ogóle przyszło do głowy,
żeby wychodzić z dormitorium?
- Ja… Założyłem się z kolegami, że wejdę na wierzę
astronomiczną. – wyszeptał przestraszony. Miałem zrobić zdjęcie jak tam będę.
Hermiona zszokowana wpatrywała się to w chłopca, to w mały
magiczny aparat spoczywający w jego prawej dłoni. Oni się założyli, założyli się... te słowa huczały jej w głowie.
Jeśli trzecioklasiści zakładają się o takie rzeczy, to co z reszta? Wieża
astronomiczna ze względu na swoją przerażającą przeszłość, może przyciągać
coraz więcej gapiów. To chyba było jednak nie najlepsze miejsce na warzenie zakazanych
eliksirów.
Musze porozmawiać z
Malfoy’em, koniecznie.
- Oddaj mi aparat, w tej chwili. – Dodała widząc wahanie
chłopca. – Konfiskuję go, jutro będzie do odbioru u profesor McGonagall. A
teraz idziemy cię odprowadzić. Nie dam ci szlabanu, ale żeby mi to było ostatni
raz. Lola chodź.
Jestem dla tych
dzieciaków za dobra, zdecydowanie za dobra. – Pomyślała i ruszyła w stronę lochów.
Szli w ciszy, słychać było tylko ich przyspieszone kroki i cichy
trucht Loli. Hermiona nie miała zamiaru jakoś szczególnie się rozgadywać, było
już późno a chłopiec powinien spać, im szybciej go odprowadzi, tym szybciej
sama będzie mogła się położyć. Szkoda tylko, że to są lochy, zimne, oślizgłe
lochy. Przyspieszyła kroku, a młody Ślizgon musiał niemal biegnąć by za nią nadążyć.
Po około dziesięciu minutach dotarli pod wejście do salonu Slytherinu. Hermiona
poczekała, aż chłopak przejdzie do salonu i skieruje swoje kroki do
dormitorium.
- Ach te dzieciaki. – Mruknęła niby to w przestrzeń, a niby
do Loli, która wydawała się jej słuchać.
Ruszyła w drogę powrotną, ale nim zdążyła przejść chociaż
jeden cały korytarz, to tuż przy swoim uchu usłyszała męski głos. Aż
podskoczyła z wrażenia.
- Co ty tu robisz.?
- Cormac! Przestraszyłeś mnie!
- Nie chciałem. Więc?
- Przyłapałam trzecioklasistę ze Slytherinu na wałęsaniu się po
korytarzach. Musiałam go odprowadzić. – Po tych słowach zapadła cisza. Chłopak
wykorzystał ją na posyłaniu ukradkowych spojrzeń w stronę Gryfonki. Brunetka
zaczynała się zastanawiać, nad tym co skutecznie odepchnęło by od niej
McLaggen’a.
- Hermiona? – Cisza została przerwana przez jej
współlokatora.
- Tak? – Zapytała grzecznie, chodź myślała sobie zupełnie coś
innego.
- Nie miałabyś ochoty wyskoczyć ze mną w sobotę do Miodowego
Królestwa?
Miodowe Królestwo, uwielbiała je. Te słodycze i kolory
panujące w środku, pyszne kolorowe płyny, urocze stoliczki i wesoła atmosfera panująca
tam. To było coś pięknego, jak taka niepozorna cukiernia może przynosić tyle
radości. Ale Cormac? Jego obecność potrafi zepsuć każde, najsłodsze i
najpiękniejsze miejsce.
- Hm… Ja… Dam ci znać. – Wybrnęła z tego z klasą. Nie
odmówiła, ale jednocześnie się nie zgodziła. Ma jeszcze czas do namysłu. Uff.
- To dobrze, będę czekał. – Odpowiedział jej lekko
posmutniały i korzystając z okazji, że przekroczyli właśnie próg ich dormitorium,
cmoknął dziewczynę w policzek na pożegnanie. – dobranoc Hermiono, śpij dobrze.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, stała jak wryta. Dosłownie.
Czy on ją właśnie cmoknął? W policzek? Myśli krążyły jej po głowie jak
oszalałe. Pobiegnąć za nim i urządzić kłótnie? Zamknąć się w pokoju? Zapomnieć?
Ostatecznie Brunetka wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Uniosła swoją drobną rączkę
i przyłożyła rękaw swetra do policzka.
- Będę musiała się umyć, koniecznie i porządnie. – Mruknęła
do siebie i z grymasem na twarzy potarła cmoknięty policzek. Do tego stopnia
mocno, że aż się zarumienił.
Wiedziała, że musi coś zrobić z McLaggen’em, zanim chłopak
zapomni się na amen.
*
Jupiii!!! drugi rozdział!!!
Muszę się w końcu wziąć za poprawianie błędów w pierwszym :/ Dlatego za błędy ponownie przepraszam i zachęcam do komentowania, bo to wasze komentarze nakręcają mnie do pisania :D Jutro siadam nad trzecim rozdziałem :D
Zapraszam oczywiście na mojego drugiego bloga :D :D adres w zakładce po prawej.
Buziaki :****