poniedziałek, 21 marca 2016

Nadzieja



Drugi dzień szkoły pewna młoda Gryfonka z pewnością mogła zaliczyć do nie najlepszych. Pomimo krótkiego, aczkolwiek spokojnego snu, jej głowę zaprzątały myśli o pewnym arystokracie. Nocne spotkanie na wieży astronomicznej do przyjemnych nie należało. Chłopak zdaniem Hermiony był nieobliczalny, możliwe, że groźny i nawet dla niej nieprzewidywalny. Czego właściwie mogła się po nim spodziewać? Że dobrowolnie odda jej różdżkę? Że po tych kilku latach, od tak przerwie swój psychiczny terror względem niej? Nie, to był Malfoy, w dodatku dziwnie obcy, nawet jak na niego. Te przenikliwe, szare tęczówki, osadzone w pociemniałych oczodołach i ten odcień skóry, tak chorobliwie blady. To nie był Malfoy jakiego znała.
Na samo wspomnienie o blondynie, dziewczyną wstrząsnął dreszcz przerażenia. Dopiero myśl o bezpiecznej szkole i zaufanych nauczycielach, potrafiła ją uspokoić. Hogwart, to przecież jedno z najbezpieczniejszych i najbardziej strzeżonych miejsc w świecie czarodziejów. Starała się przekonać samą siebie, że chłopak nic nie może jej tu zrobić. Ona ma przyjaciół, on poddaną, ślepo za nim kroczącą, małą grupkę Śligonów. Ona ma ciepłą kochającą rodzinę, nie ważne, że gdzieś daleko w świecie, liczy się tylko to że są. Każdy jej pomoże. Ona przeciwko niemu? Wynik tego starcia byłby raczej oczywisty. Chłopak nie miał żadnych szans, co nie zmienia faktu, że na pewno będzie próbował. Ma jej różdżkę i Merlin jeden wie, czego od niej za nią zażąda. Ten strach przed nieznanym był gorszy, jak przed samym blondynem.
Świeże, lekkie podmuchy powietrza, rozwiały wszelkie wątpliwości i obawy dziewczyny. Dzień zapowiadał się naprawdę wspaniale. Dochodziła dopiero dziesiąta, a promienie wrześniowego słońca ogrzewały swoim ciepłem wszystko dookoła. Ciepło i piękna pogoda zawsze wywoływały w niej szczęście. Uniosła swoją drobną twarz ku gurze, zamknęła oczy i trwała w tej pozycji przez kilka dłuższych chwil, pozwalając sobie na moment zapomnienia. Z zamyślenia wyrwały ją dwa męskie głosy.

- Yyyy…

- Ron, wyduś to w końcu z siebie! – Krzyknął Harry.

- Bo ja cię chciałem przeprosić za moje nierozsądne i porywcze zachowanie Hermiono. – Wydukał w końcu rudzielec, spoglądając wprost na swoje stopy.

- Przeprosiny przyjęte Ronaldzie, ale następnym razem zastanów się dziesięć razy zanim powiesz coś niestosownego. – Odpowiedziała mu wypranym z uczuć głosem. Wiedziała, że przyjacielowi naprawdę jest smutno z powodu ostatniej kłótni, dlatego mu wybaczyła, chodź wewnętrznie nie czuła się nic a nic udobruchana.

- Och to wspaniale. Mówiłem ci, że Hermiona nie może się gniewać w nieskończoność. – Uradował się wybraniec.

Tym razem nie masz racji Harry. – Pomyślała z wyrzutem, ale odpuściła nie chcąc wywoływać kolejnej kłótni.

- Dzięki Herm. To jak idziemy na opiekę? Hagrid pewno już nie może się doczekać pierwszej lekcji z nami.

- Ruszajmy! – Krzyknął Harry.

Wszyscy podążyli za wybrańcem w kierunku chatki nauczyciela, gdzie jak się okazało było już sporo uczniów. Klasa podzieliła się na dwie części, Gryfoni po prawej, a Ślizgoni po lewej. Napięcie panujące pomiędzy tymi dwoma domami było niemal namacalne. Grono pedagogiczne za wszelka cenę chciało pojednać te dwa zwaśnione domy. Lecz wszystkie poczynania w tym kierunku kończyły się niepowodzeniem. W tym roku ustalono, że większość zajęć będą odbywać wspólnie. Takie postępowanie było naprawdę irytujące.
Hermiona zatrzymując się z przyjaciółmi gdzieś w pobliżu grupki innych Gryfonów, zaczęła ukradkiem zerkać w przeciwną stronę. Nie chciała by ktoś ją nakrył, dlatego jej spojrzenia były ledwo zauważalne, ukradkowe. Czego szukała? A może raczej kogo? Zrozumiała to dopiero, kiedy w tłumie uczniów wyłapała blond czuprynę. Chłopak opierał się nonszalancko o drzewo. Jego postawa niemal krzyczała, „to ja tu jestem panem”.

Przestań się gapić. To tylko nic nie warta, odrażająca fretka. – Ganiła się w myślach.

- Witajcie uczniowie. W tym roku, a właściwie to w jego połowie, zajmiemy się pewnym projektem. To znaczy… Wy w parach dostaniecie bardzo odpowiedzialne zadanie… A co będę się rozgadywał, sami zobaczcie. – Profesor widać, że był lekko zdenerwowany. Pewnie pamiętał jeszcze ostatnie zdarzenia z trzeciej klasy, jak nauczał. Cały ten proces i osąd nad jego kochanym dziobkiem nie dały się tak szybko zapomnieć.

Zaciekawiona Hermiona wraz ze wszystkimi podążyła za Hagridem. Nie szli daleko, zaledwie na tyły jego okrągłej chatki. Widok jaki tam zastali rozczuliłby nawet największego drania. W niewielkich od siebie odstępach powbijane były w ziemię krótkie, drewniane pale. Od każdego z nich odchodziło kilka średniej grubości łańcuchów, na których końcach uwiązane były małe, słodkie pieski i kotki. Wszystkie dziewczęta zapiszczały radośnie na ten widok i podbiegły do wyrywających i domagający się pieszczoty zwierzaczków.

- Ekhm.. ekhm… To, to właśnie będzie wasze zadanie na najbliższe sześć miesięcy. Trzeba wychować te maluchy. Nauczyć zasad panujących w domu, jak i sztuczek w niektórych przypadkach. A po pół roku zwierzaki trafią do adopcji. – wyjaśnił Hagrid.

Hermiona miała mieszane uczucia co do tego projektu, dlaczego oni? Czy nie byli za starzy na niańczenie zwierząt? Mogli ten projekt przeprowadzić na przykład w czwartych klasach. Oni przecież powinni się uczyć poważnych rzeczy, a nie jak dać jeść i pić kotu. Jaki głupi wpadł na ten pomysł? Bo to na pewno nie było wymysłem ich nauczyciela.

- Spokojnie, tylko spokojnie. Wystraszycie je. Hmm… to może teraz podzielę was w pary. Ostrzegam nie uznaję sprzeciwu. Pary zostały już wybrane. Uhhm.. gdzie ja to… ach tak, tutaj jest. – To powiedziawszy wyciągnął z kieszeni jakąś małą kartkę pergaminu i zaczął czytać. – McLaggen z Zabini’m, Ron z Bulstrod, Harry z Parkinson, Lovegood z Goyle’m (…) No i ostatnia para to Malfoy i Granger. – Zwinął karteczkę i na powrót wsunął do kieszeni.

Kiedy Gryfonka usłyszała, kto będzie jej parą przez pół roku, niemal nie zwróciła śniadania. Wpatrywała się tym razem w chłopaka bez skrępowania. Nie dostrzegł jej. Natomiast ona mogła zauważyć, że blondyn wyglądał na mocno coś analizującego. Przerażona spojrzała na uśmiechającego się pocieszająco Hagrida. Nic nie mógł z tym zrobić, ktoś już wcześniej napisał ta listę. Pozostawało tylko pytać, kto był takim sadystą?

- Teraz ustawcie się w pary i wybierzcie po jednym zwierzaku, który będzie wam towarzyszył przez kolejne sześć miesięcy… No nie patrzcie tak na mnie to pomysł ministerstwa, nie mój… O cholibka, za dużo gadam, za dużo…

I wszystko jasne. Ministerstwo teraz miesza się we wszystko. – Pomyślała Gryfonka, lecz nie ruszyła się z miejsca. Nie podejdzie do Ślizgona, o co to, to nie. Nie po wczorajszym spotkaniu. Stała przygarbiona i samotna wpatrując się w blondyna. Coś ją paraliżowało od środka, czyżby przenikliwy wzrok chłopaka? Zapewne. Pozostali pomimo uprzedzeń starali się jednak współpracować, niektórzy wybrali już nawet po zwierzęciu. A ona Hermiona Granger, przez swoje chore obawy miała właśnie zawalić najprostszy przedmiot jaki mieli w tej klasie. Hagrid widząc ich wahanie, ruszył powoli w ich kierunku z pomocą. Kątem oka dostrzegł to również Draco i chcąc być szybszym od profesora, zawziął się w sobie i podszedł do Gryfonki oddalonej o kilka kroków.

- Granger.

- Malfoy.

- Może przestaniesz się na mnie gapić i wybierzesz jakiegoś włochatego sierściucha. – Jego głos był stanowczy i zimny, taki nieznoszący sprzeciwu.

- Wcale się na ciebie nie gapię, a tak w ogóle to chce moją różdżkę z powrotem.

- Dostaniesz, dzisiaj wieczorem. – Odpowiedział tajemniczo.

Po tych słowach chłopaka, Hermiona wiedząc, ze nic więcej nie wskóra, ruszyła w stronę piszczących z zachwytu dziewcząt i ich mniej zadowolonych partnerów, z zamiarem wybrania zwierzaka. Nie małe było jej zdziwienie, kiedy dostrzegła, że wszystkie zostały już zabrane. To było nie możliwe, nie było już ani jednego szczeniaka, czy kociaka.

- Hegridzie… to znaczy profesorze. – Poprawiła się szybko. – Zabrakło dla mnie i… mojej pary zwierzęcia. – Wydukała czując na karku ciepły oddech blondyna. Był za blisko zdecydowanie za blisko.

- Tak mi przykro Hermiono, ale została mi tylko do rozdania ta nieokiełznana psina. – wskazał na szarego wychudzonego kundelka siedzącego pod sporych rozmiarów drzewem. – To suczka, nie jest już szczeniakiem. Ma około dwa lata i jest nico niezrównoważona psychicznie. To ciężki przypadek. Została znaleziona błąkająca się po zakazanym lesie, nie wiadomo co tam robiła, ale dobrze, że jakimś cudem udało jej się przeżyć. – zakończył posmutniały Hagrid.

- Oh Hagridzie, to takie smutne, zaopiekujemy się nią należycie.  – Zapewniła dziewczyna.

- Chyba zaopiekujesz Granger. – Usłyszała szept blondyna.

Podeszła do biednego zwierzaka i wyciągnęła rękę po łańcuch. Pies nie protestował wstał w tym samym momencie co Gryfonka i powłóczył łapkami w obranym przez nią kierunku.

- Na początek musicie umyć waszych nowych przyjaciół. Na wzgórzu czekają środki czystości i woda. Bierzcie się do roboty. – Nakazał świeżo upieczony nauczyciel.

Hermiona była zmuszona lekko ciągnąć za łańcuch brudną suczkę, gdyż ta słysząc o kąpieli nie chętnie przebierała łapkami. Malfoy w tym momencie nie miał dla niej najmniejszego znaczenia. Dostała zadanie i tego miała zamiar się trzymać. Pociągnęła psiaka do jednego z większych baseników napełnionych wodą i przysiadła na trawie.

- Hej mała, nie ma się co bać. Zaczekaj tutaj, zaraz znajdę jakieś płyn. – szeptała do siebie. – Gdzieś tu musi być… O mam!

Radośnie zaczęła wymachiwać buteleczką z szamponem dla psów. Jej mina nieco rzedła kiedy dostrzegła, że zwierzaka nie ma w tym miejscu, gdzie jeszcze kilka sekund temu siedział. Nie nie nie nie, nie mogła uciec. To było jej zadanie, nie mogła go zawalić już po pięciu minutach. Zaczęła rozglądać się nerwowo za suczką, ale nigdzie nie mogła jej dostrzec. Dopiero stanowczy, męski głos przywołał Gryfonkę na ziemię.

- Tego szukasz Granger? – Odezwał się nie kto inny, jak blond arystokrata.

- Jak?

- Jak ją złapałem? Sama do mnie przyszła, i nie Granger, nie patrz tak na mnie, nie wiem dlaczego. I lepiej jej pilnuj, jest wyjątkowo zapchlonym kundlem
.
- Oh, może dlatego, że błąkała się biedna, sama po zakazanym lesie! – Oburzyła się. – Nie mam zamiaru robić wszystkiego sama, weź wsadź ją do wody.

Postaw mu się. On ci nic nie zrobi. Za dużo tu świadków. – Szeptała podświadomość dziewczyny.

- Sama wsadź sobie tego kundla do wody, mam ważniejsze rzeczy do roboty. – to powiedziawszy rzucił dziewczynie łańcuch na kolana i odszedł gdzieś w kierunku zamku.

- No fajnie zostałyśmy same… pakuj się do wody. – Nakazała smutnemu psiakowi.

Cała lekcja Opieki minęła wszystkim w raczej radosnym nastroju. Pary zaczęły się dogadywać pomiędzy sobą, chodź na początku sztywno, to po tych dwóch godzinach było już znacznie lepiej. Hermiona także odetchnęła z ulgą, kiedy blondyn zniknął z jej pola widzenia i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że od stóp po sam czubek głowy była całkowicie przemoczona i pachniała psim szamponem. Jej mała podopieczna zrobiła jej kawał w trakcie mycia i wciągnęła brunetkę do baseniku. Ten pies naprawdę miał swoje humory.
Po zakończonych porannych zajęciach, siódme klasy miały czas wolny aż do obiadu. Wtorki były nadzwyczaj luźne, dwie godziny rano opieki i dwie historii magii po obiedzie.


*


Dzień jak szybko się zaczął tak szybko też minął. Było właśnie po kolacji, a Hermiona siedziała we współdzielonym z kolegą z roku salonie. Siedziała przy biurku, a przed nią leżał czysty pergamin. Już dobre dziesięć minut zastanawiała się jak rozpocząć swoja pracę dla ministerstwa. Musiała obrać sobie jakiś plan, czy szkic swoich raportów.

- Może zacznę… a co mi tam niech będzie. – Mruknęła do siebie.


Draco Malfoy
+Zalety                                              -Wady


- Jest, denerwującym wszystkich głupkiem, wykazuje brak zainteresowania szkolnymi projektami, nic mu nigdy nie pasuje, w dalszym ciągu okazuje niechęć do mugolaków…

Po kilku minutach lista wad Dracona była gigantycznych rozmiarów, natomiast ta część odnosząca się do zalet świeciła pustkami. To nie tak, że chłopak nie miał żadnych pozytywnych cech, prawda? Musiał je mieć, każdy je ma, nawet sam Voldemort posiadał jakieś zalety, między innymi był dobrym przywódcą i intrygantem.

- O Merlinie! Widzę pozytywy w samym Voldemorcie, a w Malfoy’u to nic. – Jęknęła, a suczka która dotrzymywała jej towarzystwa zaszczekała przeciągle. – No co? W nim nie ma nic dobrego. A przynajmniej ja tego nie widzę. – powiedziała patrząc na psiaka.

Po jeszcze kilku chwilach intensywnego myślenia, Hermiona zwinęła pergamin i poczłapała do sypialni. Za cel obrała sobie wpisywanie co tydzień jednej pozytywnej cechy chłopaka. Choćby miała poruszyć niebo i ziemię, to znajdzie w nim jakieś pozytywy.

- Dochodzi dziewiąta. – Mruknęła do siebie i podeszła do drewnianej szafy z której wyjęła obszerny, granatowy sweter. Wciągnęła go przez głowę i ruszyła do wyjścia. Nim jednak zdążyła opuścić sypialnię usłyszała przeraźliwy skowyt.

- Niedługo wrócę, dałam ci jeść i pić, zostań. – Powiedziała do zwierzaka, na co w odpowiedzi dostała kolejny żałosny jęk. – No dobra chodź, mam nadzieję, że Malfoy się przez to nie wkurzy.

Piesek na powrót stał się radosny i piszcząc ze szczęścia pobiegł za swoją opiekunką. Już za moment wszystko miało stać się jasne. Czuła z tego powodu lekkie mrowienie na całym ciele, taki dreszczyk emocji, całodziennego wyczekiwania. Już za parę chwil miała usłyszeć cenę za odzyskanie różdżki. Jeszcze tylko kilka stopni i będzie na wieży astronomicznej. Swoją drogą, dlaczego właśnie ta wieża? Fakt, nikt na nią nie przychodził od czasu śmierci Dumbledore’a. Uczniowie jak i nauczyciele woleli unikać tego miejsca, było ono postrzegane jako złe fatum. W pewnej mierze przyczyniła się do tego profesor Trelawney, lecz Hermiona śmiała wątpić w jej wewnętrze oko i  głupiutkie, wyssane z palca przepowiednie. Właściwie, to w swojej głowie nazywała profesorkę wariatką o niezrównoważonym stanie emocjonalnym. Ot cóż, chora kobieta.
Kiedy pojawiła się razem z psiakiem na miejscu, dokładnie dwie minuty przed dziewiątą, zrozumiała dlaczego wszyscy omijali tą wieżę szerokim łukiem. Miejsce było ciemne, pomimo pełni księżyca. Ciemne i przerażająco ogromne, z wieloma wnękami w ścianach, w których łatwo było się skryć i wykorzystać to jako element zaskoczenia w ataku. Ciarki mimowolnie przeszły po ciele dziewczyny. Nawet jej psina spochmurniała od kiedy tu przyszły. A przecież psy czują takie rzeczy, coś musiało być nie tak z tym miejscem. Brunetka wychyliła się lekko po za gruby mur. Patrząc w dół szacowała, że jest na wysokości kilkuset metrów, była to najwyższa wieża w całym zamku. U jej podnóża rozciągała się goła trawa, a trzysta metrów dalej widoczna była granica Zakazanego Lasu. Do tej pory powracały do dziewczyny wspomnienia z trzeciej klasy, jak z Harry’m musiała uciekać przed rozwścieczonym wilkołakiem.

- Granger nie skacz, jeszcze mi się przydasz.

Aż podskoczyła zaskoczona tym nagłym, męskim, sarkastycznym głosem. Pomimo tego, że oczekiwała Malfoy’a, to jego nagłe pojawienie nieźle ją przestraszyło. Gdyby była starszą panią, na pewno zeszła by w tym momencie na zawał. Dlatego cieszmy się, że jest młodą czarownicą i jedyne czego doznała, to przyspieszone bicie serca.

- Aż boję się pomyśleć do czego. – Wykrztusiła wreszcie. A w odpowiedzi usłyszała tylko cichy śmiech.

Podeszła za chłopakiem do jednej z ciemnych, zadaszonych wnęk. Ta była największa, a przynajmniej tak się Hermionie wydawało. Blondyn przeszedł całkowicie na drugą stronę małego pomieszczenia i oparł się nonszalancko o ścianę. W tym półmroku wyglądał jak postać z mugolskich horrorów. Taki trochę psychopata, cały w czerni, lecz nie w szkolnej szacie, a w eleganckich półbutach, czarnych spodniach i koszuli z długim rękawem. Cały strój doskonale podkreślał jego również czarny charakter. Dopiero kiedy dziewczyna spojrzała nieco w dół, dostrzegła że bawi się jej własną różdżką, przekładał ją pomiędzy palcami jak jakieś piórko, jakąś nic nie wartą gałązeczkę.

- Malfoy, Oddaj mi ją. – Poleciła, chodź w głębi serca wiedziała, że na nic się to zda, a chłopak i tak zrobi to co będzie chciał.

- Najpierw obiecasz mi swoją pomoc. – Zdziwiona dziewczyna zamrugała kilkakrotnie powiekami, bo w czym miała by niby pomagać Malfoy’owi. – Oczywiście pisemną. Podpiszesz Złoty Pergamin swoim nazwiskiem.

Złoty Pergamin, to był taki rodzaj pergaminu, który zazwyczaj stosowało się przy zawieraniu jakichś ważnych transakcji, czy poważnych politycznych paktów. Był on wydawany przez ministerstwo, gdyż konsekwencje złamania podpisanej umowy, były opłakane. Ludzie niewywiązujący się z umów musieli znosić straszne rzeczy. Była to taka, legalna i oczywiście nadzorowana przez ministerstwo lżejsza forma Przysięgi Wieczystej. Tutaj ludzie zostawali okaleczeni do końca życia, natomiast przy przysiędze wieczystej umierali.

- Nie podpiszę tego, nie wiem nawet skąd wziąłeś ten pergamin, ale to nie legalne. – mówiła szybko przerażona.

- Uspokój się Granger, podpiszesz. Nie masz wyjścia. Mam twoją różdżkę i jesteśmy tu sami. W dodatku nikt nie wie, że jesteś tu ze mną. – Zaczął swój wywód.

- Nie zmusisz mnie, wsadź sobie tą moją różdżkę wiesz gdzie.

- Grzeczniej, Granger. Tylko ja wiem gdzie znajduje się coś na czym ci bardzo zależy. – Zaczął tajemniczo.

- Przykro mi Malfoy, ale mnie już na niczym nie zależy. Wszystko straciło sens, wojna odebrała mi chęć do dalszej walki. Teraz żyję bo muszę, bo przetrwałam Bitwę o Hogwart. Tak samo jak ty. Myślisz, że ja tego nie widzę? Spójrz na siebie jesteś cieniem człowieka. Schudłeś, zmizerniałeś, stałeś się jeszcze bardziej opryskliwy, jak wcześniej. Najlepszą obroną jest atak co? Coś nie daje ci spokoju i zamiast z kimś porozmawiać, to dławisz w sobie tę informacje, emocje jakie tobą targają. Ja widzę. Wyżywasz się na innych, atakujesz ich, bo nie radzisz sobie z samym sobą.– Zakończyła swoją wypowiedź dobitnie. Możliwe, że pozwoliła sobie na za dużo, ale co miała do stracenia? Malfoy nie miał przeciwko niej nic, nie miał żadnego przysłowiowego haka. Przez te dwa dni, czy to na lekcjach, czy przy posiłkach widziała, jak chłopak się męczy, jak coś zawzięcie nie daje mu spokoju. Intrygowało ją to. Z niewiadomych pobudek chciała dociec prawdy. Stojąc teraz wyprostowana dumnie wpatrywała się w oczy o wiele od niej wyższego Ślizgona, czekała na wybuch złości, była gotowa.

- Jesteś pewna, że na niczym ci nie zależy? – Zapytał tylko, ignorując jej całą długą wypowiedź odnosząca się do jego osobistych problemów. Jedyne co zrobił, to lekko się skrzywił na słowa Gryfonki. – A rodzice? Czy nie chciałabyś ich zobaczyć?

Rodzice? Jej rodzice? Jak on śmiał? Nie miał prawa o nich wspominać, to tylko i wyłącznie jej sprawa. Ona musi ich odnaleźć. Jak tylko skończy szkołę, to ruszy w ponowne poszukiwania. Australia jest duża, ale w końcu jej się uda. Wierzyła w to.

- Nie masz prawa mieszać w to moich rodziców. Nie mają z tą sytuacją nic wspólnego! Wykrzyczała.

-Dobra powiem prosto z mostu. Pomóż mi, a dostaniesz ich dokładny adres.

Te słowa chłopaka, podziałały na dziewczynę jak kubeł zimnej wody. Poczuła ciarki na kręgosłupie, a oczy zwiększyły się jej dwukrotnie ze zdziwienia i zaskoczenia. Skąd wiedział gdzie są, nie mógł wiedzieć. Hermiona miała wrażenie, że znajduje się w jakiejś dziwnej odległej rzeczywistości. Ta sytuacja z Malfoy’em była wręcz absurdalna.

- Kłamiesz!

- Nie Granger, nie kłamię. Znam dokładny adres twoich rodziców. – powtórzył pewniej.

- Jak?

- Tuż przed Bitwą o Hogwart poplecznicy Vlodemort’a namierzyli ich miejsce przebywania. Chcieli bym ich zabił, chcieli żebyś cierpiała. By wieść o ich śmierci załamała cię. Powierzyli tą misję mnie, bym zrekompensował zawalone zadanie, które dostałem na szóstym roku. – Każde wypowiadane przez chłopaka słowo raniło ze zdwojona siłą. – Ale nie, nie zrobiłem tego.

- Dlaczego? – Zapytała mimowolnie.

- Nie jestem mordercą, za jakiego wy wszyscy mnie macie. Służyłem Voldemortowi,  bo tak chcieli moi rodzice, mam mroczny znak na przedramieniu, bo ojciec był głupcem. Swoją drogą skończył tak jak mu się należało, szkoda mi tylko matki, która była ślepo w niego zapatrzona. – Zawiesił na chwilę głos, po czym odezwał się z jeszcze większą stanowczością. – Potrzebuje twojej pomocy. Dokładne położenie twoich rodziców, to chyba wystarczająca cena. Wiec jak będzie?

- Pomogę ci. – Wydukała ledwo słyszalnie.

- Nie zapytasz o szczegóły? O to jaki w tym wszystkim będziesz mieć udział? – Zdziwił się.

- Nie istotne co będę musiała zrobić, zrobię wszystko za informację którą posiadasz.

- Wow, Granger. Zaskakujesz mnie. – To mówiąc machnął swoją różdżką w przestrzeń przed Gryfonką. A na posadzce pojawiły się trzy średnich rozmiarów czarne kociołki a tuż obok nich kilkanaście dziwnych małych słoiczków, z przeróżnymi i jednocześnie obrzydliwymi zawartościami.

- Co to jest?

- To twoje zadanie, a właściwie twoja pomoc. Nie jestem w stanie sam uwarzyć potrzebnych mi eliksirów. Tutaj są składniki na pierwsze dwa miesiące, później zdobędę resztę.

- Eliksiry? Mam warzyć eliksiry? – Zapytała zaskoczona.

- Granger, zostawiłaś w dormitorium swój mózg, czy co? Tak masz mi pomóc w warzeniu eliksirów.

- Na ostatniej lekcji byłeś ode mnie dużo lepszy, zawsze w eliksirach byłeś lepszy.

- Gdzie ty masz oczy dziewczyno? Choćbym nie wiem jak zły eliksir zrobił, to Snape zawsze mnie pochwali. Ale kiepski nie jestem. – Dodał szybko. – Te eliksiry które chce uwarzyć, są niesamowicie trudne, a przyrządzenie ich trwa równe pięć miesięcy. – pomachał jej czarną niewielką księgą przed oczami.

- Co to są za eliksiry?

- Eliksir nagłej ciemności, ale ten ulepszony o paraliż osób znajdujących się w jego zasięgu, za wyjątkiem tych które go warzyły. Eliksir zapomnienia, ale ten cholernie mocny, bez możliwości przywrócenia wspomnień i ostatni piekielnie trudny, zmiany tożsamości, również nieodwracalny.

Do Hermiony ledwie docierały słowa Ślizgona, eliksiry jakie chciał zrobić były nieziemsko trudne. Tylko mistrzowie eliksirów nie mieli z nimi problemu. Wymagały one niesamowitej precyzji i dokładności, jeden zły ruch mógł stać się tragedią, dla warzącego.

- Przecież one są zakazane przez ministerstwo od czasu Bitwy o Hogwart!

- I co z tego? – zapytał z nonszalancją.

- Jak to co? Trzeba mieć specjalne pozwolenie na warzenie, czy nawet kupno. Jeśli ktoś się dowie, trafimy do Azkabanu! – Panikowała.

- Ja i tak jestem na niego skazany. Zapewniam cię, że nikt się nie dowie, przecież ani nauczyciele, ani uczniowie nie zapuszczają się na tą wieżę, ale gdyby czasem coś poszło nie tak, to zeznam, że działałaś pod zaklęciem imperiusa. Co ty na to Granger? Pamiętaj o rodzicach.

Przecież to było straszne mogła zostać złapana, niby Malfoy obiecywał jej obronę gdyby coś się nie udało, ale czy jemu można wierzyć? I do czego potrzebuje tych eliksirów? Spiskowanie wbrew ministerstwu nie było w jej zwyczaju. Ale myśl o rodzicach nadawała jej jakiejś siły. Mogła ich odnaleźć bez pomocy blondyna, lecz mogłyby to trwać latami. Wystarczy pięć miesięcy, pięć miesięcy w strachu przed odkryciem całego spisku, ale również pięć miesięcy niecierpliwości i nadziei na szczęście.

- Zgadzam się. – Tym razem głos jej nie zadrżał, wiedziała dokładnie czego chce.

- Wiedziałem, że potrafisz dobrze wybrać. Podpisz się tutaj. – Wskazał na złoty pergamin trzymany w ręce i załączone do niego złote pióro.
Hermiona zdeterminowanym krokiem podeszła do blondyna i sięgnęła po pergamin na którym widniały takie słowa:


Ja Hermiona Granger, zobowiązuję się do pomocy Dracon’owi Malfoy’owi w obranym przez niego specyficznym projekcie z eliksirów, warząc trzy następujące:

1.      Eliksir nagłej ciemności, ulepszony o paraliż.
2.      Eliksir zapomnienia, bez możliwości przywrócenia wspomnień.
3.      Eliksir zmiany tożsamości, nieodwracalny.

Przyrzekam zaangażować się z całego serca w tą pomoc, wykorzystać wszystkie znane mi informacje i za wszelką cenę starać się osiągnąć obrany przez Dracon’a Malfoy’a cel.


- No dalej Granger, podpisz się. – Podał jej złote pióro.

- A atrament?

- Oj Granger, podpisujesz się krwią. Własną krwią. – Dodał, widząc niezrozumienie w oczach Gryfinki.

Stalówka pióra była ostra niczym brzytwa, oczywiste było co trzeba z nią zrobić. Hermiona powoli zbliżyła pióro do nadgarstka i jednym pociągłym ruchem rozcięła kawałek swojej szczupłej ręki. Podpisała się szybko i nieco koślawo, oddając pośpiesznie chłopakowi pergamin i pióro. Dokonała tego, podpisała się, teraz nie ma już odwrotu. Musiała mu pomóc. Tym razem To Malfoy rozdawał karty.

- Pięknie, wszystko pięknie. – Zamruczał chowając pergamin do tylnej kieszeni. – zaczniemy od jutra, kociołki są zaczarowane widzisz je tylko ty i ja. To w ramach bezpieczeństwa. A to. – Wskazał na księgę trzymaną w jednej z dłoni. – Lepiej przeczytaj. Nie lubię improwizacji. A i twoja różdżka.

Dziewczyna złapała rzucone jej przedmioty. Tak dobrze było mieć przy sobie różdżkę, czuć jej przyjemną, elektryzującą magię. Podłużny przedmiot wsunęła do tylnej kieszeni. Po czym do jej uszu dotarło wściekłe przekleństwo towarzysza i wesołe szczekanie psiaka, który wcześniej oddalił się gdzieś radośnie.

- Granger, zabierz tego zapchlonego kundla.

- Nie jest zapchlony. Dzisiaj rzuciłam na niego zaklęcie odpchlające.

- Po prostu go zabierz!- krzyknął zdenerwowany odpychając zwierzę.

- Malfoy, to też jest twój pies, zapomniałeś? Mamy się niż zająć razem! – Krzyknęła do chłopaka, po czym przywołała do siebie suczkę.

- To ma jakieś imię? – Zapytał po krótkiej ciszy, co zaskoczyło dziewczynę.

- Myślałam trochę nad tym, ale później przyszło mi do głowy, że ty także masz jakieś zdanie w tej sprawie.

- Nic mnie nie obchodzi, jak nazwiesz tego kudłacza Granger. Rób co chcesz, daje ci wolną rękę. – Odpowiedział z niesmakiem.

- Dobra. – Uradowała się. – Niech będzie Lola.

Piesek radonie podskoczył koło Gryfonki i zamerdał ogonkiem. Natomiast Draco zachłysnął się powietrzem.

- L O L A?! – Zaakcentował każdą literkę wymyślonego imienia. – Nic głupszego nie przychodzi ci do głowy Granger?

- Sam powiedziałeś, że  mogę ją nazwać jak chcę, więc będzie Lola. O spójrz podoba jej się. – Suczka podskoczyła kilkakrotnie i radośnie zaszczekała na Hermionę.

- Jesteście siebie warte.

Ten komentarz dziewczyna puściła mimo uszu.

- Dlaczego w tedy jak szłam do klasy kazałeś mi się trzymać od siebie z daleka, a zabrałeś moją różdżkę? – Zapytała zaskakując chłopaka.

- Hmm… Powiedzmy, że nie byłem zdecydowany, czy jesteś mi potrzebna. Ale przyznaję, nie poradziłbym sobie z tymi eliksirami bez twojej pomocy. – Ostatnie zdanie wypowiedział niemal szeptem. – Jesteś spóźniona na patrol Granger. – Zwrócił jej uwagę, wskazawszy na swój zapewne drogi zegarek z białego złota.

O cholera, patrol.

- Ja już pójdę. – Wydukała.

- Jutro o ósmej wieczorem na wieży. Lepiej się pośpiesz, twój chłopak nie będzie zadowolony ze spóźnienia.

- Ja nie mam chłopaka.

- Słyszałem co innego. – odpowiedział jej na odchodnym głośno się śmiejąc.

Przeklęty McLaggen, jak on śmie opowiadać, że jesteśmy razem, No jak?!

Pędziła na czwarte piętro mając nadzieje, że chłopak rozpoczął ich patrol sam, a nie czekał na nią. Lola biegła za dziewczyną wesoło machając ogonkiem. Kiedy obie dotarły na czwarte piętro ich oczom ukazał się nie kto inny, jak znudzony i dłubiący różdżką w ścianie Cormac.

Ough…

- Hermiona, gdzie byłaś? – Zapytał.

- Musiałam coś załatwić. – Wytłumaczyła się szybko, nie podając konkretnego powodu. – Dlaczego nie poszedłeś beze mnie?

- Yyy… Tak jakoś myślałem, że możemy iść dzisiaj razem, ale straciłem rachubę czasu.

- No dobrze nie ważne, teraz to już na pewno musimy się rozdzielić, bo inaczej nie zdążymy.Idziemy tak jak wczoraj.

- Ojej to Twój piesek? Słodka… No chodź mała…chodź…

Cormac kiwnął głową na znak, że zrozumiał Hermionę, po czym totalnie olał to, że mają mało czasu i zaczął wołać do siebie psiaka dziewczyny. Brunetka była początkowo zła, ale jej nastawienie zmieniło się diametralnie, kiedy tylko Lola wydała z siebie złowrogie warknięcie i spróbowała złapać swoimi ostrymi kłami rękę chłopaka.

- Lola nie wolno, zostaw! – Krzyknęła Hermiona, a McLaggen porwał rękę jak oparzony i cofnął się kilka kroków w kierunku ściany.

- Waleczny ten twój piesek. – Wydukał na odchodnym.

- Hej co się stało? Nie lubisz go? Co? Pociesze cię, ja też za nim nie przepadam. Mądra dziewczynka, tak. – Hermiona pogłaskała Lolę po krótkim pyszczku i ruszyła w stronę piątego piętra.
 Patrolowanie korytarzy tej nocy było o wiele lepsze jak wczoraj. Czuła się zdecydowanie bezpieczniej. Nie dość, że z Lolą, która przyjęła teraz pozę psa obronnego, to dodatkowo posiadała ze sobą różdżkę. Nawet te do tej pory zimne oślizgłe korytarze wydawały się nieco mniej ponure. A może to jej samopoczucie uległo zmianie. Myśl o rodzicach dawała jej nowej siły do walki z przeciwnościami. Wystarczyło uwarzyć głupi eliksir, odzyskać rodziców i nie interesować się niczym więcej. Bo to na kim Malfoy użyje tych eliksirów jest tylko i wyłącznie jego sprawą. Ona nie miała zamiaru się w to mieszać.
Nagle Lola zaszczekała przeraźliwie i pobiegła w jeden z korytarzy na piątym piętrze. Hermiona rzuciła się w pogoń za zwierzakiem, nawołując głośno. Pies nie zatrzymywał się nawet na moment, gnał przed siebie ile tylko miał sił. Brunetka w końcu zrozumiała, że Lola kogoś goni, kiedy usłyszała stukot pary butów o zimną posadzkę. Wyjęła różdżkę i przyspieszyła biegu, by za rogiem korytarza dostrzec swoja małą Lolę uporczywie trzymająca jakiegoś trzecioklasistę za nogawkę od piżamy.

- Lola, puść. – Pies posłuchał niemal momentalnie. Dziwne, że tak szybko zaczął reagować na jej polecenia. – Jak się nazywasz? – To pytanie było skierowane do ucznia, młodego przestraszonego trzecioklasisty ze Slytherinu.

- Carol Net. – Odpowiedział przestraszony.

- Czy ty wiesz która jest godzina? Już sporo po ciszy nocnej. Uczniom nie wolno wałęsać się po korytarzach o tej porze. -  Ganiła chłopaka. – Minus dziesięć punktów dla Slytherinu za nieprzestrzeganie regulaminu. Co ci w ogóle przyszło do głowy, żeby wychodzić z dormitorium?

- Ja… Założyłem się z kolegami, że wejdę na wierzę astronomiczną. – wyszeptał przestraszony. Miałem zrobić zdjęcie jak tam będę.

Hermiona zszokowana wpatrywała się to w chłopca, to w mały magiczny aparat spoczywający w jego prawej dłoni. Oni się założyli, założyli się... te słowa huczały jej w głowie. Jeśli trzecioklasiści zakładają się o takie rzeczy, to co z reszta? Wieża astronomiczna ze względu na swoją przerażającą przeszłość, może przyciągać coraz więcej gapiów. To chyba było jednak nie najlepsze miejsce na warzenie zakazanych eliksirów.

Musze porozmawiać z Malfoy’em, koniecznie.

- Oddaj mi aparat, w tej chwili. – Dodała widząc wahanie chłopca. – Konfiskuję go, jutro będzie do odbioru u profesor McGonagall. A teraz idziemy cię odprowadzić. Nie dam ci szlabanu, ale żeby mi to było ostatni raz. Lola chodź.

Jestem dla tych dzieciaków za dobra, zdecydowanie za dobra. – Pomyślała i ruszyła w stronę lochów.

Szli w ciszy, słychać było tylko ich przyspieszone kroki i cichy trucht Loli. Hermiona nie miała zamiaru jakoś szczególnie się rozgadywać, było już późno a chłopiec powinien spać, im szybciej go odprowadzi, tym szybciej sama będzie mogła się położyć. Szkoda tylko, że to są lochy, zimne, oślizgłe lochy. Przyspieszyła kroku, a młody Ślizgon musiał niemal biegnąć by za nią nadążyć. Po około dziesięciu minutach dotarli pod wejście do salonu Slytherinu. Hermiona poczekała, aż chłopak przejdzie do salonu i skieruje swoje kroki do dormitorium.

- Ach te dzieciaki. – Mruknęła niby to w przestrzeń, a niby do Loli, która wydawała się jej słuchać.

Ruszyła w drogę powrotną, ale nim zdążyła przejść chociaż jeden cały korytarz, to tuż przy swoim uchu usłyszała męski głos. Aż podskoczyła z wrażenia.

- Co ty tu robisz.?

- Cormac! Przestraszyłeś mnie!

- Nie chciałem. Więc?

- Przyłapałam trzecioklasistę ze Slytherinu na wałęsaniu się po korytarzach. Musiałam go odprowadzić. – Po tych słowach zapadła cisza. Chłopak wykorzystał ją na posyłaniu ukradkowych spojrzeń w stronę Gryfonki. Brunetka zaczynała się zastanawiać, nad tym co skutecznie odepchnęło by od niej McLaggen’a.

- Hermiona? – Cisza została przerwana przez jej współlokatora.

- Tak? – Zapytała grzecznie, chodź myślała sobie zupełnie coś innego.

- Nie miałabyś ochoty wyskoczyć ze mną w sobotę do Miodowego Królestwa?

Miodowe Królestwo, uwielbiała je. Te słodycze i kolory panujące w środku, pyszne kolorowe płyny, urocze stoliczki i wesoła atmosfera panująca tam. To było coś pięknego, jak taka niepozorna cukiernia może przynosić tyle radości. Ale Cormac? Jego obecność potrafi zepsuć każde, najsłodsze i najpiękniejsze miejsce.

- Hm… Ja… Dam ci znać. – Wybrnęła z tego z klasą. Nie odmówiła, ale jednocześnie się nie zgodziła. Ma jeszcze czas do namysłu. Uff.

- To dobrze, będę czekał. – Odpowiedział jej lekko posmutniały i korzystając z okazji, że przekroczyli właśnie próg ich dormitorium, cmoknął dziewczynę w policzek na pożegnanie. – dobranoc Hermiono, śpij dobrze.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała, stała jak wryta. Dosłownie. Czy on ją właśnie cmoknął? W policzek? Myśli krążyły jej po głowie jak oszalałe. Pobiegnąć za nim i urządzić kłótnie? Zamknąć się w pokoju? Zapomnieć? Ostatecznie Brunetka wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Uniosła swoją drobną rączkę i przyłożyła rękaw swetra do policzka.

- Będę musiała się umyć, koniecznie i porządnie. – Mruknęła do siebie i z grymasem na twarzy potarła cmoknięty policzek. Do tego stopnia mocno, że aż się zarumienił.


Wiedziała, że musi coś zrobić z McLaggen’em, zanim chłopak zapomni się na amen.


*

Jupiii!!! drugi rozdział!!! 

Muszę się w końcu wziąć za poprawianie błędów w pierwszym :/ Dlatego za błędy ponownie przepraszam i zachęcam do komentowania, bo to wasze komentarze nakręcają mnie do pisania :D Jutro siadam nad trzecim rozdziałem :D
 Zapraszam oczywiście na mojego drugiego bloga :D :D adres w zakładce po prawej. 

Buziaki :****

sobota, 12 marca 2016

Zwątpienie




- Panno Granger, chciałbym pani powierzyć pewną funkcję do pełnienia w Hogwarcie ze względu na to, że jest pani osobą odpowiedzialną, jak i zaufaną. Tak jednogłośne zdecydowaliśmy, że to pani powinna przysyłać nam cotygodniowe informacje na temat pana Dracona Malfoy’a. Chcemy go mieć pod ciągłą obserwacją. Co pani na to, panno Granger?

Słowa Ministra Magii co chwilę wdzierały się do podświadomości pewnej Gryfonki. Za każdym razem tak samo przyprawiając ją o zawroty głowy. Bo co miała odpowiedzieć? Nie zgodzić się? Przecież prosił ją o to sam minister.
Fakt, że będzie chodzić z Malfoy’em do tej samej szkoły jeszcze rok, przyprawiał ją o mdłości. Nie mówiąc już o spędzaniu z nim wolnego czasu, a później opisywaniu tego wszystkiego. Szczerze mówiąc czuła do chłopaka wstręt i odrazę. Te wszystkie lata spędzone na upokorzeniu, wysłuchiwanie dzień w dzień tych samych wyzwisk i kpin skierowanych pod jej adresem. Nie rozumiała dlaczego Harry się za nim wstawił ani dlaczego nie zesłali go do Azkabanu razem z innymi Śmierciożercami? W jej mniemaniu niepodważalnie na taki los zasługiwał. W końcu sam był sobie winny, walczył po stronie wroga. Dziewczyna nie wiedziała, jak może skończyć się takie obcowanie z chłopakiem, ale podejrzewała, że za miło to nie będzie.
- Może przeżyję… - westchnęła do siebie, mijając kilka starych, zakurzonych zbroi. Swoje kroki kierowała ku gabinetowi dyrektorki.
McGonagall miała przekazać Hermionie pozostałe szczegóły dotyczące przydzielonego jej przez ministra zadania. Jak również zasady, przywileje i obowiązki związane ze stanowiskiem Prefekta Naczelnego. To miał być lepszy rok, nie zważając na drobne mankamenty, o których to dziewczyna starała się uporczywie zapomnieć. Jednak wspomnienia o rodzicach powracały każdego samotnego wieczora. Kiedy leżała w łóżku czekając na sen one wracały, wszystkie sytuacje z dzieciństwa, pierwsza jada na rowerze, wspólne święta, dwa miesiące wakacji spędzanych co roku w domu. Gryfonka miała wrażenie, jakby utraciła cząstkę siebie. Nie wiedziała kiedy ten stan minie, nie zapowiadało się na rychłą poprawę. W dodatku te ciągłe koszmary, gwałtowne pobudki w środku nocy i strach przed ciemnością, przed nieznanym.
Każdemu było ciężko otrząsnąć się ze wszystkich zdarzeń, jakich doświadczyli w czasie Wielkiej Bitwy o Hogwart. Każdy stracił coś na czym mu zależało, tylko jedni więcej, a inni mniej. Najpotężniejsza Szkoła Magii i Czarodziejstwa pomimo tego, że została całkowicie odnowiona, to nie była już tą samą co kiedyś.
Drzwi do gabinetu dyrektorki były strome i kręte, na ścianach znajdowały się różnorodne obrazy, większe, mniejsze, wszystkie pogrążone w rozmowie. Drzwi wejściowe były potężne i na pierwszy rzut oka ciężkie do sforsowania. Na ich środku widnia mała prostokątna, metalowa tabliczka, z napisem „Dyrekcja – Minerwa McGonagall”.
Hermiona z lekką niepewnością zapukała w drzwi, grzecznie czekając na zaproszenie. Kiedy po drugiej stronie usłyszała krótkie „proszę”, ze stanowczością popchnęła drzwi, które do tej pory wydawały jej się nie do poruszenia.
- Wzywała mnie pani. – odezwała się uczennica.
- Tak, panno Granger. Proszę usiąść. – Starsza kobieta wskazała dłonią krzesło położone dokładnie naprzeciwko jej biurka.
Pomieszczenie nie wiele się zmieniło, widocznie nowa pani dyrektor nie chciała wprowadzać zbyt wielu zmian. Pomieszczenie nadal przypominało przytulny gabinet Dumbledore'a. Na obrazach po lewej stronie krzątali się żwawo byli dyrektorowie Hogwartu, a sam Dumbledore zamachał radośnie do Gryfonki, która uśmiechnęła się uprzejmie do starca. Zdając sobie, że McGonagall spogląda prosto na nią, odwróciła się lekko speszona.
- Jak została już pani poinformowana, panno Granger, w tym roku będziesz pełniła dwie funkcje w szkole, Prefekta Naczelnego, natomiast drugi obowiązek został na panią nałożony odgórnie przez ministerstwo. Może przejdę najpierw do tego pierwszego, co jest na pewno mniejszą niewiadomą. – zrobiła krótką pauzę, by spojrzeć na dziewczynę, po czym dalej kontynuowała. – Do dyspozycji będziesz miała swoje własne dormitorium, ze współdzieloną łazienką i salonem. Położone jest ono na czwartym piętrze, kufer powinien być już na miejscu. Drzwi pilnuje zaczarowana zbroja rycerska, hasło to "Wspólnota". Do twoich obowiązków będzie należeć między innymi patrolowanie korytarzy w poniedziałki, wtorki i środy, będzie to godzina zaczynając od dwudziestej drugiej. Oczywiście razem ze swoim partnerem, będziecie musieli kolejno sprawdzić trzecie, czwarte, piąte piętro, drogę do biblioteki oraz wierzy astronomicznej, a także lochy. Wszystko jak na razie jest zrozumiałe, tak?
- Tak, oczywiście. – przytaknęła, jak przystało na dobrze wychowaną dziewczynę.
- To może teraz przywileje. Może pani dodawać i ujmować punkty, wyznaczać szlabany, wchodzić do działu Ksiąg Zakazanych, jak i korzystać z łazienki Prefektów na piątym piętrze. Tak to chyba wszystkie informacje... – zamyśliła się.
- Oh, proszę pani. A kto został wybrany na drugiego Prefekta? – zapytała z ciekawością Hermiona.
- Ah, no tak. Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. W tym roku postąpiliśmy dość nietypowo. Na moje barki padło wybranie dwójki Prefektów Naczelnych w tym roku. A ze względu, że pełniłam i oczywiście nadal będę pełnić funkcję opiekuna waszego domu, wybrałam na to stanowisko dwie osoby z Gryffindor’u. Usprawiedliwiam się tym, że was znam najlepiej. Pani współlokatorem będzie Cormac McLaggen. – stwierdziła rzeczowo.
Szok jaki po tych słowach pojawił się na twarzy młodej Gryfonki, był wręcz ciężki do opisania. Jej oczy w tej chwili dorównywały niemal oczom skrzatów domowych, a usta przybrały śliczny kształt literki „O”. Ta reakcja nie umknęła uwadze dyrektorki.
- Coś nie tak?
- Nie, nie. Po prostu trochę się zdziwiłam.
- Mama nadzieję, że będziecie się ze sobą dobrze rozumieć, bo zgoda Prefektów Naczelnych w tej szkole jest bardzo ważna. Więcej razem zdziałacie dobrego.
- Tak proszę pani, nasze stosunki są raczej na… neutralnym poziomie.
- To bardzo dobrze, cieszę się. Możemy teraz przejść do tej poważniejszej sprawy. Obowiązek jaki przypisało pani ministerstwo nie jest prosty. Pan Malfoy jest dość specyficznym uczniem, który na dodatek ciężko przeżył wojnę. Jego rodzina Już nigdy nie wyjdzie z Azkabanu. To na pewno jest cios dla tak młodego chłopaka. Musisz być dla niego wyrozumiała. Na dodatek jest pod ciągłą obserwacją ministerstwa i jeden nieostrożny ruch, a sam może trafić do więzienia. To ciężki przypadek, ale do uleczenia. Draco Malfoy, nie jest złym chłopakiem, panno Granger. On jest tylko nieco zagubiony, całe życie rodzice wpajali mu do głowy absurdalne rzeczy, a on od dziecka w nie wierzył. Proszę spróbować postawić się na jego miejscu. Nie jest mu łatwo. Dlatego szkoła, jak i pani, powinna dołożyć wszelkich starań w nawróceniu tego ucznia. – po tych słowach zrobiła pauzę, czekając na jakąś reakcję Hermiony.
Dziewczyna była nieco zdezorientowana. McGonagall przedstawiała jej odwiecznego wroga jako ofiarę wojny, a nie jej agresora. Ten wywód nowej dyrektorki delikatnie zaburzył Gryfonce opinię o młodym arystokracie. Nie mogła pojąć, dlaczego wszyscy go bronią, uważają za niewinnego. Malfoy to Malfoy, on się nie zmieni. Nadal będzie złośliwy, okrutny, zapatrzony w siebie i opryskliwy. Ciężko było jej zrozumieć kobietę, dlatego odpowiedziała tylko krótko.
- Oczywiście postaram się zrobić, co w mojej mocy.
- Ja wiem, że nie przepadacie za sobą. Ale koniec wojny, może być sugestią do zakopania toporu nienawiści. Niech pani o tym pomyśli, a tymczasem przejdźmy do obowiązków. Będzie pani musiała wysyłać cotygodniowe sprawozdania na temat pana Malfoy’a do ministerstwa, najlepszy czas to niedziela wieczorem. A z tego względu musisz zacząć spędzać z nim więcej czasu, spróbować porozmawiać. Na pewno ułatwi wam to fakt, że ministerstwo stwierdziło, iż pan Malfoy jest - delikatnie mówiąc - osobą niezbyt godną. Kazano przydzielić mu osobne dormitorium, co jest po prostu nie do pomyślenia. Uważają go za kogoś, kto mógłby założyć armie powstańczą na cześć Voldemorta. – zbulwersowała się na przypomnienie słów ministra. – To takie dziecinne myślenie, ale nic nie poradzimy. Dormitorium Dracona znajduje się na tym samym piętrze co pani, ale po drugiej stronie korytarza. Hasło brzmi "Równość". Oczywiście może pani również zasiadać przy stole Slythierin’u podczas posiłków. Myślę jednak, że ten przywilej nie będzie przez panią wykorzystywany, zważając na stosunki panujące pomiędzy domami Gryffindora a Slytherina. Nie mniej jednak to pani przywilej. O godzinie dziewiętnastej w środy i piątki, będą odbywać się na prośbę ministerstwa godzinne spotkania, w specjalnym pokoju na drugim piętrze, przy portrecie Merlina. Nie potrzebują państwo hasła, gdyż nikomu prócz was nie może przekroczyć progu tego pomieszczenia. Informację odnośnie obowiązkowych spotkań z psychologiem będę przekazywać kiedy zostanie już wybrany termin. To by było na tyle, dziękuję za spotkanie i mam nadzieję, że wszystko było zrozumiałe.
- Tak, oczywiście. – odpowiedziała jak w transie. Natłok dzisiejszych informacji, wywołał u dziewczyny lekki ból głowy.
- Czy aby na pewno nie ma pani żadnych pytań panno Granger? – zapytała z widocznym zatroskaniem starsza kobieta, widząc niewyraźny wzrok swojej podopiecznej.
- Nie, naprawdę nie mam. Zobaczę jak to wszystko będzie wyglądało w praktyce. – odrzekła bardzo szybko, chcąc opuścić już zbyt ciasne pomieszczenie.
- Jeśli tak… - mruknęła cicho, zawzięcie analizując wygląd dziewczyny. – Jest pani wolna, proszę na siebie uważać.
- Oczywiście. Dobranoc, profesor McGonagall. – pożegnała się i czym prędzej popędziła w stronę drzwi wyjściowych.
Schodziła ze schodów, tak szybko na ile pozwoliły jej nogi. Po kilku przebytych stopniach było to już jednak cięższe do wykonania, gdyż łzy zasłoniły jej większą część drogi. Nie dała rady iść dalej: nieustanne wydobywające się wielkie łzy dziewczyny, skrupulatnie jej w tym przeszkadzały. W pewnym momencie oparła się plecami o zimną marmurową ścianę, by po chwili osunąć się w dół na kolana. Ukryła twarz w dłoniach i ponownie tego dnia, przez swoją podświadomość, została wciągnięta w wir wspomnień.

Pierwsza klasa:

Kilkunastoletnia dziewczynka z zaangażowaniem wchodziła do każdego przedziału po kolei. Była mądra i dokładna, ale także wrażliwa, no i może troszeczkę zarozumiała. Ale ceniła sobie przyjaźń i pomoc innym. Kolega z jej roku zgubił swoją ropuchę i podenerwowany nie wiedział, co ma ze sobą też zrobić. Dziewczynka zaproponowała, że pomoże w poszukiwaniach. A jak przystało na perfekcjonistkę, którą oczywiście była, musiała przeszukać każdy przedział, zapytać każdej osoby, czy przypadkiem nie zauważyła w pociągu błąkającej się ropuchy. Pech chciał, że natrafiła właśnie na rozdział, wypełniony bogatymi rozpieszczonymi dzieciakami. Wśród nich znajdował się pewien blondwłosy, wyglądający na ich przywódcę chłopak.
- Przepraszam, ale czy nie widzieliście ropuchy? Neville swoją zgubił i pomagam… - Zaczęła lekko wyniośle, patrząc na chłopaków. Nie dane jednak było jej skończyć, gdyż odezwał się ten z dzieciaków, który przykuł jej wcześniejszą uwagę.
- Ropucha? A kto zabiera do Hogwartu ropuchę? Chyba tylko biedak. Przecież to obrzydliwe, oślizgłe stworzenia. – słychać było w jego głosie wyniosłość i kpinę. Reszta paczki zawtórowała mu cichym chichotem.
- W liście było napisane, że uczniowie mogą posiadać jedną ropuchę. A Neville Longbottom właśnie swoją zgubił, więc jeśli takiej nie widzieliście… - ponownie niegrzecznie jej przerwało.
- Longbottom! Trzeba było tak od razu, przecież to gamoń. Swój mózg chyba też gdzieś zapodział.
- Nie ładnie tak mówić o kolegach z roku. Za kogo ty się uważasz, co? I skąd znasz Nevilla? – przyjęła pozę obronną i ze złością wpatrywała się w tego nieprzyjemnego ucznia.
- Nazywam się Draco Malfoy, a nazwisko Longbottom mówi samo za siebie. A ty to kto?
Wcale, a wcale nie podobał jej się ten chłopak, ale jak przystało na ułożoną dziewczynę odpowiadała uprzejmie.
- Hermiona Granger.
- Granger? – Zdziwił się. – Jesteś półkrwi?
- Nie wiem czy o to ci chodzi, ale moi rodzice nie są czarodziejami.
To jedno zdanie wystarczyło by twarz chłopaka zmieniła się w jeszcze bardziej pogardliwą.
- Chłopaki, to właśnie jest szlama. – skierował swoje słowa do przyjaciół. Użył słowa którego dziewczyna nie rozumiała, po prawdzie to sam nawet nie znał jego znaczenia zbyt dobrze. Pewne było, że takie zwroty wyniósł z domu, a teraz nie szczędził ich używania. – Lepiej stąd spadaj, nie chcę się od ciebie czymś zarazić, fuu… - reszta paczki wybuchła głośnym, pogardliwym śmiechem.
Dziewczynka w momencie posmutniała, a w jej oczach zaszkliły się zły. Nie chcąc przebywać w tym pomieszczeniu ani minuty dłużej wybiegła z przedziału i czym prędzej podążyła do toalety. Zamknęła się tam na dobre dwadzieścia minut. Nie rozumiała zachowania tych chłopców. Kiedy smutek przeszedł, a łzy niemalże ustały, obiecała sobie sprawdzić znaczenie tego nowego, strasznego słowa, jakim uraczył ją złośliwy blondyn.

Kolejne wspomnienie pochodziło z drugiej klasy:

Na boisku do Quidditcha doszło do ostrej konfrontacji pomiędzy Gryfonami, a Ślizgonami. Spierali się o trening dzisiejszego dnia. Jedni przekrzykiwali drugich. Dziewczyna przyglądała się w ciszy całemu starciu. Widać było, że drużyna z przeciwnego domu posiadała najnowsze modele mioteł wyścigowych. Wszyscy bez wyjątku. Był w śród nich ten opryskliwy chłopak, Malfoy. Jak zawsze się wywyższał i pokazywał swoją władze nad wszystkimi. Hermiona nie przejęła się zbytnio tą kłótnią. Wychodziła z tego założenia że Gryfindor może poćwiczyć później. Lecz niespodziewany tekst z ust blondyna, niesamowicie zdenerwował szatynkę. Oznajmił, że to jego ojciec kupił dla wszystkich te super drogi miotły. Tego było, już za wiele.
- Do drużyny Gryfonów nikt się nie wkupuje, u nas liczy się talent. – Naskoczyła na chłopaka, czym przykuła uwagę wszystkich.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, ty wredna szlamo. – Malfoy z sarkazmem odpowiedział na zaczepkę Gryfonki. Po raz kolejny padło TO słowo.

To tylko niektóre ze wspomnień, te najboleśniejsze. Z biegiem czasu szatynka uodporniła się na tego rodzaju zaczepki. Za każdy m razem kiedy dochodziło do konfrontacji między tą dwójką, dziewczyna wmawiała sobie, że to tylko nic nie warty głupek. Nie powinna przejmować się jego dziecinnymi zaczepkami i wyzwiskami. Z biegiem czasu stawała się coraz silniejsza. Nauczyła się ukrywać swój smutek, pomimo tego, że słowa chłopaka za każdym razem raniły. Hermiona czuła do niego tylko nienawiść. Po tych kilku latach, nie potrafiła obdarzyć Malfoy’a czymś innym jak pogarda. Nie był on wart innych uczuć. Nie z jej strony. Nie po tym jak ja traktował.
Rękawem szkolnej szaty otarła kapiące z nosa łzy. Pociągnęła nim delikatnie i chcąc się uspokoić zaczęła myśleć o przyjemnych chwilach ze swojego życia. Chodź i to sprawiało ból. Rodzice, polegli przyjaciele. Wszystkie szczęśliwe chwile wiązały się w bezpośredni, lub bardziej pośredni sposób z nimi.
- Hermiona uspokój się… - szepnęła roztrzęsionym głosem sama do siebie.
Powolutku wstała, po czym upewniwszy się, że da rade dojść do dormitorium, ruszyła ciemnymi korytarzami. W głowie szumiało jej nieprzyjemnie, od natłoku uczuć. Była przerażona niedługą konfrontacją z Malfoy’em, a jeszcze wcześniej z McLaggen’em. No właśnie, Cormac. Jej drugi powód do załamania psychicznego. Chłopak był natrętny już w szóstej klasie, a do tego przesadnie dumny i zarozumiały. Dlaczego zawsze trafiam na takich typków? Pytała samą siebie. Teraz pozostało jej tylko liczyć na cud, że McLaggen znalazł sobie jakąś inną ofiarę do której mógłby wzdychać i męczyć.

Kiedy dotarła na czwarte piętro, poziom jej zdenerwowania znacząco podskoczył. Które to były drzwi? Zbroja miała pilnować wejścia do jej pokoju, jak również do pokoju jej odwiecznego wroga. Obie pary drzwi leżały dokładnie po przeciwnych stronach korytarza.
- Albo trafię na Cormac’a, albo na Malfoy’a. Z dwojga złego, raczej wole McLaggen’a. Przynajmniej on nie rzuci we mnie Avadą na przywitanie. – szepnęła pod nosem i podeszła do jednych z drzwi. Zbroja uniosła swój metalowy hełm na Gyfonkę w oczekiwaniu. – Wspólnota. – mruknęła posępnie, a zbroja odskoczyła na bok zwalniając wejście.
Dziewczyna niepewnym krokiem przekroczyła próg drzwi. Salon jaki zobaczyła był zdumiewająco duży. Po prawej stronie znajdował się ogromny kominek z dużą brązową kanapą i dwoma również brązowymi fotelami, przed którymi stała piękna szklana ława. Naprzeciwko wejścia, pod oknem stały dwa rzeźbione biurka, a w rogu nie można było przegapić pokaźnych rozmiarów biblioteczki. Po dwóch stronach salonu znajdowały się małe korytarzyki, które - jak przypuszczała Hermiona - prowadziły do sypialni. Łazienka usytuowana była po prawej stronie, tak samo jak kominek.
Do uszu Gryfonki docierał dźwięk, przypominający szum wody. Idąc za odgłosem zrozumiała, że to jej współlokator właśnie bierze kąpiel. Kiedy wsłuchała się mocniej w dźwięki wychodzące z łazienki, mogłaby przysiąc, że słyszała cichy męski śpiew, a raczej potężny fałsz.
Korzystając z okazji po raz kolejny dzisiaj postawiła na wszystko na jedną kartę, jak się to mówi. Ruszyła do korytarzyka po prawej stronie, z nadzieją, że zastanie tam swój kufer. Wchodząc do środka odetchnęła z ulgą. Sypialnia była nietknięta, a pokaźnych rozmiarów walizka stała na samym środeczku, w oczekiwaniu na rozpakowanie.
Humor Hermiony uległ nieznacznej poprawie, a ona sama, zapominając o wieczornej toalecie, odnalazła w walizce swoją piżamę i czarno biały budzik. Alarm nastawiła na siódmą trzydzieści. Zakładając, że z poranną kąpielą zdąży wyrobić się na śniadanie w godzinę.
Poniedziałek zapowiadał się nieciekawie. Dwie godziny eliksirów ze Ślizgonami, na następnyc dwóch lekcjach transmutacja, obiad i godzina historii magii.
- Przynajmniej będę mogła obserwować i zbierać informacje na temat Malfoy’a bez konieczności zbliżania się do niego. – szepnęła w poduszkę. Zakopawszy się w pościeli po sam czubek głowy, nie musiała długo czekać na sen. Przyszedł on niemal od razu. Wyczerpana ciężkim dniem zasnęła snem głębokim i spokojnym, pozbawionym wszelkich złych koszmarów, co w jej przypadku było zjawiskiem bardzo rzadkim.
Ranek nastał szybciej niż można było się spodziewać. Słońce za oknem rozgrzewało swoim blaskiem całe hogwardzkie błonia. Większość uczniów powoli budziła się ze snu, z nadzieją, że pierwszy dzień w szkole będzie czymś wyjątkowym. Także w pokoju młodej Gryfonki rozległ się głośny dźwięk budzika. Zaspana dziewczyna próbowała odnaleźć na ślepo przedmiot wydobywający z siebie głuchy dźwięk. Kiedy w końcu się jej to udało, wzięła lekki zamach i strąciła ów budzik na podłogę. Alarm ucichł.
- Jeszcze pięć minut… - mruknęła zaspana.
Jak łatwo przewidzieć, jej krótka drzemka nie trwała wcale pięciu minut. Po około kwadransie dodatkowego snu, zerwała się do pozycji siedzącej. Coś było nie tak. Spojrzała na leżący na dywanie stary budzik.
- O kurczę! – krzyknęła. W pośpiechu złapała szampon, żel pod prysznic i wybiegła z sypialni. Sekundę później  gnała z powrotem do swojego pokoju, przypomniawszy sobie o ręczniku.
Prysznic wzięła szybko, dziękując Merlinowi za to, że McLaggena nie było w zasięgu jej wzroku. Łazienka (jak udało jej się w pośpiechu ocenić) była ogromna. Z wanną w której pomieściłyby się ze cztery osoby i z nieco mniejszym prysznicem.
Szoku z dzisiejszego poranka Hermiona doznała po raz drugi, kiedy zorientowała się, że zapomniała wziąć z pokoju świeżego ubrania. Kolejnym odkryciem było zostawienie w walizce szczoteczki i pasty do zębów.
Zawinięta w króciutki biały ręcznik, z mokrymi od wody włosami, wpatrywała się z miną cierpiącego hipogryfa w suszarkę pod lustrem. Wiedziała, że jeśli weźmie się za suszenie włosów, to nie zdąży na śniadanie. Po krótkiej chwili namysłu zrezygnowała z tego pomysłu. Wolała mieć szopę na głowie i pełny żołądek, niż męczyć się przez kilka godzin z głodem.
Zabrała do ręki swoją piżamkę i wymaszerowała z łazienki. To, co tam zastała, a raczej kogo, przyprawiło ją prawie o zawał. Z rozdziawionymi lekko ustami i z oczami skierowanymi dokładnie na odkryte części ciała Gryfonki, stał Cormac McLaggen. Dziewczyna spłonęła szkarłatnym rumieńcem.
"Dlaczego, teraz?! Dlaczego na Marlina, teraz?!" – krzyczała jej podświadomość.
Dwójka uczniów wpatrywała się w siebie z milczeniem. Żadne z nich nie kwapiło się do wytłumaczenia tej krępującej dla Hermiony chwili.
"Uf… dobrze, że nie umyłam zębów, może to go chociaż odstraszy." – pomyślała, szukając jakichś pozytywów obecnego położenia.
- Hermiona… - zaczął, nadal lustrując szatynkę wzrokiem. – Dobrze, że jesteś. Wzoraj nie mieliśmy okazji się zobaczyć. – uśmiechnął się zawadiacko.
- Późno wróciłam. – odpowiedziała pośpiesznie, przybierając najbardziej obojętny ton głosu, na jaki było ją stać.
- Dzisiaj też późno wrócisz. – stwierdził. Lecz widząc, że jego rozmówczyni nie zrozumiała, co miał na myśli, to szybko dodał. – No wiesz, ty i ja. Patrol korytarzy, może być ciekawie…
"O matko czy on próbuje mnie poderwać, na ten sztucznie udawany uwodzicielki akcent?!"
- A no tak… To do zobaczenia na patrolu! – krzyknęła wymijając chłopaka, który najwidoczniej chciał coś jeszcze dodać.
Czerwona od wstydu i poirytowania wparowała do swojego pokoju i niemal rzuciła się w poszukiwaniu schludnej szkolnej szaty. Po niespełna kilkunastu minutach była gotowa, zdążyła jeszcze przed wyjściem umyć zęby, na szczęście bez towarzystwa współlokatora.
Kiedy weszła do Wielkiej Sali, prawie wszyscy uczniowie zajadali się smacznym śniadaniem. Hermiona oczywiście zajęła miejsce obok swoich dwóch najlepszych przyjaciół.
Harry zajmował się przez wakacje pomocą w odbudowie szkoły, co pomogło mu zepchnąć problemy powojenne na drugi plan. Efektem tego teraz, był widok młodego, lekko uśmiechniętego chłopaka. Cieszącego się możliwością powróżenia ostatniej klasy w szkole, którą traktował jak swój dom. Był on całkowitym przeciwieństwem przyjaciela siedzącego obok. Ron był nieco posmutniały, oczy podpuchnięte od nieprzespanych nocy. Śmierć Freda wstrząsnęła mocno całymi Weasley’ami. Już nigdy nie dane im było ujrzeć radosnego uśmiechu jednego z bliźniaków.
Dziewczyna spojrzała po przyjaciołach i chcąc dodać im otuchy uśmiechnęła się radośnie, co i ją również wiele kosztowało.
- Cześć co tam u was? – zapytała.
- Eliksiry ze Ślizgonami… - jęknęli razem.
- Jakoś to przetrwamy, jutro za to jest nieco luźniej i do tego lekcja z Hagridem.
Chciała podnieść chłopaków trochę na duchu, gdyż ten pierwszy dzień nie dla wszystkich miał zacząć się lekko. Szatynka nałożyła sobie na talerz niewielką porcję jajecznicy. Ostatnio jadała coraz mniej, czego skutkiem było schudnięcie  o kilka kilogramów. Zanim zaczęła jeść, coś podkusiło ją do spojrzenia na drzwi wejściowe.
Na samym środku stał nie kto inny, jak młody blondwłosy chłopak, którego twarz znała zbyt dobrze. Zmienił się i to cholernie mocno. Niegdyś nieskazitelnie bladą cerę, zastąpił teraz kolor niemal chorej, chłodnej szarości. Włosy pomimo delikatnego idealnego ścięcia, układały się w liczne, rozburzone strzępki. Oczy chłopaka zapadały się z oczodołach, a usta były całe sine. Gołym okiem można było dostrzec, że schudł dość dużo. Kiedyś pięknie zakreślone mięśnie odeszły w zapomnienie, a szaty wydawały się lekko przyduże. Jedyne co nie uległo zmianie, to ten zimny, przeszywający wzrok. Gdyby mógł zabijać to z pewnością wszyscy przebywający w Wielkiej Sali uczniowie padliby trupem. Schodząc po schodach rozglądał się dumnie po wszystkich, niemal z wyższością i jakby nutką pogardy. Nie spojrzał pod nogi, głowę miał uniesioną wysoko, to był typowo arystokratyczny chód.
Pomimo, że z wyglądu trochę zmieniony to nadal był ten sam nienawidzący wszystkich szlam i mugoli Malfoy.
- Hermiono… Herm… - rozległo się gdzieś w oddali.
- Hermiono Granger, mówimy do ciebie z Ronem już od dwóch minut, a ty gapisz się na Malfoy’a!
- Oh, przepraszam. Ja… Zawiesiłam się troszeczkę. – odpowiedziała zgodnie z prawdą rumieniąc się leciutko.
- Dlaczego gapiłaś się na tą blond fretkę? – zapytał rozgniewany rudzielec.
- Wcale nie gapiłam się na niego, to…to… No dobrze patrzyłam w jego stronę, ale to ze względu na zadanie jakie dostałam od ministerstwa. Opowiadałam wam już o tym. To znaczy wczoraj będąc u McGonagall dowiedziałam się wszystkich moich obowiązków, a teraz chcę je po prostu dobrze wypełnić. – nie lubiła okłamywać przyjaciół, ale cóż miała zrobić? Sama nie wiedziała dlaczego widok wroga, tak ją zamroczył.
- I jednym z tych obowiązków jest gapienie się na Malfoy’a? – zapytał oschle Ron. Chłopak również nie wiedział, dlaczego Harry wstawił się za nim na przesłuchaniu. Rudzielec nienawidził i obwiniał każdą zamieszaną w bitwę i oczywiście walczącą po przeciwnej stronie osobę, za współwinną śmierci brata.
- Ronaldzie Weasley! – zaczęła stanowczo. – Zgłoś się do mnie jak spoważniejesz.
- Hermiona ma racje, Ron, wrzuć na luz.
- Jak mam to zrobić, kiedy wszyscy widzą w tej fretce ofiarę. Malfoy jest mordercą,  Harry. Pogódź się z tym. – skończywszy mówić zerwał się z miejsca i wyszedł z sali.
Hermiona była zaskoczona wybuchem przyjaciela, lecz słowa jakie padły z jego ust uświadomiły coś młodej Gryfonce. A mianowicie to, że od niej w większej mierze zależy, czy blondyn zostanie całkowicie uniewinniony, czy może skazany na dożywocie w Azkabanie, jak jego rodzice. To jej raporty będą brane pod uwagę. To w jej rękach spoczywał los znienawidzonego chłopaka. To właśnie ona musiała wyzbyć się uprzedzeń i ocenić faktyczną sytuację. Coś nie dawało jej spokoju, coś tu się nie zgadzało. Dlaczego ministerstwo wybrało właśnie ją na tą jakże „obiektywną i zaufaną” osobę. Przecież wiedzieli, że doznała z jego strony wielu krzywd, że nie będzie potrafiła wyzbyć się niechęci do Ślizgona.
"Wyrok już dawno zapadł." – pomyślała. – "Wybrali mnie, bo wiedzieli, że oskarżę Malfoy’a o wszystko. Tak nie może być, musze być obiektywna , brew nim. Wbrew władzy. Nie jestem marionetką, którą można sobie sterować, wydając proste polecenia. Nigdy nikt nie będzie mną manipulował."
Czuła jak jej serce łomocze ze złości od oszustwa jakiemu padła ofiarą. Spojrzała w oczy czarnowłosego przyjaciela, który ufał decyzjom ministerstwa. Wierzył, że ich decyzje są słuszne. Teraz - po śmierci Voldemorta - nareszcie miał swój dobrze poukładany świat. Nie mogła mu tego zaburzyć, nie teraz. To jeszcze za wcześnie. Wiedziała, że kolejna walka, tym razem z władzami, mogłaby wykończyć Harrego. W końcu potrzebuje bardziej namacalnych dowodów, niż jej domysły. Obiecała sobie w duchu, że kiedy już zdobędzie takie informację, to da znać Harremu.
- Nie przejmuj się Ronem, on potrzebuje czasu. Nie tak łatwo pogodzić się ze śmiercią brata. – chłopak otoczył dziewczynę ramieniem.
- Ja wiem Harry, dlatego poczekam. A teraz powinniśmy już iść. Zaraz się spóźnimy. – zwróciła uwagę na świecąca już pustkami wielka salę.
Ruszyli wspólnie w kierunku lochów. Drzwi do sali mistrza eliksirów były już otwarte. Uczniowie jak zwykle podzielili się sami na pół Gryfoni - po prawej, Ślizgoni - po lewej.
- Harry, zaczekaj. Usiądę gdzie indziej, nie chce drażnić Rona. – szepnęła cicho.
- Jesteś pewna?
- Tak, Harry. Idź już do niego. – poleciła, przyjacielowi, a sama zajęła miejsce gdzieś z tyłu w odległym kącie.
Wyjęła książkę, pióro i pergamin.
„Siedzenie na końcu nie jest wcale takie złe, mogę obserwować stąd wszystkich uczniów.”
„Wszystkich uczniów...” rozległo się w jej głowie. Powiodła wzrokiem po lewej połowie sali. Tak, siedział tam. Sam jak palec, dokładnie tak samo jak ona. Z tą różnicą, że pochylony zawzięcie wertował swoją książkę. Wyglądał na przygnębionego i wyobcowanego. Hermionie już zaczynało być go szkoda. Zanim jednak sama przyłapała się na tych myślach, do Sali wszedł nie kto inny jak Severus Snape*. Wielka Bitwa nawet na nim odcisnęła swoje piętno. Chodź nadal przerażający, to jednocześnie wyglądający na zmęczonego złośliwą chorobą człowieka.
- Że też przyszło mi się z wami użerać kolejny rok. – wycedził przez zęby, posyłając klasie piorunujące spojrzenie. – W tym roku nie będziecie się obijać jak banda szczeniaków. Nie będziecie tez wystawiać na próbę mojej cierpliwości. Zostaniecie podzieleni na grupy wybitni, zadowalający i matoły. Więcej niż do tej pory i tak już się nie nauczycie. Każda grupa będzie ważyć inne eliksiry współgrające z jej poziomem. - po tej wypowiedzi profesora Snape’a po sali rozszedł się pomruk niezadowolenia. – Cisza mi tu! Macie dwie godziny na uwarzenie eliksiru żywej śmierci…
- …ale to bardzo trudne Profesorze. – przerwała mu Hermiona.
- Czy ktoś cię pytał o zdanie, Granger? – wycedził ze złością.
- Nie, proszę pana. – odpowiedziała uprzejmie na atak profesora. – Jednak z charakteru nadal jest gburowaty. – mruknęła sama do siebie.
- Ja nie jestem głuchy, Granger! Minus piętnaście punktów dla Gryffindoru, następnym razem się  zastanów zanim powiesz o parę słów za dużo. A teraz brać mi się do roboty. Czas start.
Uczniowie zerwali się z miejsc i popędzili do małego pomieszczenia ze składnikami. Hermiona nie rwała się do przodu. Grzecznie czekała na swoją kolej na tyłach kolejki. Wszystko szło w miarę sprawnie i już po chwili kroiła wybrane składniki. Musiała trafić do najlepszej grupy, musiało jej się udać. Nie wybaczyłaby sobie dostania do tylko zadowalającej. Co chwilę pomiędzy mieszaniem w kociołku, zerkała na siedzącego po drugiej stronie blondwłosego Ślizgona. Widać było, że maksymalnie koncentrował się na swoim zadaniu. Zgrabne dłonie i długie palce w kilka sekund posiekały wszystkie potrzebne składniki. Hermionie szło to trochę opornie. Poobgryzane paznokcie co chwila zahaczały się o różne tkaniny czy miękkie składniki.
- Muszę się wziąć w końcu za siebie – mruknęła cicho i dodała ostatni potrzebny składnik. Zamieszała kilka razy w kociołku, a ciecz przybrała kolor czerni. Nie była to mocna czerń, raczej coś pomiędzy granatem, a czernią. Lecz patrząc na poczynania innych jej eliksir wydawał się bliski perfekcji. Prawie dwie godziny minęły. Profesor wstał ze swojego krzesła z miną skazańca. Zaczął podchodzić kolejno do uczniów, komentując zazwyczaj złośliwie ich pracę i określając do jakiej grupy trafią.
- Bulstrode, to jest majtkowy róż, a nie czerń… Parkinson, mieliście zrobić wywar żywej śmierci, a nie eliksir rozweselający. O czym ty myślisz, dziewczyno? Pytanie retoryczne, nie chce wiedzieć o czym myślisz. – dodał kiedy dziewczyna zaczynała otwierać usta by coś odpowiedzieć – McLaggen, niech ci będzie wybitny… Malfoy, wybitny i dziesięć punktów dla Slytherinu… Potter, twój eliksir ma szary odcień. Zadowalający, bo przynajmniej jest lepszy od błota Weasley’a.
Kroczył po sali niczym przebrzydły, irytujący nietoperz. Przydzielał coraz to kolejnych uczniów do grup, w swój specyficzny sposób, obrażając co drugą osobę. Hermiona została na samym końcu. Nauczyciel w tej chwili pochylał się nad jej kociołkiem. Szatynka wstrzymała oddech.
- Granger, coś ci chyba nie wyszło. – zaszydził. – Nie jesteś taka idealna, jak mówią…, ale trzeba przyznać, że nie przypomina to ani smarków olbrzyma jak u Longbottom’a, ani błotnistej mazi Weasley’a, czy - nie chce już tu wspominać - o różowej landrynce Bulstrode. Wybitny. – widać, że wypowiedzenie ostatniego słowa bardzo go bolało, dlatego najpierw obrzucił dziewczynę złośliwymi komentarzami.
Hermiona nie zareagowała na jego zaczepki, nie chciała powtórki z początku lekcji. Na korytarzu rozległ się dzwonek, a każdy zaczął zbierać swoje rzeczy i pośpiesznie uciekać z jamy smoka.
- Wynocha mi stąd! – ryknął Snape.
Dziewczyna wyszła na korytarz razem ze wszystkimi. Jej przyjaciele musieli pójść przodem, bo nigdzie nie była w stanie dostrzec ich sylwetek. W planie miała teraz dwie godziny transmutacji. Wychodziła właśnie z lochów, kiedy to zorientowała się, że zapomniała różdżki z sali. Zajrzała pośpiesznie do torby z książkami, ale ani śladu drewienka. Przetrzepała dodatkowo szkolną szatę, ale kieszenie były puste. Sprawdziwszy, ile czasu jej zostało do kolejnej lekcji, pognała z powrotem do lochów. Kiedy zbiegła ze schodów i minęła kilka obrazów, poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Zwolniła kroku ciężko dysząc.
Kiedy była już blisko klasy, ktoś niespodziewanie złapał ją za ręce, wykręcając je boleśnie do tyłu. Przerażona chciała zacząć krzyczeć, ale jej napastnik zamknął jej usta jedną z dłoni. Była sparaliżowana strachem, jedyne co udało jej się wywnioskować, to to, że napastnik był wysoki i silny. Nie wiedziała, kim jest ani co chce od niej ta osoba. Nie mogła się także odwrócić. Pozostało jej tylko czekać na kolejny ruch tajemniczego osobnika. Po chwili ciszy, nagle poczuła na swoim lewym policzku ciepły oddech, a po chwili również szept.
- I co teraz zrobisz mała, wredna Gryfonko? Jesteś tu sama, zdana tylko na mnie. – wychrypiał mężczyzna.
Hermiona poznałaby ten głos wszędzie. Tak dobrze wiedziała do kogo on należał, zbyt często go słyszała. Kiedy już go rozpoznała, jej ciałem wstrząsnął dreszcz strachu. Prawdopodobnie wolała nie znać swojego napastnika.
- Czego chcesz, Malfoy? – musiała zebrać się na dużą odwagę, żeby zadać to pozornie proste pytanie.
- Czego ja chce? – wycedził ze złością. – To ja powinienem zapytać czego ty chcesz ode mnie. Przestaniesz się na mnie gapić Granger, zrozumiałaś? Wiem o twoim zadaniu, musieli mi powiedzieć, masz pisać o mnie raporty… - zawahał się na chwilę, myśląc nad słowami jakich użyć. – Wiem również, jaki wyrok na mnie wydasz, więc nie kłopocz się obserwacją mnie, a wręcz nie próbuj mnie zrozumieć. Pogodziłem się już z moim przyszłym losem, więc daj sobie spokój, szlamo. Nic w tej sprawie nie wniesiesz. Zrozumiałaś? – zapytał półgłosem.
Malfoy przestraszył ją nie na żarty. I nie mowa tutaj o ataku z zaskoczenia, a o słowach jakie padły z jego ust. Wiedział, aż nade dobrze, że nic się w jego sprawie nie da zrobić. I widział ją, widział jak się na niego patrzyła z ukrycia. Ale jak?
Pokiwała głowa na znak zgody, po czym uścisk dłoni na jej nadgarstkach zniknął całkowicie. Obróciła się gwałtownie, ale chłopaka nie było już nigdzie widać. Tak jakby rozpłynął się w powietrzu. Podenerwowana, z kołaczącym sercem i na miękkich nogach doszła wreszcie do klasy. Spojrzała na zegarek, kolejna lekcja właśnie miała się zacząć.  W sali nie było nauczyciela, więc z ulgą malującą się na twarzy, podbiegła do wcześniej zajmowanego miejsca. Szok. Stanowisko było puste, ani śladu magicznego przedmiotu. Zdenerwowana zaczęła się zastanawiać, czy nie mogła zgubić jej po drodze. Rozmyślania Gryfonki przerwał ostry męski głos.
- Czego tu, Granger?
- Ja przepraszam… Ja zapomniałam różdżki, to znaczy tak mi się wydawało. – plątała się w zeznaniu.
- Na przyszłość postaraj się być bardziej rozgarnięta. Masz szczęście: Draco zaoferował, że ci ją dostarczy. Jak już wszystko wiesz, to żegnam. – powiedział, co miał do powiedzenia, po czym zamachnął się swoją kruczoczarną peleryną i zniknął gdzieś za drzwiami prowadzącymi do jego prywatnych komnat.
- Mam szczęście… - powtórzyła niemrawo wpatrując się ze własne stopy. - Chyba cholernego pecha.
Chodź całą drogę na zajęcia z transmutacji przemierzyła biegiem, to i tak jej spóźnienie wyniosło około dziesięć minut. Zdyszana i ledwie żywa wbiegła do klasy, wywołując tym samym salwę śmiechu. McGonagall popatrzyła na swoją podopieczną ze zdziwieniem w oczach, po czym uniosła rękę na znak, by klasa umilkła.
- Panna Granger ma pewno solidne usprawiedliwienie tego spóźnienia. – wyrecytowała.
- Bo widzi pani... Myślałam, że zostawiłam różdżkę w innej sali, więc się wróciłam. Ale później okazało się, że tam jej nie było i tak się składa, że nie mam jej obecnie przy sobie. – tak głupio się czuła mówiąc te słowa. Ona - idealna, ułożona uczennica, zawsze przygotowana do lekcji - w tym momencie okazująca profesorce swoje nierozgarnięcie.
- Nie spodziewałam się tego po pani. Ale cóż, stało się. Proszę szybko odnaleźć swoją różdżkę po zajęciach. A jak pani widzi, wszyscy zostali już podzieleni na pary i ćwiczą zaklęcie transmutujące ławkę w regał na książki. O, pan McLaggen jest bez pary, proszę usiąść koło niego i obserwować .
„O nie! O nie, tylko nie to. Dlaczego to musi być on? Czemu nie ktoś inny?”
Przerażona spojrzała na swojego kolegę z roku, który w tym momencie miał na twarzy uśmiech triumfu. Wyszczerzył się do Hermiony, tak bardzo, że dziewczyna była stanie dostrzec jego kompletne uzębienie. Z miną skazańca powłóczyła nogami do wskazanej ławki.
- No to jaki był prawdziwy powód twojego spóźnienia? – zapytał półszeptem chłopak.
- Już mówiłam, zapomniałam różdżki. – odpowiedziała zbulwersowana. Jak mógł ją podejrzewać o kłamstwo i to jeszcze przed McGonagall?
- Herm, mi możesz powiedzieć. – uśmiechnął się szelmowsko, na co dziewczyna zareagowała małym grymasem.
"Zdrobnił moje imię. W jego ustach zabrzmiało to jak obelga." - pomyślała, odwracając wzrok w przeciwną stronę.
- Mówię prawdę, daj mi spokój. – mruknęła, zawzięcie obserwując odległy kąt pomieszczenia.
Chłopak uspokoił się na moment. Może nie na długi, ale w między czasie zdążył przećwiczyć zaklęcie, jakie zadała im profesorka. Nie mogąc wytrzymać zbyt długo bez paplaniny, zwrócił się ponownie półgłosem do szatynki.
- Masz kogoś? – to pytanie zdezorientowało dziewczynę. Prawdopodobnie miało odnosić się do wcześniejszej rozmowy.
"Czy on naprawdę przypuszcza, że spóźniłam się na lekcje, przez jakieś miłosne schadzki?!" – zbulwersowała się wewnętrznie.
- Nie! – odpowiedziała stanowczo, chodź trochę za szybko. – To znaczy... tak. – zmieniła szybko zdanie, tym razem myśląc, że to zniechęci chłopaka.
- To w końcu tak, czy nie? – dopytywał.
- Mam kogoś. – odpowiedziała wiercąc się na krześle, gdyż sztuka kłamania była jej obca.
- A mógłbym wiedzieć, co to za szczęściarz?
"Czy on nigdy nie odpuści?!" – krzyczał głosik w głowie Gryfonki.
- Bo… to jeszcze nie jest pewne… i nie chcę by ktoś wiedział.
Cormac, chodź nie do końca przekonany, to jednak odpuścił drążenie tematu i powrócił do ćwiczeń. Hermiona odetchnęła z ulgą.
Reszta lekcji minęła jej w niemal zabójczym tempie. McLaggen nie odezwał się już ani słowem, za co była niezmiernie wdzięczna Merlinowi. Niemal wychwalała go w myślach. Na obiedzie usiadła z dala od chłopaków. Nie chciała tak wczesnej konfrontacji z Ronem. Zdenerwował ją na śniadaniu i tym razem nie chciała mu tak szybko odpuścić. Było to ciężkie do wykonania, gdyż już na pierwszej lekcji, widząc jak męczy się z eliksirem, chciała wybaczyć. Ale kierując się rozsądkiem, wiedziała, że Ronowi nie należy pobłażać.
Dodatkowo całą przerwę obiadową i kolejną lekcje spędziła na nakłonieniu samej siebie do podejścia do Malfoy’a. Zabrał jej różdżkę, miał okazję, by ją oddać, ale tego nie zrobił. Musiał mieć w tym jakiś wyższy cel, coś knuł, ale tego Gryfonka nie potrafiła rozszyfrować. Resztę dnia, aż do pierwszego w życiu patrolu, minęła jej na odrabianiu zadań, jak również chowaniu w bibliotece przed współlokatorem.
Dokładnie za dziesięć dziesiąta rozległo się głośne pukanie do drzwi szatynki.
- Proszę! – krzyknęła zanim zdołała ugryźć się w język.
- Hermiona, za dziesięć minut zaczynamy patrol. Przydałoby się już wyjść. – Zagadnął chłopak.
- Yymm… Nie musisz na mnie czekać. Powinnam się jeszcze ubrać. – starała się wymigać od towarzystwa McLaggen’a.
- Spokojnie, zaczekam na ciebie. – to powiedziawszy mrugnął do niej jednym okiem i wyszedł z pokoju.
- Niech to szlag… - mruknęła do siebie.
Zajrzała do szafy, w której udało jej się poukładać wszystkie ubrania i książki przywiezione z domu. Wyjęła czarny, wełniany sweter, patrzyła na niego przez chwilę, po czym naciągnęła na siebie przez głowę.
- Ron kiedyś powiedział, że wyglądam w nim jak w worku. Cormac będzie przeszczęśliwy. – powiedziała sama do siebie z uśmiechem na twarzy.
Kiedy wyszła z pokoju jej współlokator już czekał przy drzwiach. Jego zazwyczaj szelmowski uśmieszek zastąpiło rozczarowanie.
"To pewnie przez mój sweter. Pięć punktów dla Gryffindoru, panno Granger." - uśmiechnęła się do własnych myśli. Ona to wie jak nikt inny jak zniechęcić do siebie faceta.
- Idziemy? – zapytał beznamiętnie.
- No pewnie, chodźmy. Właściwie to pomyślałam sobie, że możemy podzielić się tym całym patrolowaniem. Jest tyle pięter do sprawdzenia, że gdybyśmy chcieli chodzić razem zajęło by to nam dwa razy tyle czasu, ile powinno. Proponuję więc żebyś sprawdził trzecie piętro, drogę do biblioteki oraz lochy. – nigdy nie lubiła tych zimnych, oślizgłych korytarzy w lochach. – Ja natomiast sprawdzę nasze czwarte piętro, piąte i wierzę astronomiczną. Co ty na to?
- Ale ty nie masz swojej różdżki. – mruknął niezbyt zadowolony jej pomysłem.
- Oh… Spokojnie, dam sobie radę. To do zobaczenia o dwudziestej trzeciej. – pożegnała się szybko, by nie dać chłopakowi możliwości sprzeciwu.
Nie czuła się zbyt pewnie bez różdżki. Przemierzała ciemne korytarze, a jej jedyną bronią był wakacyjny kurs samoobrony, na który zapisali ją rodzice, kiedy miała czternaście lat. Całą drogę przez czwarte piętro spędziła wmawiając sobie, że Hermionie Granger nie przystoi bać się własnego cienia. Czas mijał nadzwyczaj wolno, a każdy mijany portret wydawał się być taki sam. Jeden korytarz zlewał się z drugim tworząc nocny labirynt bez wyjścia. Piąte piętro niczym nie różniło się od poprzedniego. Dopiero droga na wieżę astronomiczną przyniosła szatynce szereg przeróżnych, niespodziewanych zdarzeń.
Radosna z faktu, że jej patrol dobiega już końca, dochodziła właśnie do drzwi wyjściowych na wieżę. Przez całą drogę tutaj nie spotkała żywej duszy, więc kiedy do jej uszu dotarł dźwięk kroków, a tuż za rogiem dostrzegła blask światła, jej serce podskoczyło niemal do gardła. Już drugi raz dzisiaj stała jak sparaliżowana i nie mogąc się ruszyć czekała na bieg zdarzeń. Zza zakrętu wyłoniła się wyprostowana, męska sylwetka. Nie dostrzegła twarzy, gdyż różdżka wędrownika znajdowała się zbyt blisko twarzy, oświetlając ją zbyt mocnym blaskiem. Postać zatrzymała się gwałtownie, lecz nie zrobiła kroku w tył. Chłopak stał jeszcze kilka sekund bez ruchu, nim zdecydował się opuścić światło nieco niżej, ukazując swoją twarz.
- Czy ty mnie śledzisz, Granger? – zapytał rozjuszony.
- Malfoy? – szatynka wyglądała na zdezorientowaną. Kogo, jak kogo, ale jego to się tu nie spodziewała.
- Nie, zajączek wielkanocny. – jego słowa ociekały sarkazmem.
- Nie kpij sobie ze mnie, powinieneś już być w łóżku. Jest prawie godzina po ciszy nocnej.
- Nie jesteś moja matką, Granger. Gdybyś nie wiedziała to ona razem z ojcem siedzą zamknięci w Azkabanie. – w tej chwili, sarkazm zamienił się w złość.
Hermionie zrobiło się głupio na wspomnienie chłopka o rodzicach. On również musiał czuć się strasznie po ich stracie. Nie dała jednak po sobie poznać, że współczuje chłopakowi. Na powrót włączyła swoją dociekliwość.
- Co tu robiłeś?
- Myślałem, że już sobie to wyjaśniliśmy, nie mam zamiaru ci się spowiadać.
- Jestem prefektem naczelnym, musisz…
- Wiesz gdzie sobie możesz wsadzić tego prefekta? – przerwał jak gdyby nigdy nic i oparł się o ścianę naprzeciwko swojej niechcianej rozmówczyni.
- Nie masz prawa tak się do mnie zwracać! – odkrzyknęła rozdrażniona jego postawą. – I oddaj moją różdżkę, ty… złodzieju. – dokończyła wydymając usta, jak małe dziecko.
- Ojej, straszne, zaraz się popłacze. – zaczął naśladować głos pięciolatka. – Ze wszystkich wyzwisk jakich mogłaś użyć, wybrałaś akurat to.
- Malfoy! To nie jest zabawne, to moja różdżka, moja własność. Oddaj mi ją, albo…
- Albo co? Popłaczesz się? Poskarżysz Łasicowi? A może pobiegniesz z płaczem do McGonagall? – kpił dalej, widząc jak to wpływa na Gryfonkę.
- Nie! Odbiorę ci ją siłą. – zadeklarowała.
- Chciałbym to widzieć. – zaśmiał się.
- Nie prowokuj. Chce tylko odzyskać moja różdżkę i iść spać. Powinnam być już na czwartym piętrze. A ciebie w ogóle nie powinno tutaj być.
- Nie prowokuje. Dostaniesz ją. Ale w zamian za małą przysługę.
Nie podobało jej się to, nic a nic. Interesy z Malfoy’em nie należały ani do legalnych ani przyjemnych. Ale co miała zrobić? Miał jej cenny magiczny przedmiot. Nie po skarży się przecież nikomu. Nie wyjdzie na tchórza.
- Czego chcesz? – zapytała oschle.
- Jak chcesz to potrafisz być mądrą dziewczynką.
- Do rzeczy. – poleciła.
- Szczegóły jutro o dziewiątej wieczorem na wieży. Godzina nam wystarczy spokojnie, nie spóźnisz się na swój patrol. – dodał, kiedy dziewczyna otwierała usta w akcie sprzeciwu. – Do tego czasu rekwiruję twoją różdżkę.
Nie zdążyła zareagować, Malfoy odwrócił się i jak gdyby nigdy nic odszedł. Kiedy zniknął gdzieś za zakrętem, Gryfonka odetchnęła z ulgą. Następstwem ulgi było zaniepokojenie, związane z jutrzejszym spotkaniem z chłopakiem. Musiała odzyskać swoją różdżkę, za wszelka cenę. A cena blondyna z pewnością będzie wygórowana.
Było już trzydzieści minut po zakończonym patrolu, kiedy zaczęła schodzić w dół, na czwarte piętro. Gdy tylko pojawiła się na drugim pietrze, jej widok przysłoniła nagle męska sylwetka.
- Hermiona, gdzieś ty się podziewała?! - wrzasnął zmartwiony chłopak.
- Ymm… Zasiedziałym się na wieży astronomicznej, gwiazdy tak pięknie świeciły. - zaczęła ściemniać, niczym romantyczka. Cormac najwyraźniej uwierzył.

- Martwiłem się o ciebie, już miałem wyruszyć na poszukiwania.
- Niepotrzebnie, przepraszam cię, ale jestem zmęczona, dobranoc.
Wykrzesała z siebie tyle uprzejmości ile tylko dała radę. Nie czekając na odpowiedz skierowała swoje kroki do salonu, następnie do pokoju, a na wygodnym łóżku kończąc. Udało jej się tylko ściągnąć buty, po czym odpłynęła do krainy fantazji...

*
Pierwszy rozdział za mną, jupiiii :D 

Przepraszam za błędy, mam nadzieje ze da sie je przeżyć, ale nie znalazłam jeszcze bety :/ 
Dajcie znać jak rozdział, czy sie podoba i wgl, takie tam wskazówki, czy krytyka miłe widziane. 
Jestem w podróży i dodaje z iPada, wiec mogło sie coś poknocić, jak będę w domciu, to wszystko poprawie :)

* Tak wiem Snape umiera w siódmej cześci książki. Za bardzo lubię tą postać, by przystać na jej smierć, jak zauważyliście Drodzy Czytelnicy, postanowiłam naszego profesorka wskrzesić :D czy to sie komuś podoba czy nie. 

Do kolejnego rozdziału :*