poniedziałek, 21 marca 2016

Nadzieja



Drugi dzień szkoły pewna młoda Gryfonka z pewnością mogła zaliczyć do nie najlepszych. Pomimo krótkiego, aczkolwiek spokojnego snu, jej głowę zaprzątały myśli o pewnym arystokracie. Nocne spotkanie na wieży astronomicznej do przyjemnych nie należało. Chłopak zdaniem Hermiony był nieobliczalny, możliwe, że groźny i nawet dla niej nieprzewidywalny. Czego właściwie mogła się po nim spodziewać? Że dobrowolnie odda jej różdżkę? Że po tych kilku latach, od tak przerwie swój psychiczny terror względem niej? Nie, to był Malfoy, w dodatku dziwnie obcy, nawet jak na niego. Te przenikliwe, szare tęczówki, osadzone w pociemniałych oczodołach i ten odcień skóry, tak chorobliwie blady. To nie był Malfoy jakiego znała.
Na samo wspomnienie o blondynie, dziewczyną wstrząsnął dreszcz przerażenia. Dopiero myśl o bezpiecznej szkole i zaufanych nauczycielach, potrafiła ją uspokoić. Hogwart, to przecież jedno z najbezpieczniejszych i najbardziej strzeżonych miejsc w świecie czarodziejów. Starała się przekonać samą siebie, że chłopak nic nie może jej tu zrobić. Ona ma przyjaciół, on poddaną, ślepo za nim kroczącą, małą grupkę Śligonów. Ona ma ciepłą kochającą rodzinę, nie ważne, że gdzieś daleko w świecie, liczy się tylko to że są. Każdy jej pomoże. Ona przeciwko niemu? Wynik tego starcia byłby raczej oczywisty. Chłopak nie miał żadnych szans, co nie zmienia faktu, że na pewno będzie próbował. Ma jej różdżkę i Merlin jeden wie, czego od niej za nią zażąda. Ten strach przed nieznanym był gorszy, jak przed samym blondynem.
Świeże, lekkie podmuchy powietrza, rozwiały wszelkie wątpliwości i obawy dziewczyny. Dzień zapowiadał się naprawdę wspaniale. Dochodziła dopiero dziesiąta, a promienie wrześniowego słońca ogrzewały swoim ciepłem wszystko dookoła. Ciepło i piękna pogoda zawsze wywoływały w niej szczęście. Uniosła swoją drobną twarz ku gurze, zamknęła oczy i trwała w tej pozycji przez kilka dłuższych chwil, pozwalając sobie na moment zapomnienia. Z zamyślenia wyrwały ją dwa męskie głosy.

- Yyyy…

- Ron, wyduś to w końcu z siebie! – Krzyknął Harry.

- Bo ja cię chciałem przeprosić za moje nierozsądne i porywcze zachowanie Hermiono. – Wydukał w końcu rudzielec, spoglądając wprost na swoje stopy.

- Przeprosiny przyjęte Ronaldzie, ale następnym razem zastanów się dziesięć razy zanim powiesz coś niestosownego. – Odpowiedziała mu wypranym z uczuć głosem. Wiedziała, że przyjacielowi naprawdę jest smutno z powodu ostatniej kłótni, dlatego mu wybaczyła, chodź wewnętrznie nie czuła się nic a nic udobruchana.

- Och to wspaniale. Mówiłem ci, że Hermiona nie może się gniewać w nieskończoność. – Uradował się wybraniec.

Tym razem nie masz racji Harry. – Pomyślała z wyrzutem, ale odpuściła nie chcąc wywoływać kolejnej kłótni.

- Dzięki Herm. To jak idziemy na opiekę? Hagrid pewno już nie może się doczekać pierwszej lekcji z nami.

- Ruszajmy! – Krzyknął Harry.

Wszyscy podążyli za wybrańcem w kierunku chatki nauczyciela, gdzie jak się okazało było już sporo uczniów. Klasa podzieliła się na dwie części, Gryfoni po prawej, a Ślizgoni po lewej. Napięcie panujące pomiędzy tymi dwoma domami było niemal namacalne. Grono pedagogiczne za wszelka cenę chciało pojednać te dwa zwaśnione domy. Lecz wszystkie poczynania w tym kierunku kończyły się niepowodzeniem. W tym roku ustalono, że większość zajęć będą odbywać wspólnie. Takie postępowanie było naprawdę irytujące.
Hermiona zatrzymując się z przyjaciółmi gdzieś w pobliżu grupki innych Gryfonów, zaczęła ukradkiem zerkać w przeciwną stronę. Nie chciała by ktoś ją nakrył, dlatego jej spojrzenia były ledwo zauważalne, ukradkowe. Czego szukała? A może raczej kogo? Zrozumiała to dopiero, kiedy w tłumie uczniów wyłapała blond czuprynę. Chłopak opierał się nonszalancko o drzewo. Jego postawa niemal krzyczała, „to ja tu jestem panem”.

Przestań się gapić. To tylko nic nie warta, odrażająca fretka. – Ganiła się w myślach.

- Witajcie uczniowie. W tym roku, a właściwie to w jego połowie, zajmiemy się pewnym projektem. To znaczy… Wy w parach dostaniecie bardzo odpowiedzialne zadanie… A co będę się rozgadywał, sami zobaczcie. – Profesor widać, że był lekko zdenerwowany. Pewnie pamiętał jeszcze ostatnie zdarzenia z trzeciej klasy, jak nauczał. Cały ten proces i osąd nad jego kochanym dziobkiem nie dały się tak szybko zapomnieć.

Zaciekawiona Hermiona wraz ze wszystkimi podążyła za Hagridem. Nie szli daleko, zaledwie na tyły jego okrągłej chatki. Widok jaki tam zastali rozczuliłby nawet największego drania. W niewielkich od siebie odstępach powbijane były w ziemię krótkie, drewniane pale. Od każdego z nich odchodziło kilka średniej grubości łańcuchów, na których końcach uwiązane były małe, słodkie pieski i kotki. Wszystkie dziewczęta zapiszczały radośnie na ten widok i podbiegły do wyrywających i domagający się pieszczoty zwierzaczków.

- Ekhm.. ekhm… To, to właśnie będzie wasze zadanie na najbliższe sześć miesięcy. Trzeba wychować te maluchy. Nauczyć zasad panujących w domu, jak i sztuczek w niektórych przypadkach. A po pół roku zwierzaki trafią do adopcji. – wyjaśnił Hagrid.

Hermiona miała mieszane uczucia co do tego projektu, dlaczego oni? Czy nie byli za starzy na niańczenie zwierząt? Mogli ten projekt przeprowadzić na przykład w czwartych klasach. Oni przecież powinni się uczyć poważnych rzeczy, a nie jak dać jeść i pić kotu. Jaki głupi wpadł na ten pomysł? Bo to na pewno nie było wymysłem ich nauczyciela.

- Spokojnie, tylko spokojnie. Wystraszycie je. Hmm… to może teraz podzielę was w pary. Ostrzegam nie uznaję sprzeciwu. Pary zostały już wybrane. Uhhm.. gdzie ja to… ach tak, tutaj jest. – To powiedziawszy wyciągnął z kieszeni jakąś małą kartkę pergaminu i zaczął czytać. – McLaggen z Zabini’m, Ron z Bulstrod, Harry z Parkinson, Lovegood z Goyle’m (…) No i ostatnia para to Malfoy i Granger. – Zwinął karteczkę i na powrót wsunął do kieszeni.

Kiedy Gryfonka usłyszała, kto będzie jej parą przez pół roku, niemal nie zwróciła śniadania. Wpatrywała się tym razem w chłopaka bez skrępowania. Nie dostrzegł jej. Natomiast ona mogła zauważyć, że blondyn wyglądał na mocno coś analizującego. Przerażona spojrzała na uśmiechającego się pocieszająco Hagrida. Nic nie mógł z tym zrobić, ktoś już wcześniej napisał ta listę. Pozostawało tylko pytać, kto był takim sadystą?

- Teraz ustawcie się w pary i wybierzcie po jednym zwierzaku, który będzie wam towarzyszył przez kolejne sześć miesięcy… No nie patrzcie tak na mnie to pomysł ministerstwa, nie mój… O cholibka, za dużo gadam, za dużo…

I wszystko jasne. Ministerstwo teraz miesza się we wszystko. – Pomyślała Gryfonka, lecz nie ruszyła się z miejsca. Nie podejdzie do Ślizgona, o co to, to nie. Nie po wczorajszym spotkaniu. Stała przygarbiona i samotna wpatrując się w blondyna. Coś ją paraliżowało od środka, czyżby przenikliwy wzrok chłopaka? Zapewne. Pozostali pomimo uprzedzeń starali się jednak współpracować, niektórzy wybrali już nawet po zwierzęciu. A ona Hermiona Granger, przez swoje chore obawy miała właśnie zawalić najprostszy przedmiot jaki mieli w tej klasie. Hagrid widząc ich wahanie, ruszył powoli w ich kierunku z pomocą. Kątem oka dostrzegł to również Draco i chcąc być szybszym od profesora, zawziął się w sobie i podszedł do Gryfonki oddalonej o kilka kroków.

- Granger.

- Malfoy.

- Może przestaniesz się na mnie gapić i wybierzesz jakiegoś włochatego sierściucha. – Jego głos był stanowczy i zimny, taki nieznoszący sprzeciwu.

- Wcale się na ciebie nie gapię, a tak w ogóle to chce moją różdżkę z powrotem.

- Dostaniesz, dzisiaj wieczorem. – Odpowiedział tajemniczo.

Po tych słowach chłopaka, Hermiona wiedząc, ze nic więcej nie wskóra, ruszyła w stronę piszczących z zachwytu dziewcząt i ich mniej zadowolonych partnerów, z zamiarem wybrania zwierzaka. Nie małe było jej zdziwienie, kiedy dostrzegła, że wszystkie zostały już zabrane. To było nie możliwe, nie było już ani jednego szczeniaka, czy kociaka.

- Hegridzie… to znaczy profesorze. – Poprawiła się szybko. – Zabrakło dla mnie i… mojej pary zwierzęcia. – Wydukała czując na karku ciepły oddech blondyna. Był za blisko zdecydowanie za blisko.

- Tak mi przykro Hermiono, ale została mi tylko do rozdania ta nieokiełznana psina. – wskazał na szarego wychudzonego kundelka siedzącego pod sporych rozmiarów drzewem. – To suczka, nie jest już szczeniakiem. Ma około dwa lata i jest nico niezrównoważona psychicznie. To ciężki przypadek. Została znaleziona błąkająca się po zakazanym lesie, nie wiadomo co tam robiła, ale dobrze, że jakimś cudem udało jej się przeżyć. – zakończył posmutniały Hagrid.

- Oh Hagridzie, to takie smutne, zaopiekujemy się nią należycie.  – Zapewniła dziewczyna.

- Chyba zaopiekujesz Granger. – Usłyszała szept blondyna.

Podeszła do biednego zwierzaka i wyciągnęła rękę po łańcuch. Pies nie protestował wstał w tym samym momencie co Gryfonka i powłóczył łapkami w obranym przez nią kierunku.

- Na początek musicie umyć waszych nowych przyjaciół. Na wzgórzu czekają środki czystości i woda. Bierzcie się do roboty. – Nakazał świeżo upieczony nauczyciel.

Hermiona była zmuszona lekko ciągnąć za łańcuch brudną suczkę, gdyż ta słysząc o kąpieli nie chętnie przebierała łapkami. Malfoy w tym momencie nie miał dla niej najmniejszego znaczenia. Dostała zadanie i tego miała zamiar się trzymać. Pociągnęła psiaka do jednego z większych baseników napełnionych wodą i przysiadła na trawie.

- Hej mała, nie ma się co bać. Zaczekaj tutaj, zaraz znajdę jakieś płyn. – szeptała do siebie. – Gdzieś tu musi być… O mam!

Radośnie zaczęła wymachiwać buteleczką z szamponem dla psów. Jej mina nieco rzedła kiedy dostrzegła, że zwierzaka nie ma w tym miejscu, gdzie jeszcze kilka sekund temu siedział. Nie nie nie nie, nie mogła uciec. To było jej zadanie, nie mogła go zawalić już po pięciu minutach. Zaczęła rozglądać się nerwowo za suczką, ale nigdzie nie mogła jej dostrzec. Dopiero stanowczy, męski głos przywołał Gryfonkę na ziemię.

- Tego szukasz Granger? – Odezwał się nie kto inny, jak blond arystokrata.

- Jak?

- Jak ją złapałem? Sama do mnie przyszła, i nie Granger, nie patrz tak na mnie, nie wiem dlaczego. I lepiej jej pilnuj, jest wyjątkowo zapchlonym kundlem
.
- Oh, może dlatego, że błąkała się biedna, sama po zakazanym lesie! – Oburzyła się. – Nie mam zamiaru robić wszystkiego sama, weź wsadź ją do wody.

Postaw mu się. On ci nic nie zrobi. Za dużo tu świadków. – Szeptała podświadomość dziewczyny.

- Sama wsadź sobie tego kundla do wody, mam ważniejsze rzeczy do roboty. – to powiedziawszy rzucił dziewczynie łańcuch na kolana i odszedł gdzieś w kierunku zamku.

- No fajnie zostałyśmy same… pakuj się do wody. – Nakazała smutnemu psiakowi.

Cała lekcja Opieki minęła wszystkim w raczej radosnym nastroju. Pary zaczęły się dogadywać pomiędzy sobą, chodź na początku sztywno, to po tych dwóch godzinach było już znacznie lepiej. Hermiona także odetchnęła z ulgą, kiedy blondyn zniknął z jej pola widzenia i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że od stóp po sam czubek głowy była całkowicie przemoczona i pachniała psim szamponem. Jej mała podopieczna zrobiła jej kawał w trakcie mycia i wciągnęła brunetkę do baseniku. Ten pies naprawdę miał swoje humory.
Po zakończonych porannych zajęciach, siódme klasy miały czas wolny aż do obiadu. Wtorki były nadzwyczaj luźne, dwie godziny rano opieki i dwie historii magii po obiedzie.


*


Dzień jak szybko się zaczął tak szybko też minął. Było właśnie po kolacji, a Hermiona siedziała we współdzielonym z kolegą z roku salonie. Siedziała przy biurku, a przed nią leżał czysty pergamin. Już dobre dziesięć minut zastanawiała się jak rozpocząć swoja pracę dla ministerstwa. Musiała obrać sobie jakiś plan, czy szkic swoich raportów.

- Może zacznę… a co mi tam niech będzie. – Mruknęła do siebie.


Draco Malfoy
+Zalety                                              -Wady


- Jest, denerwującym wszystkich głupkiem, wykazuje brak zainteresowania szkolnymi projektami, nic mu nigdy nie pasuje, w dalszym ciągu okazuje niechęć do mugolaków…

Po kilku minutach lista wad Dracona była gigantycznych rozmiarów, natomiast ta część odnosząca się do zalet świeciła pustkami. To nie tak, że chłopak nie miał żadnych pozytywnych cech, prawda? Musiał je mieć, każdy je ma, nawet sam Voldemort posiadał jakieś zalety, między innymi był dobrym przywódcą i intrygantem.

- O Merlinie! Widzę pozytywy w samym Voldemorcie, a w Malfoy’u to nic. – Jęknęła, a suczka która dotrzymywała jej towarzystwa zaszczekała przeciągle. – No co? W nim nie ma nic dobrego. A przynajmniej ja tego nie widzę. – powiedziała patrząc na psiaka.

Po jeszcze kilku chwilach intensywnego myślenia, Hermiona zwinęła pergamin i poczłapała do sypialni. Za cel obrała sobie wpisywanie co tydzień jednej pozytywnej cechy chłopaka. Choćby miała poruszyć niebo i ziemię, to znajdzie w nim jakieś pozytywy.

- Dochodzi dziewiąta. – Mruknęła do siebie i podeszła do drewnianej szafy z której wyjęła obszerny, granatowy sweter. Wciągnęła go przez głowę i ruszyła do wyjścia. Nim jednak zdążyła opuścić sypialnię usłyszała przeraźliwy skowyt.

- Niedługo wrócę, dałam ci jeść i pić, zostań. – Powiedziała do zwierzaka, na co w odpowiedzi dostała kolejny żałosny jęk. – No dobra chodź, mam nadzieję, że Malfoy się przez to nie wkurzy.

Piesek na powrót stał się radosny i piszcząc ze szczęścia pobiegł za swoją opiekunką. Już za moment wszystko miało stać się jasne. Czuła z tego powodu lekkie mrowienie na całym ciele, taki dreszczyk emocji, całodziennego wyczekiwania. Już za parę chwil miała usłyszeć cenę za odzyskanie różdżki. Jeszcze tylko kilka stopni i będzie na wieży astronomicznej. Swoją drogą, dlaczego właśnie ta wieża? Fakt, nikt na nią nie przychodził od czasu śmierci Dumbledore’a. Uczniowie jak i nauczyciele woleli unikać tego miejsca, było ono postrzegane jako złe fatum. W pewnej mierze przyczyniła się do tego profesor Trelawney, lecz Hermiona śmiała wątpić w jej wewnętrze oko i  głupiutkie, wyssane z palca przepowiednie. Właściwie, to w swojej głowie nazywała profesorkę wariatką o niezrównoważonym stanie emocjonalnym. Ot cóż, chora kobieta.
Kiedy pojawiła się razem z psiakiem na miejscu, dokładnie dwie minuty przed dziewiątą, zrozumiała dlaczego wszyscy omijali tą wieżę szerokim łukiem. Miejsce było ciemne, pomimo pełni księżyca. Ciemne i przerażająco ogromne, z wieloma wnękami w ścianach, w których łatwo było się skryć i wykorzystać to jako element zaskoczenia w ataku. Ciarki mimowolnie przeszły po ciele dziewczyny. Nawet jej psina spochmurniała od kiedy tu przyszły. A przecież psy czują takie rzeczy, coś musiało być nie tak z tym miejscem. Brunetka wychyliła się lekko po za gruby mur. Patrząc w dół szacowała, że jest na wysokości kilkuset metrów, była to najwyższa wieża w całym zamku. U jej podnóża rozciągała się goła trawa, a trzysta metrów dalej widoczna była granica Zakazanego Lasu. Do tej pory powracały do dziewczyny wspomnienia z trzeciej klasy, jak z Harry’m musiała uciekać przed rozwścieczonym wilkołakiem.

- Granger nie skacz, jeszcze mi się przydasz.

Aż podskoczyła zaskoczona tym nagłym, męskim, sarkastycznym głosem. Pomimo tego, że oczekiwała Malfoy’a, to jego nagłe pojawienie nieźle ją przestraszyło. Gdyby była starszą panią, na pewno zeszła by w tym momencie na zawał. Dlatego cieszmy się, że jest młodą czarownicą i jedyne czego doznała, to przyspieszone bicie serca.

- Aż boję się pomyśleć do czego. – Wykrztusiła wreszcie. A w odpowiedzi usłyszała tylko cichy śmiech.

Podeszła za chłopakiem do jednej z ciemnych, zadaszonych wnęk. Ta była największa, a przynajmniej tak się Hermionie wydawało. Blondyn przeszedł całkowicie na drugą stronę małego pomieszczenia i oparł się nonszalancko o ścianę. W tym półmroku wyglądał jak postać z mugolskich horrorów. Taki trochę psychopata, cały w czerni, lecz nie w szkolnej szacie, a w eleganckich półbutach, czarnych spodniach i koszuli z długim rękawem. Cały strój doskonale podkreślał jego również czarny charakter. Dopiero kiedy dziewczyna spojrzała nieco w dół, dostrzegła że bawi się jej własną różdżką, przekładał ją pomiędzy palcami jak jakieś piórko, jakąś nic nie wartą gałązeczkę.

- Malfoy, Oddaj mi ją. – Poleciła, chodź w głębi serca wiedziała, że na nic się to zda, a chłopak i tak zrobi to co będzie chciał.

- Najpierw obiecasz mi swoją pomoc. – Zdziwiona dziewczyna zamrugała kilkakrotnie powiekami, bo w czym miała by niby pomagać Malfoy’owi. – Oczywiście pisemną. Podpiszesz Złoty Pergamin swoim nazwiskiem.

Złoty Pergamin, to był taki rodzaj pergaminu, który zazwyczaj stosowało się przy zawieraniu jakichś ważnych transakcji, czy poważnych politycznych paktów. Był on wydawany przez ministerstwo, gdyż konsekwencje złamania podpisanej umowy, były opłakane. Ludzie niewywiązujący się z umów musieli znosić straszne rzeczy. Była to taka, legalna i oczywiście nadzorowana przez ministerstwo lżejsza forma Przysięgi Wieczystej. Tutaj ludzie zostawali okaleczeni do końca życia, natomiast przy przysiędze wieczystej umierali.

- Nie podpiszę tego, nie wiem nawet skąd wziąłeś ten pergamin, ale to nie legalne. – mówiła szybko przerażona.

- Uspokój się Granger, podpiszesz. Nie masz wyjścia. Mam twoją różdżkę i jesteśmy tu sami. W dodatku nikt nie wie, że jesteś tu ze mną. – Zaczął swój wywód.

- Nie zmusisz mnie, wsadź sobie tą moją różdżkę wiesz gdzie.

- Grzeczniej, Granger. Tylko ja wiem gdzie znajduje się coś na czym ci bardzo zależy. – Zaczął tajemniczo.

- Przykro mi Malfoy, ale mnie już na niczym nie zależy. Wszystko straciło sens, wojna odebrała mi chęć do dalszej walki. Teraz żyję bo muszę, bo przetrwałam Bitwę o Hogwart. Tak samo jak ty. Myślisz, że ja tego nie widzę? Spójrz na siebie jesteś cieniem człowieka. Schudłeś, zmizerniałeś, stałeś się jeszcze bardziej opryskliwy, jak wcześniej. Najlepszą obroną jest atak co? Coś nie daje ci spokoju i zamiast z kimś porozmawiać, to dławisz w sobie tę informacje, emocje jakie tobą targają. Ja widzę. Wyżywasz się na innych, atakujesz ich, bo nie radzisz sobie z samym sobą.– Zakończyła swoją wypowiedź dobitnie. Możliwe, że pozwoliła sobie na za dużo, ale co miała do stracenia? Malfoy nie miał przeciwko niej nic, nie miał żadnego przysłowiowego haka. Przez te dwa dni, czy to na lekcjach, czy przy posiłkach widziała, jak chłopak się męczy, jak coś zawzięcie nie daje mu spokoju. Intrygowało ją to. Z niewiadomych pobudek chciała dociec prawdy. Stojąc teraz wyprostowana dumnie wpatrywała się w oczy o wiele od niej wyższego Ślizgona, czekała na wybuch złości, była gotowa.

- Jesteś pewna, że na niczym ci nie zależy? – Zapytał tylko, ignorując jej całą długą wypowiedź odnosząca się do jego osobistych problemów. Jedyne co zrobił, to lekko się skrzywił na słowa Gryfonki. – A rodzice? Czy nie chciałabyś ich zobaczyć?

Rodzice? Jej rodzice? Jak on śmiał? Nie miał prawa o nich wspominać, to tylko i wyłącznie jej sprawa. Ona musi ich odnaleźć. Jak tylko skończy szkołę, to ruszy w ponowne poszukiwania. Australia jest duża, ale w końcu jej się uda. Wierzyła w to.

- Nie masz prawa mieszać w to moich rodziców. Nie mają z tą sytuacją nic wspólnego! Wykrzyczała.

-Dobra powiem prosto z mostu. Pomóż mi, a dostaniesz ich dokładny adres.

Te słowa chłopaka, podziałały na dziewczynę jak kubeł zimnej wody. Poczuła ciarki na kręgosłupie, a oczy zwiększyły się jej dwukrotnie ze zdziwienia i zaskoczenia. Skąd wiedział gdzie są, nie mógł wiedzieć. Hermiona miała wrażenie, że znajduje się w jakiejś dziwnej odległej rzeczywistości. Ta sytuacja z Malfoy’em była wręcz absurdalna.

- Kłamiesz!

- Nie Granger, nie kłamię. Znam dokładny adres twoich rodziców. – powtórzył pewniej.

- Jak?

- Tuż przed Bitwą o Hogwart poplecznicy Vlodemort’a namierzyli ich miejsce przebywania. Chcieli bym ich zabił, chcieli żebyś cierpiała. By wieść o ich śmierci załamała cię. Powierzyli tą misję mnie, bym zrekompensował zawalone zadanie, które dostałem na szóstym roku. – Każde wypowiadane przez chłopaka słowo raniło ze zdwojona siłą. – Ale nie, nie zrobiłem tego.

- Dlaczego? – Zapytała mimowolnie.

- Nie jestem mordercą, za jakiego wy wszyscy mnie macie. Służyłem Voldemortowi,  bo tak chcieli moi rodzice, mam mroczny znak na przedramieniu, bo ojciec był głupcem. Swoją drogą skończył tak jak mu się należało, szkoda mi tylko matki, która była ślepo w niego zapatrzona. – Zawiesił na chwilę głos, po czym odezwał się z jeszcze większą stanowczością. – Potrzebuje twojej pomocy. Dokładne położenie twoich rodziców, to chyba wystarczająca cena. Wiec jak będzie?

- Pomogę ci. – Wydukała ledwo słyszalnie.

- Nie zapytasz o szczegóły? O to jaki w tym wszystkim będziesz mieć udział? – Zdziwił się.

- Nie istotne co będę musiała zrobić, zrobię wszystko za informację którą posiadasz.

- Wow, Granger. Zaskakujesz mnie. – To mówiąc machnął swoją różdżką w przestrzeń przed Gryfonką. A na posadzce pojawiły się trzy średnich rozmiarów czarne kociołki a tuż obok nich kilkanaście dziwnych małych słoiczków, z przeróżnymi i jednocześnie obrzydliwymi zawartościami.

- Co to jest?

- To twoje zadanie, a właściwie twoja pomoc. Nie jestem w stanie sam uwarzyć potrzebnych mi eliksirów. Tutaj są składniki na pierwsze dwa miesiące, później zdobędę resztę.

- Eliksiry? Mam warzyć eliksiry? – Zapytała zaskoczona.

- Granger, zostawiłaś w dormitorium swój mózg, czy co? Tak masz mi pomóc w warzeniu eliksirów.

- Na ostatniej lekcji byłeś ode mnie dużo lepszy, zawsze w eliksirach byłeś lepszy.

- Gdzie ty masz oczy dziewczyno? Choćbym nie wiem jak zły eliksir zrobił, to Snape zawsze mnie pochwali. Ale kiepski nie jestem. – Dodał szybko. – Te eliksiry które chce uwarzyć, są niesamowicie trudne, a przyrządzenie ich trwa równe pięć miesięcy. – pomachał jej czarną niewielką księgą przed oczami.

- Co to są za eliksiry?

- Eliksir nagłej ciemności, ale ten ulepszony o paraliż osób znajdujących się w jego zasięgu, za wyjątkiem tych które go warzyły. Eliksir zapomnienia, ale ten cholernie mocny, bez możliwości przywrócenia wspomnień i ostatni piekielnie trudny, zmiany tożsamości, również nieodwracalny.

Do Hermiony ledwie docierały słowa Ślizgona, eliksiry jakie chciał zrobić były nieziemsko trudne. Tylko mistrzowie eliksirów nie mieli z nimi problemu. Wymagały one niesamowitej precyzji i dokładności, jeden zły ruch mógł stać się tragedią, dla warzącego.

- Przecież one są zakazane przez ministerstwo od czasu Bitwy o Hogwart!

- I co z tego? – zapytał z nonszalancją.

- Jak to co? Trzeba mieć specjalne pozwolenie na warzenie, czy nawet kupno. Jeśli ktoś się dowie, trafimy do Azkabanu! – Panikowała.

- Ja i tak jestem na niego skazany. Zapewniam cię, że nikt się nie dowie, przecież ani nauczyciele, ani uczniowie nie zapuszczają się na tą wieżę, ale gdyby czasem coś poszło nie tak, to zeznam, że działałaś pod zaklęciem imperiusa. Co ty na to Granger? Pamiętaj o rodzicach.

Przecież to było straszne mogła zostać złapana, niby Malfoy obiecywał jej obronę gdyby coś się nie udało, ale czy jemu można wierzyć? I do czego potrzebuje tych eliksirów? Spiskowanie wbrew ministerstwu nie było w jej zwyczaju. Ale myśl o rodzicach nadawała jej jakiejś siły. Mogła ich odnaleźć bez pomocy blondyna, lecz mogłyby to trwać latami. Wystarczy pięć miesięcy, pięć miesięcy w strachu przed odkryciem całego spisku, ale również pięć miesięcy niecierpliwości i nadziei na szczęście.

- Zgadzam się. – Tym razem głos jej nie zadrżał, wiedziała dokładnie czego chce.

- Wiedziałem, że potrafisz dobrze wybrać. Podpisz się tutaj. – Wskazał na złoty pergamin trzymany w ręce i załączone do niego złote pióro.
Hermiona zdeterminowanym krokiem podeszła do blondyna i sięgnęła po pergamin na którym widniały takie słowa:


Ja Hermiona Granger, zobowiązuję się do pomocy Dracon’owi Malfoy’owi w obranym przez niego specyficznym projekcie z eliksirów, warząc trzy następujące:

1.      Eliksir nagłej ciemności, ulepszony o paraliż.
2.      Eliksir zapomnienia, bez możliwości przywrócenia wspomnień.
3.      Eliksir zmiany tożsamości, nieodwracalny.

Przyrzekam zaangażować się z całego serca w tą pomoc, wykorzystać wszystkie znane mi informacje i za wszelką cenę starać się osiągnąć obrany przez Dracon’a Malfoy’a cel.


- No dalej Granger, podpisz się. – Podał jej złote pióro.

- A atrament?

- Oj Granger, podpisujesz się krwią. Własną krwią. – Dodał, widząc niezrozumienie w oczach Gryfinki.

Stalówka pióra była ostra niczym brzytwa, oczywiste było co trzeba z nią zrobić. Hermiona powoli zbliżyła pióro do nadgarstka i jednym pociągłym ruchem rozcięła kawałek swojej szczupłej ręki. Podpisała się szybko i nieco koślawo, oddając pośpiesznie chłopakowi pergamin i pióro. Dokonała tego, podpisała się, teraz nie ma już odwrotu. Musiała mu pomóc. Tym razem To Malfoy rozdawał karty.

- Pięknie, wszystko pięknie. – Zamruczał chowając pergamin do tylnej kieszeni. – zaczniemy od jutra, kociołki są zaczarowane widzisz je tylko ty i ja. To w ramach bezpieczeństwa. A to. – Wskazał na księgę trzymaną w jednej z dłoni. – Lepiej przeczytaj. Nie lubię improwizacji. A i twoja różdżka.

Dziewczyna złapała rzucone jej przedmioty. Tak dobrze było mieć przy sobie różdżkę, czuć jej przyjemną, elektryzującą magię. Podłużny przedmiot wsunęła do tylnej kieszeni. Po czym do jej uszu dotarło wściekłe przekleństwo towarzysza i wesołe szczekanie psiaka, który wcześniej oddalił się gdzieś radośnie.

- Granger, zabierz tego zapchlonego kundla.

- Nie jest zapchlony. Dzisiaj rzuciłam na niego zaklęcie odpchlające.

- Po prostu go zabierz!- krzyknął zdenerwowany odpychając zwierzę.

- Malfoy, to też jest twój pies, zapomniałeś? Mamy się niż zająć razem! – Krzyknęła do chłopaka, po czym przywołała do siebie suczkę.

- To ma jakieś imię? – Zapytał po krótkiej ciszy, co zaskoczyło dziewczynę.

- Myślałam trochę nad tym, ale później przyszło mi do głowy, że ty także masz jakieś zdanie w tej sprawie.

- Nic mnie nie obchodzi, jak nazwiesz tego kudłacza Granger. Rób co chcesz, daje ci wolną rękę. – Odpowiedział z niesmakiem.

- Dobra. – Uradowała się. – Niech będzie Lola.

Piesek radonie podskoczył koło Gryfonki i zamerdał ogonkiem. Natomiast Draco zachłysnął się powietrzem.

- L O L A?! – Zaakcentował każdą literkę wymyślonego imienia. – Nic głupszego nie przychodzi ci do głowy Granger?

- Sam powiedziałeś, że  mogę ją nazwać jak chcę, więc będzie Lola. O spójrz podoba jej się. – Suczka podskoczyła kilkakrotnie i radośnie zaszczekała na Hermionę.

- Jesteście siebie warte.

Ten komentarz dziewczyna puściła mimo uszu.

- Dlaczego w tedy jak szłam do klasy kazałeś mi się trzymać od siebie z daleka, a zabrałeś moją różdżkę? – Zapytała zaskakując chłopaka.

- Hmm… Powiedzmy, że nie byłem zdecydowany, czy jesteś mi potrzebna. Ale przyznaję, nie poradziłbym sobie z tymi eliksirami bez twojej pomocy. – Ostatnie zdanie wypowiedział niemal szeptem. – Jesteś spóźniona na patrol Granger. – Zwrócił jej uwagę, wskazawszy na swój zapewne drogi zegarek z białego złota.

O cholera, patrol.

- Ja już pójdę. – Wydukała.

- Jutro o ósmej wieczorem na wieży. Lepiej się pośpiesz, twój chłopak nie będzie zadowolony ze spóźnienia.

- Ja nie mam chłopaka.

- Słyszałem co innego. – odpowiedział jej na odchodnym głośno się śmiejąc.

Przeklęty McLaggen, jak on śmie opowiadać, że jesteśmy razem, No jak?!

Pędziła na czwarte piętro mając nadzieje, że chłopak rozpoczął ich patrol sam, a nie czekał na nią. Lola biegła za dziewczyną wesoło machając ogonkiem. Kiedy obie dotarły na czwarte piętro ich oczom ukazał się nie kto inny, jak znudzony i dłubiący różdżką w ścianie Cormac.

Ough…

- Hermiona, gdzie byłaś? – Zapytał.

- Musiałam coś załatwić. – Wytłumaczyła się szybko, nie podając konkretnego powodu. – Dlaczego nie poszedłeś beze mnie?

- Yyy… Tak jakoś myślałem, że możemy iść dzisiaj razem, ale straciłem rachubę czasu.

- No dobrze nie ważne, teraz to już na pewno musimy się rozdzielić, bo inaczej nie zdążymy.Idziemy tak jak wczoraj.

- Ojej to Twój piesek? Słodka… No chodź mała…chodź…

Cormac kiwnął głową na znak, że zrozumiał Hermionę, po czym totalnie olał to, że mają mało czasu i zaczął wołać do siebie psiaka dziewczyny. Brunetka była początkowo zła, ale jej nastawienie zmieniło się diametralnie, kiedy tylko Lola wydała z siebie złowrogie warknięcie i spróbowała złapać swoimi ostrymi kłami rękę chłopaka.

- Lola nie wolno, zostaw! – Krzyknęła Hermiona, a McLaggen porwał rękę jak oparzony i cofnął się kilka kroków w kierunku ściany.

- Waleczny ten twój piesek. – Wydukał na odchodnym.

- Hej co się stało? Nie lubisz go? Co? Pociesze cię, ja też za nim nie przepadam. Mądra dziewczynka, tak. – Hermiona pogłaskała Lolę po krótkim pyszczku i ruszyła w stronę piątego piętra.
 Patrolowanie korytarzy tej nocy było o wiele lepsze jak wczoraj. Czuła się zdecydowanie bezpieczniej. Nie dość, że z Lolą, która przyjęła teraz pozę psa obronnego, to dodatkowo posiadała ze sobą różdżkę. Nawet te do tej pory zimne oślizgłe korytarze wydawały się nieco mniej ponure. A może to jej samopoczucie uległo zmianie. Myśl o rodzicach dawała jej nowej siły do walki z przeciwnościami. Wystarczyło uwarzyć głupi eliksir, odzyskać rodziców i nie interesować się niczym więcej. Bo to na kim Malfoy użyje tych eliksirów jest tylko i wyłącznie jego sprawą. Ona nie miała zamiaru się w to mieszać.
Nagle Lola zaszczekała przeraźliwie i pobiegła w jeden z korytarzy na piątym piętrze. Hermiona rzuciła się w pogoń za zwierzakiem, nawołując głośno. Pies nie zatrzymywał się nawet na moment, gnał przed siebie ile tylko miał sił. Brunetka w końcu zrozumiała, że Lola kogoś goni, kiedy usłyszała stukot pary butów o zimną posadzkę. Wyjęła różdżkę i przyspieszyła biegu, by za rogiem korytarza dostrzec swoja małą Lolę uporczywie trzymająca jakiegoś trzecioklasistę za nogawkę od piżamy.

- Lola, puść. – Pies posłuchał niemal momentalnie. Dziwne, że tak szybko zaczął reagować na jej polecenia. – Jak się nazywasz? – To pytanie było skierowane do ucznia, młodego przestraszonego trzecioklasisty ze Slytherinu.

- Carol Net. – Odpowiedział przestraszony.

- Czy ty wiesz która jest godzina? Już sporo po ciszy nocnej. Uczniom nie wolno wałęsać się po korytarzach o tej porze. -  Ganiła chłopaka. – Minus dziesięć punktów dla Slytherinu za nieprzestrzeganie regulaminu. Co ci w ogóle przyszło do głowy, żeby wychodzić z dormitorium?

- Ja… Założyłem się z kolegami, że wejdę na wierzę astronomiczną. – wyszeptał przestraszony. Miałem zrobić zdjęcie jak tam będę.

Hermiona zszokowana wpatrywała się to w chłopca, to w mały magiczny aparat spoczywający w jego prawej dłoni. Oni się założyli, założyli się... te słowa huczały jej w głowie. Jeśli trzecioklasiści zakładają się o takie rzeczy, to co z reszta? Wieża astronomiczna ze względu na swoją przerażającą przeszłość, może przyciągać coraz więcej gapiów. To chyba było jednak nie najlepsze miejsce na warzenie zakazanych eliksirów.

Musze porozmawiać z Malfoy’em, koniecznie.

- Oddaj mi aparat, w tej chwili. – Dodała widząc wahanie chłopca. – Konfiskuję go, jutro będzie do odbioru u profesor McGonagall. A teraz idziemy cię odprowadzić. Nie dam ci szlabanu, ale żeby mi to było ostatni raz. Lola chodź.

Jestem dla tych dzieciaków za dobra, zdecydowanie za dobra. – Pomyślała i ruszyła w stronę lochów.

Szli w ciszy, słychać było tylko ich przyspieszone kroki i cichy trucht Loli. Hermiona nie miała zamiaru jakoś szczególnie się rozgadywać, było już późno a chłopiec powinien spać, im szybciej go odprowadzi, tym szybciej sama będzie mogła się położyć. Szkoda tylko, że to są lochy, zimne, oślizgłe lochy. Przyspieszyła kroku, a młody Ślizgon musiał niemal biegnąć by za nią nadążyć. Po około dziesięciu minutach dotarli pod wejście do salonu Slytherinu. Hermiona poczekała, aż chłopak przejdzie do salonu i skieruje swoje kroki do dormitorium.

- Ach te dzieciaki. – Mruknęła niby to w przestrzeń, a niby do Loli, która wydawała się jej słuchać.

Ruszyła w drogę powrotną, ale nim zdążyła przejść chociaż jeden cały korytarz, to tuż przy swoim uchu usłyszała męski głos. Aż podskoczyła z wrażenia.

- Co ty tu robisz.?

- Cormac! Przestraszyłeś mnie!

- Nie chciałem. Więc?

- Przyłapałam trzecioklasistę ze Slytherinu na wałęsaniu się po korytarzach. Musiałam go odprowadzić. – Po tych słowach zapadła cisza. Chłopak wykorzystał ją na posyłaniu ukradkowych spojrzeń w stronę Gryfonki. Brunetka zaczynała się zastanawiać, nad tym co skutecznie odepchnęło by od niej McLaggen’a.

- Hermiona? – Cisza została przerwana przez jej współlokatora.

- Tak? – Zapytała grzecznie, chodź myślała sobie zupełnie coś innego.

- Nie miałabyś ochoty wyskoczyć ze mną w sobotę do Miodowego Królestwa?

Miodowe Królestwo, uwielbiała je. Te słodycze i kolory panujące w środku, pyszne kolorowe płyny, urocze stoliczki i wesoła atmosfera panująca tam. To było coś pięknego, jak taka niepozorna cukiernia może przynosić tyle radości. Ale Cormac? Jego obecność potrafi zepsuć każde, najsłodsze i najpiękniejsze miejsce.

- Hm… Ja… Dam ci znać. – Wybrnęła z tego z klasą. Nie odmówiła, ale jednocześnie się nie zgodziła. Ma jeszcze czas do namysłu. Uff.

- To dobrze, będę czekał. – Odpowiedział jej lekko posmutniały i korzystając z okazji, że przekroczyli właśnie próg ich dormitorium, cmoknął dziewczynę w policzek na pożegnanie. – dobranoc Hermiono, śpij dobrze.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała, stała jak wryta. Dosłownie. Czy on ją właśnie cmoknął? W policzek? Myśli krążyły jej po głowie jak oszalałe. Pobiegnąć za nim i urządzić kłótnie? Zamknąć się w pokoju? Zapomnieć? Ostatecznie Brunetka wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Uniosła swoją drobną rączkę i przyłożyła rękaw swetra do policzka.

- Będę musiała się umyć, koniecznie i porządnie. – Mruknęła do siebie i z grymasem na twarzy potarła cmoknięty policzek. Do tego stopnia mocno, że aż się zarumienił.


Wiedziała, że musi coś zrobić z McLaggen’em, zanim chłopak zapomni się na amen.


*

Jupiii!!! drugi rozdział!!! 

Muszę się w końcu wziąć za poprawianie błędów w pierwszym :/ Dlatego za błędy ponownie przepraszam i zachęcam do komentowania, bo to wasze komentarze nakręcają mnie do pisania :D Jutro siadam nad trzecim rozdziałem :D
 Zapraszam oczywiście na mojego drugiego bloga :D :D adres w zakładce po prawej. 

Buziaki :****

3 komentarze:

  1. Rozdział podobał mi się bardzo mocno. Fajnie wplotłaś historię z opieką nad Lolą :)
    Nie będę się rozpisywać ze względu na godzinę ;D
    Życzę weny
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie powiem twoje opowiadanie bardzo mi się podoba i czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nominowałam Cię do Harry Potter Tag :)
    Tu masz szczegóły:
    http://mojeopowiadaniehp.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń