Następnego dnia Hermiona w godzinach przedpołudniowych,
pomiędzy lekcjami pojawiła się w gabinecie McGonagall. Oddała jej skonfiskowany
poprzedniego wieczora aparat i powiadomiła o odebranych punktach. Na pytanie
czemu nie udzieliła uczniowi szlabanu, odpowiedziała prosto, że według niej na
to nie zasłużył, ale jeśli złapie go po raz kolejny, to nie zawaha się wymierzyć
bardziej dotkliwej kary.
Właśnie rozpoczął się obiad, a dziewczyna z uśmiechem na
ustach zajęła miejsce pomiędzy dwójką najlepszych przyjaciół. Przywitała się
uprzejmie, po czym zajęła się nakładaniem na talerz jednej trzeciej piersi z
kurczaka, połowy ziemniaka i jednego widelca sałatki. To i tak wiele, jak na
jej dotychczasowe porcje. Nie mogła pozwolić sobie na jeszcze większe
zmizernienie, a zarazem nie dała rady wrzucić w siebie większej porcji jedzenia
jak ta spoczywająca w tej chwili na jej talerzu. Początki zawsze są trudne,
wmawiała sobie w myślach. Trzeba iść na przód, zapomnieć o całym minionym złu i
zacząć żyć jak dawniej. Dzisiejszy dzień był dobrą chwilą, na nowy start. Czuła
się o niebo lepiej, jak ostatnio i nawet uśmiech nie schodził z jej ust od
samego poranka. Jednakże największym argumentem, który zmotywował ją do naprostowania
na odpowiedni tor swoich obecnych nawyków żywieniowych, był wygląd Draco
Malfoy’a. Przecież nie chciała wyglądać tak jak chłopak. On niemal niknął w
oczach. Stracił sens walki o lepsze jutro, był po prostu chorym człowiekiem.
Chorym człowiekiem z którym podpisała i przypieczętowała pakt własną krwią. Ona
nie chciała stać się wrakiem człowieka, takim jakim był blondyn. Chciała żyć,
miała kochających przyjaciół, którzy z pewnością wesprą ją w tej walce.
- Jak tam Herm? Cormac ci się nie narzuca? – Zapytał chłopak
o kruczoczarnych włosach, wiedząc jakie stosunki łączą jego przyjaciółkę ze
współlokatorem.
- Nie, tak… Właściwie to trochę. Zaczyna się robić nachalny,
ale to żadna nowość Harry. Poradzę sobie z nim bez problemu.
- Daj znać gdybyś czasem potrzebowała pomocy. – Odezwał się
tym razem drugi z chłopaków.
- No właśnie, daj znać.
- Nie ma sprawy nie przejmujcie się mną i McLaggen’em, na
razie jest znośnie. – Zapewniła swoich przyjaciół i nie chcąc rozmyślać o
narzucającym się współlokatorze i propozycji jaką jej złożył poprzedniego
wieczoru, szybko zmieniła temat. – A jak tam wasze samopoczucie przed
eliksirami? Dzisiaj pierwsza lekcja w grupach stworzonych przez nietoperza.
- Uhhh… nie
przypominaj. – Jęknął Ron z miną zbitego psa.
- U mnie nie najgorzej, jakoś to przetrwamy. Przynajmniej
będziemy w końcu warzyć eliksiry na naszym poziomie.
- Łatwo ci mówić Harry, nie należysz do grupy matołów. –
Oburzył się.
- Ronaldzie, całe sześć lat powtarzałam ci, abyś przyłożył
się nieco bardziej do tego przedmiotu, ale ty w nosie miałeś moje dobre rady. Teraz
musisz użerać się z ludźmi pokroju Parkinson, czy Bulstrode. To nie jest moja
wina, ani tym bardziej Harry’ego.
- Już dobra, dobra. Nie unoś się tak.
- Wcale się nie unoszę. Ja tylko wyrażam swoje zdanie. –
Zaprotestowała.
- Hej, nie warto się kłócić. Chodźmy lepiej pod klasę
eliksirów. Snape nie lubi spóźnialskich.
Wszyscy jednogłośnie zgodzili się z Harry’m i ramię w ramię
ruszyli w kierunku lochów. Zimny, lekki podmuch wiatru jaki odczuli schodząc
coraz niżej po chodach, przyprawił ich o gęsią skórkę. Te zimne korytarze,
potężnie kontrastowały z cudownym ciepłem panującym na dworze, czy chociażby w
wieży Gryffindoru. Trójka przyjaciół zajęła miejsce na drewnianej ławeczce pod
klasą, gdyż mieli jeszcze pięć minut do pojawienia się Snape’a. Pogrążeni w
rozmowie na tematy związane z ich nowym zadaniem przydzielonym przez
Hagrida. Ron żalił się trochę, że
Bulstrode zabrała małą Mili, bo tak nazwała ich słodką suczkę, do lochów i nie
pozwala mu jej nawet dotknąć. Harry natomiast zauważył, że Parkinson jednak ma
coś na znak serca, jeśli chodzi o małe futrzane zwierzaki. Jego pies, Aris
również przebywał w Lochach, chodź dziewczyna wykazywała większe skłonności do
dzielenia się obowiązkami względem zwierzaka. Hermiona w tym temacie nie miała
za wiele do powiedzenia, gdyż Malfoy ledwie obrzucił ich suczkę pogardliwym
spojrzeniem i burknął coś o głupim imieniu. Nic poza tym. Lola spacerowała
sobie gdzieś po terenie Hogwartu. A właściwie to o wilku mowa. Arystokrata
wyłonił się zza zakrętu razem ze swoją nieco zmodyfikowaną po śmierci Crabba i
wydarzeniach wojennych, świtą. Towarzystwa dotrzymywał mu Czarnoskóry chłopak
Blaise Zabini i równie charakterystyczny szatyn, Teodor Nott.
Zabini bezproblemowo wrócił na siódmy rok nauki w Hogwarcie,
nie był on o nic oskarżony, gdyż nie brał czynnego udziału w ostatecznej
bitwie. Ewakuował się on wraz z niektórymi Ślizgonami przez pokój życzeń. Jego
postępowanie można oczywiście zrozumieć, nie chciał walczyć ze znienawidzonymi
Gryfonami, a nie był też na tyle zły, by walczyć za Voldemorta.
Natomiast Teodor Nott spędził kilka dni na przesłuchaniu
przez ministerstwo, był on synem śmierciożercy, po bitwie zesłanego na
dożywocie do Azkabanu. Chłopak odgrywał mniejszą rolę w spotkaniach
śmierciożerców, ale ze względu na poglądy ojca pozostawał wierny jego ideą.
Brał udział w bitwie o Hogwart po stronie Voldemorta, lecz jego poczynania nie
wpłynęły zbytnio na przebieg zdarzeń. Nie wyrządził on nikomu większej krzywdy.
Nie chciał być mordercą, dlatego ograniczał się tylko do zaklęć głównie
paraliżujących. Skruszony dobrowolnie przyznał się do wszystkich czynów, co
wpłynęło na łagodny, tylko pieniężny wymiar kary.
- Spójrzcie, święta trójca razem. – Zakpił swoim zimnym
głosem blondyn.
- Czego tu chcesz Malfoy? – Pierwszy zerwał się rudzielec.
Harry zawtórował koledze, ale tylko ze względów bezpieczeństwa. Nie chciał by
Ron wdawał się w niepotrzebne bójki.
- Niczego. – Stwierdził obojętnie opierając się o ścianę
dokładnie naprzeciwko Hermiony. – Chciałem tylko sobie popatrzeć na puszącego
się wybrańca, zdrajcę krwi i szlame w pakiecie.
Hermiona mimo, że zewnętrznie nie dała tego po sobie poznać,
to zabolały ją słowa chłopaka. A dokładniej to ostatnie. Nazwał ją szlamą,
znowu. Ona głupia łudziła się, że po wczorajszym spotkaniu na wierzy coś się
zmieni, że chłopak nabierze do niej chociaż minimalnego szacunku. Ale nie,
Malfoy’owie się nie zmieniają.
Ron słysząc obelgę skierowaną w ich kierunku, poczerwieniał
ze złości i w mgnieniu oka odnalazł swoją różdżkę. Harry widząc to, zaczął
szeptać coś przyjacielowi na ucho.
- Lepiej posłuchaj Potter’a Weasley. Nie chcesz chyba
wypluwać ślimaków, tak jak w drugiej klasie? – tym razem te słowa wypłynęły z
ust Blaisa, który potyczki słowne z Gryfonami traktował jak najlepszą szkolną
rozrywkę.
Tego było już za wiele dla rudzielca. Z obłędem w oczach
miotnął w czarnoskórego pierwszym lepszym zaklęciem jakie przyszło mu do głowy.
Ślizgon na szczęście w porę odskoczył, a czerwony strumień światła minął jego
twarz zaledwie o centymetry. Hermiona spojrzała z wyrzutem prosto w zimne i
beznamiętne oczy blondyna, na co ten uśmiechnął się lekko i powrócił do
osłaniania walczącego przyjaciela. Harry oczywiście robił to samo, tylko że dla
Rona.
Nott nie brał czynnego udziału w bójce, odsunął się
nieznacznie, by nie dostać jakimś okropnym zaklęciem i zagłębił w jakiejś
trzymanej wcześniej przez siebie książce. Hermiona natomiast wrzeszczała,
skakała, starała się za wszelką cenę przerwać te głupie potyczki uczniów.
- Jako Prefekt Naczelna nakazuje wam natychmiast przestać! W
tej chwili odłóżcie różdżki! – Jej krzyki i namowy nic nie dawały. Czwórka
chłopców pogrążona była w szkolnej walce, a klątwy rzucane przez nich z każdą
sekundą stawały się bardziej wyszukane. Oczywiście gapiów na około nich nie
brakowało.
Hermiona w pewnym momencie dostrzegła coś, co udało się
również zauważyć dwójce ślizgonów, a z czego nie zdawali sobie sprawy jej
przyjaciele. Severus Snape, podążał w kierunku klasy, gdzie rozgrywała się
zacięta bitwa. Ślizgoni widząc jego sylwetkę momentalnie zmienili taktykę i
poczęli rzucać tylko zaklęcia obronne. Wyglądało to w tej chwili tak, jakby
Harry i Ron rzucili się na bogu ducha winnych chłopaków z domu Slytherina.
- Proszę się odsunąć.. Ach! Rozejść się głąby! – Wrzasnął na
grupkę ustawionych w kółeczku uczniów. – Expeliarmus! – Różdżki Potter’a i
Wealey’a znalazły się dokładnie w jego ręce. – Czy wy jesteście nie poważni,
żeby wszczynać bójkę w szkole i to tuż pod moim gabinetem? Co Potter? Brakuje
ci wrażeń po śmierci Voldemorta? A ty Weasley? Chcesz zdobyć sławę atakując
uczniów mojego domu?! Całej trójce odbieram po dwadzieścia punktów, za
lekceważenie zakazu o wszczynaniu bójek na terenie Hogwartu. A Potter i Weasley
dodatkowo dostają szlaban! Widzę was w moim gabinecie dzisiaj równo o
dwudziestej, każda minuta spóźnienia to kolejny dzień szlabanu.
- Przepraszam, ale czy ja dobrze usłyszałam odjął pan punkty
całej trójce? – Zapytała nieśmiało Hermiona.
- Gdzie ty masz mózg Granger? Kto w ogóle mianował cię
Prefektem Naczelnym? Tak odejmuję punkty tez tobie, za niewypełnianie
obowiązków prefekta. Zamiast uspokoić uczniów, to ty tańczysz tu sobie
makarenę. – Na ten ostatni przytyk o tańcu skierowany do Gryfonki, wszyscy
zebrani ryknęli śmiechem, łącznie z Draconem Malfoy’em. Właściwie to kąciki
jego ust zaledwie drgnęły ku gurze, ale to wystarczyło by zrozumieć, że blondyn
i nietoperz nadają na tych samych falach.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem, lecz nic więcej nie
odpowiedziała. Nie chciała narazić się jeszcze bardziej Snape’owi. Głos w tej
sprawie zabrał jednak Ronald Weasley.
- Ale proszę pana, oni tez powinni stracić punkty. – Tudzież
wskazał palcem na dwójkę Ślizgonów.
- Czy ty jesteś taki tępy Weasley, czy tylko takiego
zgrywasz? Nikt, nie ma prawa podważać mojej decyzji. Ja mam oczy i wiem co
widziałem razem z Potter’em atakowaliście moich uczniów, którzy starli się za
wszelką cenę bronić. Mam ukarać ofiary waszego występku? To jest
niedopuszczalne. Koniec przedstawienia, wszyscy w tej chwili do klasy!
Ron nie odezwał się już słowem, Harry tak samo, a Hermiona
mruknęła tylko pod nosem coś o równym traktowaniu i poszła w ślady chłopaków.
Weszli oni do sali razem z innymi uczniami, po drodze odzyskując swoje różdżki.
Zaskoczenie spowodowane wystrojem sali, malowało się na twarzach całej grupy.
Zazwyczaj równo ułożone ławki zostały podzielone na trzy części w dodatku
tworzące niewielkie kręgi. Na każdym stole znajdowało się kilka kociołków i
wielka tablica z nazwą i składnikami danego eliksiru.
- Pierwsze stanowisko najbliżej mojego biurka zajmują matoły,
później przeciętni, a na samym końcu wybitni. Wszystko macie rozpisane, za dwie
godziny widzę u siebie podpisane fiolki ze skończonym eliksirem. Czas start.
Hermiona przewiesiła na jednym z krzeseł swoją szkolną torbę
i omiotła wzrokiem tablice z eliksirem do przyrządzenia. Był to wywar tojadowy,
niesamowicie trudny do poprawnego stworzenia.
„Snape nie żartował
mówiąc, że najlepsi dostaną trudne eliksiry do uwarzenia.”
Potrzebowała osiemnaście listków kwiatu tojadu, dwie szklanki
żabiego skrzeku, dżdżownicę i dwie suszone figi. Kiedy zapamiętała listę
składników ruszyła do małej spiżarki, gdzie kłębiło się już wystarczająco dużo
ludzi. Po krótkiej chwili oczekiwania udało jej się przedostać do środka,
nabrała do dwóch szklanek żabiego skrzeku, odnalazła dwie suszone figi i z
obrzydzeniem na ustach wyjęła jedną z wijących się dżdżownic. Umiejscowiła ją w
małym kartonikowym pudełeczku. Wszystkie składniki położyła na niewielkiej
czarnej tacy. Ostatnim składnikiem był tojad. Zaczęła rozglądać się za tym
fioletowym kwiatem po pomieszczeniu. Jak się okazało leżał po drugiej stronie w
magicznym utrzymującym go przy pełnym rozkwicie, wazonie. Została już ostatnia
gałązeczka z maleńkimi płatkami.
„Zapewne wszyscy już
skompletowali składniki, musze się pośpieszyć jeśli nie chcę być ostatnia.” – Pomyślała i wyciągnęła rękę w
kierunku tojadu. Nie zdążyła jednak zebrać ostatniego składnika, gdyż ktoś w
tym samym momencie, a raczej troszkę wcześniej wyjął go z wazonu. Tym kimś jak
się okazało był Malfoy.
- Ej! Pierwsza go zobaczyłam! – Krzyknęła, mając nadzieję, że
to pomoże i chłopak zwróci jej składnik.
- A ja byłem szybszy. Zobacz, co za pech.
- Malfoy! Nie bądź taki, jest mi potrzebny.
- No co ty Granger mi wcale nie. – Zakpił, po czym opuścił
magazyn.
- Ty przeklęty, wredny arystokrato! – Krzyknęła za nim, a w
odpowiedzi usłyszała tylko cichy śmiech.
W pomieszczeniu nie było innego tojadu, dokładnie rozejrzała
się po wszystkich półkach. Zrezygnowana postanowiła zgłosić to Snape’owi.
Opuściła pomieszczenie i skierowała swoje kroki do biurka swojego mało lubianego
nauczyciela.
- Profesorze.
- Czego chcesz Granger? – Ach ta jego wrodzona uprzejmość…
- Zabrakło w magazynie jednego składnika do przyrządzenia
wywaru. – Wydukała po chwili milczenia.
- Nonsens, sam przed zajęciami sprawdziłem magazyn. Wszystko
było tak jak należy. Jeśli nie jesteś w stanie wskazać mi nowego ucznia,
którego od dzisiaj gościmy w klasie i który zapewne zabrał twój składnik, to
wracaj do pracy.
Nie było przecież żadnego nowego ucznia i Snape dobrze o tym
wiedział. Zrezygnowana powłóczyła nogami do miejsca przy którym zostawiła torbę
z książkami. Jak się okazało miejsce bo obu jej stronach zajął nie kto inny jak
Malfoy i McLaggen.
„Dlaczego ja?”– Cisnęło jej się usta.
Nic jednak nie odpowiedziała, tylko zajęła miejsce pomiędzy
dwoma najmniej lubianymi chłopakami z roku. Ich obecność była niczym w
porównaniu z brakiem jednego, w dodatku najważniejszego składnika eliksiru.
Musiała przyrządzić wywar tojadowy, bez tojadu. Toż to prawie absurd.
Nie zwracając uwagi na złośliwie się uśmiechającego Malfoy’a
i zaczepny wzrok Cormac’a, zabrała się do roboty. Za pomocą różdżki napełniła
kociołek wodą i podpaliła pod nim ogień. Kiedy woda osiągnęła pięćdziesiąt
stopni, wrzuciła do niej dwie szklanki żabiego skrzeku i ponownie czekała aż
roztwór wyniesie tyle samo stopni co poprzednio. Następnie zaczęła mieszać w
kociołku przez równe trzy minuty odwrotnie do wskazówek zegara. Wyjęła z
kieszeni dwie suszone figi i już chciała je dorzucić do roztworu, kiedy to
Cormac złapał ją za rękaw szaty.
- Musisz je pokroić w kostkę, dokładnie pół na pół
centymetra. – Podpowiedział koleżance.
Hermiona uderzyła się z otwartej dłoni w czoło, myśląc sobie,
że przynajmniej raz obecność tego gryfona przydała jej się.
- Dzięki. – Szepnęła w odpowiedzi.
Dodała pokrojone figi i z bólem serca wrzuciła wijącą się
dżdżownicę do wody, co blondyn skomentował nadmierną wrażliwością, na co
McLaggen posłał mu mordercze spojrzenie. Teraz tylko zaczekała aż kociołek
rozgrzeje się do sześćdziesięciu sześciu stopni. Kiedy w reszcie tak się stało,
ostudziła wywar do zera. Eliksir był prawie skończony, przybrał właśnie barwę
zgniłej zieleni. Teraz tylko wystarczyło dorzucić osiemnaście listków tojadu,
których dziewczyna oczywiście nie miała. Zaczęła rozglądać się po klasie ze
zdenerwowaniem, większość osób oddała już podpisaną nazwiskiem fiolkę z częścią
wykonanego eliksiru.
- I co Granger? Nie zawsze wszystko idzie tak jak sobie to
zaplanujesz.
- Co ty bredzisz?
- Nic, chciałem tylko, żebyś przeżyła lekkiego stresa. –
Oznajmił beznamiętnym głosem.
- Co? – zapytała nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Masz. – Powiedział wręczając dziewczynie nienaruszoną
łodygę kwiatu tojadu. Oniemiała otworzyła usta ze zdziwienia, po chwili jednak
je zamknęła zdając sobie sprawę z tego, że Malfoy specjalnie zabrał tojad
przeznaczony na eliksir.
- Ty parszywa, mała fretko. – Wysyczała przez zęby.
- Grzeczniej Granger. Zawsze mogę sprawić, że ten śmierdzący
badyl zniknie raz na zawsze.
- Dobra, Nie bądź taki daj mi go.
- Magiczne słowo?
- Abrakadabra.
- Granger!
- Proszę… - Wyszeptała niechętnie.
- Jak chcesz to potrafisz. – mówiąc to, oddał jej kwiat a
szatynka pośpiesznie ukończyła swój eliksir. Wystarczyło dodać listki i
zagotować zawartość kociołka do stu osiemnastu stopni. Kiedy tego dokonała,
zadowolona z siebie wlała zawartość do buteleczki i jako ostatnia odstawiła ją
na biurko profesora, wraz z dzwonkiem kończącym drugą lekcję.
- Na następną lekcje macie mi przynieść wypracowanie na dwie
strony pergaminu o eliksirze jaki dzisiaj przygotowywaliście! – Krzyknął do
odchodzących uczniów Snape.
Harry z Ronem jęknęli słysząc czekające ich zadanie, nie ze
względu na długość wypracowania, ale raczej dlaczego, że nie będą w stanie
odpisać go od przyjaciółki, ani od siebie nawzajem. Grupa Rona miała za zadanie
uwarzyć bardzo prosty, który mieli na egzaminach w pierwszej klasie, eliksir
zapomnienia. Harry natomiast na dzisiejszych zajęciach pracował nad wywarem
leczącym czyraki. Niezbyt skomplikowany, ale wymagający ostrożności, bo
przygotowując chociażby trochę zmodyfikowany płyn, zamiast leczyć czyraki mógł je
wywoływać.
Pozostałe dwie lekcje to była obrona przed czarną magią,
prowadzona przez nowo przyjętego nauczyciela, Marca Seldera. Był to młody, na
oko dwudziesto pięcio letni postawny mężczyzna, wysoki z burzą roztrzepanych we
wszystkie strony brązowych włosów. Według Hermiony był zwyczajnym, przeciętnym,
nowym nauczycielem jeśli chodzi oczywiście o wygląd, lecz zdaniem jej
koleżanek, był słodkim ciasteczkiem. Jeśli mowa o jego umiejętnościach i
podejściu do nauczania, można powiedzieć, że był bardzo specyficzny i nie
uznawał zbytniego zagłębiania się w teorię. Wolał zajęcia praktyczne. Dzielił uczniów
w pary i mówił jakie zaklęcie mają ćwiczyć, przy czym przechadzał się po klasie
dając ćwiczącym uczniom ważne wskazówki.
Hermiona trafiła do
pary z Parkinson, która różdżką mogła sobie jedynie podłubać w nosie, przy
umiejętnościach szatynki.Za zadanie mieli przećwiczyć na sobie zaklęcie Conjunctivitis,
które za zadanie miało oślepiać porażonego.
Oczywiście Parkinson to zaklęcie za nic nie wychodziło i
Hermiona nie musiała się niczego obawiać. Jedynym skutkiem rzucanego przez
dziewczynę zaklęcia było lekkie łaskotanie w okolicach oczu, przez co Hermiona
była zmuszona do ich pocierania.
„Dzięki ci Merlinie, że
się nie maluje.”
Kiedy przyszłą kolej Hermiony, panna Parkinson błądziła po
sali obijając się o wszystkich uczniów i każdy kąt, gdyż szatynce, to zaklęcie
wyszło już za pierwszym razem. Tak samo jak Harry’emu, Malfoy’owi, Cormac’owi i
Nott’owi. Cała piątka dostała po pięć punktów dla swojego domu. Uradowani
końcem lekcji za zadanie dostali przećwiczenie tego zaklęcia tak, by na
następnej lekcji rzucać go poprawnie.
- Żadnych wypracowań, nic, zupełnie nic z obrony. – Radował
się Ron w drodze do pokoju wspólnego.
- Nie ciesz się tak, bo Selder ma cały rok na zmianę zdania.
I Może tego dokonać w naprawdę krótkim czasie, zważając na jego rozczarowanie,
poziomem niektórych uczniów. –Zwróciła
uwagę Hermiona.
- Nie dasz nawet pomarzyć, wiesz ty co. – Oburzył się Ron.
- Hermiona! Musze ci cos powiedzieć! Chodź szybko! –
Wrzeszczała na widok przyjaciółki, Ginny.
- Ciebie też miło widzieć Gin…aaaa zaraz do was wracam. – Krzyknęła
jeszcze do chłopaków, bo rudowłosa dziewczyna pociągnęła ją za ramię w kierunku
najbardziej oddalonego kąta salonu.
- Harry. – Wysapała zdyszana Weasley’ówna.
- Co z nim? – Zaniepokoiła się szatynka.
- Nie co z nim, tylko wczoraj w nocy zabrał mnie nad jezioro,
przeprosił za swoje zachowanie i oświadczył, że pragnie do mnie wrócić. –
Zapiszczała.
- Ginny, to wspaniale. – uradowała się Hermiona. – I co ty na
to?
- Jak to co? Zgodziłam się. Jestem teraz taka szczęśliwa. –
Ćwierkała młodsza z Gryfonek.
- Chwila, powiedziałaś w nocy?
- Mhm, ale nie dasz mi chyba za to szlabanu? – Zapytała
roześmiana.
- Nie, ale następnym razem nie włóczcie się po terenie
Hogwartu, kiedy jest po ciszy nocnej. – Pouczyła przyjaciółkę i razem wróciły
do chłopaków.
Była szczęśliwa z decyzji przyjaciela, według niej nikt tak
nie pasował do siebie jak ta dwójka jej najlepszych przyjaciół. Byli wprost
stworzeni do wspólnego związku. Hermiona obstawiała że prędzej czy później i
tak byli by razem, na szczęście nastąpiło to prędzej. Była to jakaś odskocznia
dla Ginny jak i Harry’ego od męczących wojennych wspomnień. Ciężko było
zapomnieć o straszliwej śmierci, przyjaciół czy najbliższych z rodziny, ale
trzeba było iść na przód, na nowo odkryć piękno życia.
- Hermiona, co ty na to żeby wybrać się do Hogsmeade w
sobotę?
- Wiesz Ron, dostałam już zaproszenie… - Zaczęła odpowiedź
bardzo cicho i nieśmiało.
- Od kogo? – Przerwał dziewczynie z nieukrywanym
rozdrażnieniem.
- Cormac zaproponował mi wyjście, ale raczej się nie zgodzę.
- Od kiedy jesteście ze sobą po imieniu? – z łatwością można
było dostrzec narastający gniew rudzielca.
- O co ci chodzi Ronaldzie? – Zapytała rozdrażniona tonem
przyjaciela.
- Nie, o nic. Zupełnie.
- Ron daj spokój. – Postanowił się wtrącić do tej rozmowy
Harry, który do tej pory tylko przysłuchiwał się wymianie ich zdań.
- Daj spokój?! Czy ty siebie słyszysz Harry? McLaggen to
przecież palant. Hermiona nie powinna z nim nigdzie chodzić, a co dopiero
mieszkać! – Krzyknął zdenerwowany i poczerwieniały na twarzy chłopak.
- Nie większy niż ty Ronaldzie. Przepraszam was, Harry i Ginny,
ale nie mam ochoty przebywać w jednym pomieszczeniu z kimś kto traktuje mnie
jak mało rozumne dziecko. Do zobaczenia jutro na zajęciach.
To powiedziawszy uniosła wysoko głowę i nie zaszczycając Rona
wzrokiem, wymaszerowała z Pokoju wspólnego. Chłopak stał się bardzo zaborczy w ostatnim
czasie. Kłócili się zdecydowanie za często, a były to sprzeczki głównie o jej kontakty
z płcią brzydką. Nie rozumiała, o co przyjacielowi mogło chodzić, zachowywał
się nieprzyzwoicie zaborczo. Byli przecież przyjaciółmi od kilku dobrych lat,
dlaczego akurat teraz musiało się coś walić? Przecież wojna się skończyła, nie
było już Voldemort’a. A większość z jego popleczników siedziała już w Azkabanie.
Dziewczyna nie widziała najmniejszych powodów, dlaczego Ron miałby ją tak
traktować.
Posmutniała przemierzała dość długą drogę do pokoju perfektów
na czwartym piętrze. Dopiero kiedy znalazła się w swojej prywatnej sypialni
mogła zdjąć z twarzy maskę i otwarcie okazać swoje uczucia. Rzuciła się na
miękkie łóżko i ukryła głowę w poduszkach. Chcąc pozbyć się ciążących na sercu
i duszy zmartwień, wrzasnęła przeciągle. Miało jej to pomóc głównie w
odreagowaniu zachowania Rona, lecz ostatecznie sprowadziło inne kłopoty.
Słysząc kłośny krzyk dziewczyny, do pomieszczenia wpadł Cormac
McLaggen. Chłopak z przerażeniem wymalowanym w oczach wpatrywał się w rozłożoną
na łóżku Gryfonkę. Stopniowo jego twarz zaczynała wyrażać zdezorientowanie.
Dziewczyna o dziwo była w jednym kawałku, a w pobliżu nie znajdował się nikt
niebezpieczny. Chłopak postanowił wyjaśnić tą sytuację.
- Co się stało?
- Nie, nic. Po prostu lubię sobie czasem pokrzyczeć. –
Odpowiedziała z przekąsem.
- Ymm… Rozumiem. A czy zastanowiłaś się może, co do mojej
propozycji?
Chłopak nie posiadał żadnego taktu jeśli chodzi o postępowanie
z dziewczynami. Był wręcz natrętny i gdyby nie zaistniała sytuacja z Ronem,
Hermiona z pewnością spławiła by swojego współlokatora. I taki też miała plan
na początku. Kiedy jednak zastanowiła się dokładniej, to stwierdziła, że Ron
nie ma prawa jej rozkazywać i decydować o wszystkich sprawach, a w
szczególności takich jak to z kim może, a z kim nie wolno jej się spotykać.
Miarka się przebrała. Ktoś tu musi się zbuntować.
„Obym tego nie
żałowała.”
- Nie mam żadnych planów. Z chęcią wybiorę się z tobą do
Hogsmeade. – Odpowiedziała przepełnionym od słodkości głosikiem.
- Świetnie. – Uradował się. – To może o czternastej?
- Perfekcyjnie. Idziesz może na kolacje teraz? – zapytała
knując małą zemstę na Ronaldzie za jego niepoważne zachowanie względem niej.
- Ymm… No tak, waśnie się zbierałem. – Z wyrazu jego twarzy
można było wyczytać dokładne zaskoczenie, a nawet szok, powodowany słowami
dziewczyny.
- Zaczekaj na mnie w salonie, możemy iść razem.
W momencie kiedy Gryfon opuścił sypialnię szatynki, ta
odetchnęła z ulgą. Zmuszanie się do towarzystwa Cormac’a nie będzie raczej
najprzyjemniejszym zajęciem na dzisiejszy i sobotni dzień. Ale chęć dogryzienia
Ronowi była silniejsza, jak niechęć do blondyna.
Złapała do ręki swoją wcześniej gdzieś zagubioną różdżkę i
niechętnym krokiem wyszła z sypialni, zamykając dla bezpieczeństwa drzwi
zaklęciem. Przecież nikt nie mógł przewidzieć co przyjdzie do głowy jej
współlokatorowi, kiedy ona będzie odbywać uprzejmą rozmowę z Malfoy’em w
specjalnej sali na drugim piętrze. Krew zaczynała wrzeć w jej żyłach kiedy
myślami wracała do Dracona, zdecydowanie wolała się już skupić na McLaggenie.
„Może nie będzie tak
źle.” – Pocieszyła się w myślach.
Jak się okazało, stwierdzenie w głowie dziewczyny było
trafne. Chłopak już na wstępie wykazał się brakiem dobrych manier i jak gdyby
nigdy nic wepchnął się przed Hermionę w przejściu, by od razu ruszyć przed
siebie, nawet się na nią nie oglądając.
„Powinnam się
przyzwyczaić.”
- W piątek po lekcjach są kwalifikacje do drużyny
Gryffindoru. Wpadniesz? – Zapytał po krótkiej ciszy.
- Och! To już w ten piątek? Harry nic nie wspominał, ale to
pewnie dlatego, że nie przepadam za quiddichem. – Wyznała zgodnie z prawdą. Już
w pierwszej klasie ten przedmiot sprawiał jej problemy. Później było już tylko
gorzej. Omijała szerokim łukiem zaproszenia na małe meczyki, przysyłane przez
Rona w każde wakacje. Kiedy natomiast chłopcy zmuszali ją do gry, tłumaczyła
się nagłą potrzebą napisania zadania na eliksiry, lub inne nieciekawe
przedmioty. Właściwie dla jej przyjaciół, to każdy przedmiot nauczany w
Hogwarcie był nieciekawy.
- Nie lubisz quiddich’a?! – Zapytał, a raczej niemal krzyknął
zaskoczony wyznaniem koleżanki.
- Nie każdy musi lubić latać, prawda?
- A próbowałaś kiedyś?
- Raz, w pierwszej klasie. I wież mi, zaliczam ten dzień do
jednych z najgorszych w moim życiu. Udało mi się wybłagać McGonagall, bym
zamiast latania mogła uczęszczać na inny przedmiot.
- Nie wiesz co straciłaś Hermiono. – Odpowiedział jej z bólem
w głosie. Nie rozumiał bowiem, jak można nie lubić latania.
- Z pewnością ominęło mnie kilka złamań i wstrząs mózgu. –
Odgryzła się w troszkę okrutny sposób, ale nie miała zamiaru dłużej ciągnąć tej
rozmowy. Temat latania był jej zamkniętym rozdziałem w życiu.
Weszli właśnie do wielkiej sali. Większość uczniów zajmowała
już swoje miejsca przy stole, dlatego trochę ciężko było szatynce odnaleźć rudą
czuprynę przyjaciela. Kiedy w końcu tego dokonała, zwróciła się z prośbą do
towarzysza.
- Może usiądziesz dzisiaj ze mną i z moimi przyjaciółmi.
To pytanie było chwilowym szokiem dla Gryfona. Nie spodziewał
się, że Hermiona może mu zaproponować miejsce tuż obok siebie, po tym jak przez
ostatnie dni widocznie unikała jego obecności. Nie chowając jednak urazy,
zgodził się z uśmiechem na ustach. Szatynka również nie posiadała się z
radości, że chłopak połknął przynętę, nie żeby myślała, że może być inaczej.
Z uśmiechem na ustach podeszła do przyjaciół i zajęła miejsce
obok Harry’ego, klepiąc drewnianą ławeczkę po swojej prawej stronie, dłonią. Cormac
od razu zrozumiał o co jej chodzi i wepchnął się na puste miejsce. Plan
zrealizowany. Teraz tylko pozostało podziwiać efekty: Widelec bruneta utknął w
połowie drogi z talerza do ust, Ron poczerwieniał na twarzy i w tej chwili
nieświadomie miażdżył w prawej dłoni bogu ducha winne, zielone jabłko, a
kilkoro Gryfonów siedzących w pobliżu wpatrywało się w ich czwórkę z
nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Harry, zamknij buzię jak jesz. Ron, co to jabłko ci
zrobiło? Och i chyba jesteś chory, masz takie dziwne wypieki na twarzy. –
Zaszczebiotała nabierając sobie na talerz czekoladowego puddingu.
- Co on tu robi? – Szepnął ledwo słyszalnie brunet.
- Siedzi, Harry.
Hermiona westchnęła przeciągle, kiedy dostrzegła jak wiele
łączy jej współlokatora z jej najlepszym Rudowłosym przyjacielem. Przede
wszystkich oboje posiadali te same maniery przy stole. A raczej ich brak.
„Pewnie uczyli się
savoir vivre’u z tej samej książki. Szkoda tylko, że była to jakaś parodia.”
- Potter, o której godzinie dokładnie mają się odbyć
kwalifikacje? – Zapytał z pełną buzią, przez co dziewczyna zaczęła się zastanawiać,
czy aby na pewno dobrze zrobiła zgadzając się na sobotni wypad do Hodsmeade.
- Zakładam, że tak około szesnastej, ale kiedy podejmę
ostateczną decyzję, to wywieszę kartkę w pokoju wspólnym.
Chłopaki po tej krótkiej wymianie zdań, wrócili do swoich posiłków,
przynajmniej ta dwójka rozmawiających, bo Ron w tej chwili pastwił się nad
swoim kawałkiem nóżki z kurczaka. Udało mu się ją nawet rozerwać na kilkanaście
postrzępionych części. Hermiona otwierała już usta by skomentować, to dziecinne
zachowanie przyjaciela, ale kiedy zdała sobie sprawę, że na jej talerzu
znajduje się jedna trzecia porcji puddingu, to zrezygnowała. Chłopak mógłby się
jej jeszcze odgryźć. Lepiej było nie ryzykować.
W kierunku stołu Gryfindoru zmierzała McGonagall, ze
stanowczym jak zawsze wyrazem twarzy. Podeszła dokładnie do Hermiony i po
krótkim odchrząknięciu przemówiła głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Panno Granger, pragnę przypomnieć o pełnionym przez panią
obowiązku jednogodzinnych, cotygodniowych spotkań z Panem Malfoy’em.
- Tak, proszę pani, pamiętam. – odpowiedziała zgodnie z
prawdą.
- Nie wydaję mi się. Draco już dawno zjadł kolacje i wyszedł.
Hermiona słysząc słowa profesorki zrobiła zaskoczoną minę i pośpiesznie
spojrzała na swój zegarek. Z przerażeniem stwierdziła, że jest już równa
siódma.
- Och, nie. Zasiedziałam się. Przepraszam, to się więcej nie
powtórzy. Do widzenia.
Krzyknęła pośpiesznie i pobiegła w stronę drugiego piętra.
Mało brakowało a na jednym z korytarzy boleśnie zderzyła by się z młodszą
Krukonką. Na szczęście dziewczyny tylko lekko się zachwiały, a Hermiona
krzycząc głośne „przepraszam”, popędziła dalej. Kiedy dotarła na miejsce,
zatrzymała się i potężnie dysząc oparła ręce o kolana. Tuż przed nią znajdował
się ogromnych rozmiarów portret Merlina, który w tej chwili spoglądał na nią z
dziwnym oburzeniem.
- Młoda damo, nikt cię nie uczył, że nie przystoi się
spóźniać? Do tego ten stan i ogólny wygląd… - Westchnął mężczyzna. – Kiedyś, to
na spotkania przychodziło się w szatach wyjściowych, niestety wszystkie te zasady
przepadły. A młodzież teraz nie dba ani o swój wygląd, ani o punktualność. Nie
do pomyślenia…
- Przepraszam, ale czy mogłabym wejść? – Zapytała nadal mocno
dysząc i czując potężne palenie w płucach. Dodatkowo irytował ją ten portret,
był wyjątkowo natrętny i gadatliwy.
- A proszę, wchodź – odpowiedział odsłaniając przejście, lecz
nadal żwawo komentując zachowanie dziewczyny. – W dodatku taka bezczelna, nie
da dokończyć starszemu człowiekowi zdania…
Dziewczyna przekroczyła pośpiesznie próg portretu, chcąc
oddalić się od obrażającego ją mężczyzny. Kiedy znalazła się już po drugiej
stronie, jej oczom ukazał się niewielki pokoik, w którym panował delikatny
półmrok. Pomieszczenie utrzymane było w ciemnych brązowych barwach, oraz nie
posiadało okien. Właściwie był to zwykły, surowy pokój z jednym drewnianym
stolikiem i dwoma krzesłami w centralnej części. Blondwłosy Ślizgon zajmujący
jedno z dwóch krzeseł, kontrastował potężnie z klimatem pokoju. Jego niemal
białe włosy i jasna cera tworzyły pewnego rodzaju odrębność, inność. Wyróżniały
chłopaka na tle półmroku.
Hermiona powolnym krokiem zaczęła zbliżać się do swojego wroga.
Po chwili zatrzymała się naprzeciwko niego i nic nie mówiąc stanęła w bezruchu.
Nadal lekko dyszała od biegu. Spuściła wzrok na swoje stopy i czekała na pierwszy
ruch towarzysza. Ciężko było jej dobierać słowa. Bo od czego miała zacząć? Od
„cześć”? to by mogło być głupie, zważając na ich stosunki. „ Jak ci minął
dzień”, było zbyt banalnym pytaniem. Dlatego zdecydowała, że najlepszym rozwiązaniem
będzie milczenie. Nie pomyliła się za wiele, bo już po kilku sekundach Draco
odezwał się, a raczej bąknął coś półgłosem.
- Co tak stoisz Granger? Potrzebujesz specjalnego
zaproszenia, by usiąść na tych swoich kościstych czterech literach?
Słowa chłopaka podziałały na Gryfonkę, jak kubeł zimnej wody.
W jednej chwili poderwała głowę do góry i z morderczym spojrzeniem zajęła
miejsce na wolnym krześle.
- Lepiej spójrz na siebie, okazem zdrowia to ty nie jesteś
Malfoy!
- Mną, to ty się lepiej nie interesuj. – mruknął, po czym zaczął
się wpatrywać w ścianę za Gryfonką.
- Dlaczego ten pokój jest taki ciemny, ponury i umeblowany
tylko w stół i dwa krzesła? – zapytała chcąc zmienić temat. Nie chciała narażać
się Malfoy’owi już na początku spotkania.
- Bo tak chcę. – Prostota i tajemniczość tej odpowiedzi zbiła
Hermionę z tropu.
- Co to ma znaczyć, że tak chcesz?
- To znaczy Granger, że jakbyś się nie spóźniła, to ten
gburowaty dziad przy przejściu poinformowałby cię, że pokój przyjmuje taką
postać jaką mu się nakaże. – Widząc, że dziewczyna nadal mało rozumie, postanowił
użyć prostszych słów. – Na wielkiego Merlina Granger, to coś działa jak pokój
życzeń, tylko nauczyciele mogą go nadzorować.
- Żartujesz. – odpowiedziała, niedowierzając jego słowom. Bo
jak niby mógł istnieć magiczny pokój, o którym ona nie miała zielonego pojęcia.
- A czy wyglądam jakbym żartował?
Nie odpowiedziała. Draco na prawdę wyglądał na poważnego.
Może rzeczywiście miał rację. Postanowiła sama to sprawdzić. Rozejrzała się
ponownie po pomieszczeniu i zaczęła wyobrażać sobie wielki, ładnie zdobiony,
posrebrzany kominek. O mało nie padła z wrażenia, kiedy obraz z jej wyobraźni
urzeczywistnił się i tuż za plecami blondyna pojawiło się przyjemne ciepło, a
pomieszczenie nieco się rozświetliło. Kolejną nową rzeczą była sztuczna
przejrzysta okiennica, następnie wielka, wygodna sofa, piękny, promieniujący
jasnym blaskiem żyrandol i niewielka drewniana biblioteczka.
- Czy ty zawsze musisz wszystko psuć? – zapytał z żalem w
głosie.
- Nic nie zepsułam, dodałam tylko temu pokojowi cieplejszy
wygląd.
- No właśnie. Zepsułaś mi moją przygnębiającą atmosferę. –
odkrzyknął naburmuszony.
- Malfoy! Wyglądałeś,
jak wygłodniały wampir w tym mroku.
- A skąd wiesz, że nim nie jestem?
- Przestań żartować. Nie po to tu przyszliśmy. –
odpowiedziała rozsądnie nie reagując na jego głupią zaczepkę.
- A po co? Mamy rozmawiać o mnie tak? O moim życiu,
przeszłości teraźniejszości, przyszłości, wojnie? Co to ma na celu? Co? Nie
widzę sensu w tych spotkaniach, to wszystko jest ustawione Granger! Oni i tak
wyślą mnie do Azkabanu! Mój pobyt tutaj jest tylko i wyłącznie krótkim okresem oczekiwania
na to co nieuniknione! Szczerze, to wolałbym, żeby się Potter wtedy za mną nie
wstawiał. Przynajmniej nie żył bym w ciągłym strachu! – wykrzyczał prosto w
oczy Hermiony. Teraz już nie siedział. Oparty rękoma o niewielki stół, pochylał
się niebezpiecznie nad dziewczyną. Nie chciał jej wystraszyć, ale jedynie
uświadomić. Granger tak samo jak Potter myśli, że może zbawić cały świat, że
może zbawić jego. Co według chłopaka było jednym wielkim zakłamaniem. Dla niego
nie było już ratunku. Ktoś musiał uświadomić tą małą, naiwną Gryfoneczkę, że
jest ona potrzebna ministerstwu tylko do wydania wyroku. Że nie uchroni go od
kary na jaką według własnego uznania zasługiwał.
- Nieprawda, pomogę ci. Trzeba mieć nadzieję. – Wyszeptała
niemal słyszalnie w jego zaciśnięte od złości wargi. Wargi które w tym momencie
były niebezpiecznie blisko. Mimo, że wczorajszego ranka zrozumiała, że władze
tak naprawdę chcą dać chłopkowi chwilowe poczucie bezpieczeństwa, tylko po to
by później można było go mocniej zranić, skazując na dożywocie w Azkabanie. Wiedziała
o tym, nie była głupia, ale nie przypuszczała tego, że chłopak również się
domyślił. Jak on mógł funkcjonować z tą myślą? Ona z pewnością nie dała by
rady. Nie jest tak silna psychicznie. Ale czy Draco naprawdę dobrze sobie
radził? Przecież zauważyła jego nade szybką utratę wagi i te zapadnięte oczy,
czy posiniałe usta.
Mimo, że chłopak przez tyle lat był tak strasznym dupkiem, to
po prawdzie o jego losie decydowała rodzina, banda tchórzy. To nie był jego
wybór. On tylko podążał za ideałami ojca. Nie można go za to winić. Pytanie
tylko, czy na pewno był całkowicie bez winy?
„ Nie wydam, ani nie
pozwolę wydać wyroku skazującego niewinną osobę na dożywocie w Azkabanie. Mimo,
że nie cię nie znoszę Malfoy, to nadal jesteś człowiekiem. A to czy jesteś winny,
czy nie wyciągnę z ciebie, chociażby siłą.”
- Co ty Granger pierdolisz?! – Wrzasnął odsuwając się od
niej. – Właśnie ci powiedziałem, że nie ma dla mnie ratunku, a ty twierdzisz,
że trzeba mieć nadzieję?! Jesteś naiwna!
- Malfoy, posłuchaj mnie. Ministerstwo nic ci nie zrobi jeśli
jesteś niewinny. Musisz tylko ze mną współpracować. A Wszystko się ułoży. – Tym
razem jej głos zabrzmiał pewniej.
- Wszystko się ułoży? Czy ty siebie słyszysz? Oni wybrali
ciebie, do spisywania raportów, bo wiedzą, że mnie nienawidzisz! – Jego
wściekłość brała górę nad nim samym. Krzątał się nerwowo po całym pokoju.
- Każdy może się zmienić. Musi tylko bardzo chcieć. Porozmawiaj
ze mną. – Starała się by jej głos brzmiał na opanowany. Nie chciała okazywać
blondynowi zbyt wielu targających nią w tym momencie, emocji. Złości na samą
siebie i manipulujące czarodziejami ministerstwo, strachu przed porywczym i
nerwowym zachowaniem Ślizgona, powątpienia we własne postanowienia i wypowiedziane
słowa, oraz dziwnej, jak do tej pory przez nią nieznanej sile, chęci niesienia
ratunku komuś, kto jeszcze chwile temu był dla niej wrogiem. – Malfoy? –
Zapytała widząc jak wpatruje się beznamiętnym wzrokiem w trzaskające w kominku
płomienie.
- Dla mnie nie ma ratunku, pogódź się z tym… - Wyszeptał
ledwo słyszalnie, chodź na tyle by dziewczyna siedząca nieopodal była w stanie
zrozumieć sens wypowiedzianych słów.
Wyszedł trzaskając potężnie drzwiami. Był zły, wręcz
wściekły. Nie chciał słuchać jej słów. Przecież to była tylko wredna, nic nie
warta Gryfonka. W dodatku chciała mu pomóc. Mówiła o nadziei, wierzyła w nią,
zarażała nią. Chciała by on też uwierzył, by spróbował zawalczyć o własne
życie. W głębi duszy chciał jej zaufać, wyzbyć się przekonań i dopuścić do
siebie nadzieję. Ale wiedział, że nie może tego zrobić. Nie chciał by po całym
roku nadziei, wiary w lepsze jutro i snuciu planów na przyszłość, przyszła
straszna rzeczywistość, bo przecież taki scenariusz zawsze trzeba było
rozpatrzeć. Nie chciał się załamać jeszcze bardziej. Lepiej było sobie nie
wyobrażać za wiele, niż żyć nierealnymi marzenia, by w którymś momencie stracić
wszystko. Wiedział, że nie wytrzymałby tego psychicznie.
Hermiona ze smutkiem w oczach wpatrywała się w zatrzaśnięte
przejście na korytarz. Pokój mimo, że nie wrócił do swojego ponurego wyglądu,
to taki jej się teraz wydawał, cichy, odległy, przygnebiający. Wiedziała, że
dogadanie się z Malfoy’em do łatwych należeć nie będzie, ale warto spróbować. Przecież
była Hermioną Granger z Gryffindoru, a Gryfoni nigdy się nie poddają.
„ Choćbyś mnie Malfoy
błagał, prosił i groził Avadą, to ja dowiodę, że nie ty, a ministerstwo jest
jedynym zagrażającym nam złem.” – Pomyślała wpatrując się w niewielki zegarek. Było
dwadzieścia po siódmej. Nie zbyt długo trwało to ich pierwsze spotkanie. Do
udanych też nie można było go zaliczyć. Lecz jedno jest pewne, zasiało ono w
dwójce siódmoklasistów małe ziarenko nadziei, chęci do walki.
*
Łiiiiiii :D Rozdział kolejny <szczęśliwa> !!!!
Chciałam podziękować za wszystkie miłe i pomocne komentarze, zamieszczone pod poprzednimi rozdziałami, jesteście kochani <3
Rozdział jest z błędami jeszcze przed betowaniem, więc z góry przepraszam za błędy. Niedługo dodam poprawiony. Jak na razie Moja kochana beta ogarnęła prolog i pierwszy rozdział, więc nie powinniście wyłapać zbyt wielu błędów. Dziękuję Olga G. :*
Zachęcam do wyrażenia opinii na temat tego rozdziału, dziękuję buziaki :****
Jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału. Najbardziej przypadła mi ta scena w pokoju, gdy Malfoy uparcie odmawia pomocy od strony Hermiony. No mam nadzieję, że przejrzy na oczy i zacznie współpracować z nią. Bo ile można się martwić? Z doświadczenia wiem, że dużo i nie wpływa to dobrze na człowieka ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy i chciałabym cię również zaprosić do nowo powstałego stowarzyszenia blogów z harrego pottera.
Pozdrawiam, Arabella
stowarzyszenie-harregopottera.blogspot.com
Jestem tu nowa, więc nadrabiałam i komentuję dopiero teraz. Rozdział ciekawy. Bardzo rozbudowany. Draco dalej taki sam, więc mi jak najbardziej pasuje! Jest kilka drobnych błędów, ale nie zwróciłam na nie uwagi, bo rozwaliła mnie MAKARENA XD Myślałam, że zejdę ze śmiechu! To trochę podejrzane, że Snape wie co to Makarena? Może sam coś ten tego xD
OdpowiedzUsuńNo w każdym razie, będę czytać dalej!
Pozdrawiam i czekam next!
America
http://nadziejanienawiscmilosc.blogspot.com/
Czekam na więcej przeczytałam wszystkie rozdziały z zapartym tchem i muszę przyznać się że bardzo mi się podoba. Cieszę się że Snape żyje i dalej uprzykrza wszystkim życie, a Draco to no cóż mimo wszystkich przeżyć nadal Draco. Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Twój szablon i fakt, że się rozpisujesz. Większość rozdziałów u innych osób jest bardzo krótka, a tutaj właśnie jest inaczej, co naprawdę jest na plus. Mam nadzieję, że już niedługo pojawi się nowy rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam