- Panno Granger,
chciałbym pani powierzyć pewną funkcję do pełnienia w Hogwarcie ze względu na
to, że jest pani osobą odpowiedzialną, jak i zaufaną. Tak jednogłośne
zdecydowaliśmy, że to pani powinna przysyłać nam cotygodniowe informacje na
temat pana Dracona Malfoy’a. Chcemy go mieć pod ciągłą obserwacją. Co pani na
to, panno Granger?
Słowa
Ministra Magii co chwilę wdzierały się do podświadomości pewnej Gryfonki. Za
każdym razem tak samo przyprawiając ją o zawroty głowy. Bo co miała
odpowiedzieć? Nie zgodzić się? Przecież prosił ją o to sam minister.
Fakt, że
będzie chodzić z Malfoy’em do tej samej szkoły jeszcze rok, przyprawiał ją o
mdłości. Nie mówiąc już o spędzaniu z nim wolnego czasu, a później opisywaniu
tego wszystkiego. Szczerze mówiąc czuła do chłopaka wstręt i odrazę. Te
wszystkie lata spędzone na upokorzeniu, wysłuchiwanie dzień w dzień tych samych
wyzwisk i kpin skierowanych pod jej adresem. Nie rozumiała dlaczego Harry się
za nim wstawił ani dlaczego nie zesłali go do Azkabanu razem z innymi
Śmierciożercami? W jej mniemaniu niepodważalnie na taki los zasługiwał. W końcu
sam był sobie winny, walczył po stronie wroga. Dziewczyna nie wiedziała, jak
może skończyć się takie obcowanie z chłopakiem, ale podejrzewała, że za miło to
nie będzie.
- Może
przeżyję… - westchnęła do siebie, mijając kilka starych, zakurzonych zbroi.
Swoje kroki kierowała ku gabinetowi dyrektorki.
McGonagall
miała przekazać Hermionie pozostałe szczegóły dotyczące przydzielonego jej
przez ministra zadania. Jak również zasady, przywileje i obowiązki związane ze
stanowiskiem Prefekta Naczelnego. To miał być lepszy rok, nie zważając na
drobne mankamenty, o których to dziewczyna starała się uporczywie zapomnieć.
Jednak wspomnienia o rodzicach powracały każdego samotnego wieczora. Kiedy
leżała w łóżku czekając na sen one wracały, wszystkie sytuacje z dzieciństwa,
pierwsza jada na rowerze, wspólne święta, dwa miesiące wakacji spędzanych co
roku w domu. Gryfonka miała wrażenie, jakby utraciła cząstkę siebie. Nie
wiedziała kiedy ten stan minie, nie zapowiadało się na rychłą poprawę. W
dodatku te ciągłe koszmary, gwałtowne pobudki w środku nocy i strach przed
ciemnością, przed nieznanym.
Każdemu było
ciężko otrząsnąć się ze wszystkich zdarzeń, jakich doświadczyli w czasie
Wielkiej Bitwy o Hogwart. Każdy stracił coś na czym mu zależało, tylko jedni
więcej, a inni mniej. Najpotężniejsza Szkoła Magii i Czarodziejstwa pomimo
tego, że została całkowicie odnowiona, to nie była już tą samą co kiedyś.
Drzwi do
gabinetu dyrektorki były strome i kręte, na ścianach znajdowały się różnorodne
obrazy, większe, mniejsze, wszystkie pogrążone w rozmowie. Drzwi wejściowe były
potężne i na pierwszy rzut oka ciężkie do sforsowania. Na ich środku widnia
mała prostokątna, metalowa tabliczka, z napisem „Dyrekcja – Minerwa McGonagall”.
Hermiona z
lekką niepewnością zapukała w drzwi, grzecznie czekając na zaproszenie. Kiedy
po drugiej stronie usłyszała krótkie „proszę”, ze stanowczością popchnęła
drzwi, które do tej pory wydawały jej się nie do poruszenia.
- Wzywała
mnie pani. – odezwała się uczennica.
- Tak, panno
Granger. Proszę usiąść. – Starsza kobieta wskazała dłonią krzesło położone
dokładnie naprzeciwko jej biurka.
Pomieszczenie
nie wiele się zmieniło, widocznie nowa pani dyrektor nie chciała wprowadzać
zbyt wielu zmian. Pomieszczenie nadal przypominało przytulny gabinet
Dumbledore'a. Na obrazach po lewej stronie krzątali się żwawo byli dyrektorowie
Hogwartu, a sam Dumbledore zamachał radośnie do Gryfonki, która uśmiechnęła się
uprzejmie do starca. Zdając sobie, że McGonagall spogląda prosto na nią,
odwróciła się lekko speszona.
- Jak
została już pani poinformowana, panno Granger, w tym roku będziesz pełniła dwie
funkcje w szkole, Prefekta Naczelnego, natomiast drugi obowiązek został na
panią nałożony odgórnie przez ministerstwo. Może przejdę najpierw do tego
pierwszego, co jest na pewno mniejszą niewiadomą. – zrobiła krótką pauzę, by
spojrzeć na dziewczynę, po czym dalej kontynuowała. – Do dyspozycji będziesz
miała swoje własne dormitorium, ze współdzieloną łazienką i salonem. Położone
jest ono na czwartym piętrze, kufer powinien być już na miejscu. Drzwi pilnuje
zaczarowana zbroja rycerska, hasło to "Wspólnota". Do twoich
obowiązków będzie należeć między innymi patrolowanie korytarzy w poniedziałki,
wtorki i środy, będzie to godzina zaczynając od dwudziestej drugiej. Oczywiście
razem ze swoim partnerem, będziecie musieli kolejno sprawdzić trzecie, czwarte,
piąte piętro, drogę do biblioteki oraz wierzy astronomicznej, a także lochy.
Wszystko jak na razie jest zrozumiałe, tak?
- Tak,
oczywiście. – przytaknęła, jak przystało na dobrze wychowaną dziewczynę.
- To może
teraz przywileje. Może pani dodawać i ujmować punkty, wyznaczać szlabany,
wchodzić do działu Ksiąg Zakazanych, jak i korzystać z łazienki Prefektów na
piątym piętrze. Tak to chyba wszystkie informacje... – zamyśliła się.
- Oh, proszę
pani. A kto został wybrany na drugiego Prefekta? – zapytała z ciekawością
Hermiona.
- Ah, no
tak. Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. W tym roku postąpiliśmy dość
nietypowo. Na moje barki padło wybranie dwójki Prefektów Naczelnych w tym roku.
A ze względu, że pełniłam i oczywiście nadal będę pełnić funkcję opiekuna
waszego domu, wybrałam na to stanowisko dwie osoby z Gryffindor’u.
Usprawiedliwiam się tym, że was znam najlepiej. Pani współlokatorem będzie
Cormac McLaggen. – stwierdziła rzeczowo.
Szok jaki po
tych słowach pojawił się na twarzy młodej Gryfonki, był wręcz ciężki do
opisania. Jej oczy w tej chwili dorównywały niemal oczom skrzatów domowych, a
usta przybrały śliczny kształt literki „O”. Ta reakcja nie umknęła uwadze
dyrektorki.
- Coś nie
tak?
- Nie, nie.
Po prostu trochę się zdziwiłam.
- Mama
nadzieję, że będziecie się ze sobą dobrze rozumieć, bo zgoda Prefektów
Naczelnych w tej szkole jest bardzo ważna. Więcej razem zdziałacie dobrego.
- Tak proszę
pani, nasze stosunki są raczej na… neutralnym poziomie.
- To bardzo
dobrze, cieszę się. Możemy teraz przejść do tej poważniejszej sprawy. Obowiązek
jaki przypisało pani ministerstwo nie jest prosty. Pan Malfoy jest dość
specyficznym uczniem, który na dodatek ciężko przeżył wojnę. Jego rodzina Już
nigdy nie wyjdzie z Azkabanu. To na pewno jest cios dla tak młodego chłopaka.
Musisz być dla niego wyrozumiała. Na dodatek jest pod ciągłą obserwacją
ministerstwa i jeden nieostrożny ruch, a sam może trafić do więzienia. To
ciężki przypadek, ale do uleczenia. Draco Malfoy, nie jest złym chłopakiem,
panno Granger. On jest tylko nieco zagubiony, całe życie rodzice wpajali mu do
głowy absurdalne rzeczy, a on od dziecka w nie wierzył. Proszę spróbować postawić
się na jego miejscu. Nie jest mu łatwo. Dlatego szkoła, jak i pani, powinna
dołożyć wszelkich starań w nawróceniu tego ucznia. – po tych słowach zrobiła
pauzę, czekając na jakąś reakcję Hermiony.
Dziewczyna
była nieco zdezorientowana. McGonagall przedstawiała jej odwiecznego wroga jako
ofiarę wojny, a nie jej agresora. Ten wywód nowej dyrektorki delikatnie
zaburzył Gryfonce opinię o młodym arystokracie. Nie mogła pojąć, dlaczego
wszyscy go bronią, uważają za niewinnego. Malfoy to Malfoy, on się nie zmieni.
Nadal będzie złośliwy, okrutny, zapatrzony w siebie i opryskliwy. Ciężko było
jej zrozumieć kobietę, dlatego odpowiedziała tylko krótko.
- Oczywiście
postaram się zrobić, co w mojej mocy.
- Ja wiem,
że nie przepadacie za sobą. Ale koniec wojny, może być sugestią do zakopania
toporu nienawiści. Niech pani o tym pomyśli, a tymczasem przejdźmy do
obowiązków. Będzie pani musiała wysyłać cotygodniowe sprawozdania na temat pana
Malfoy’a do ministerstwa, najlepszy czas to niedziela wieczorem. A z tego względu
musisz zacząć spędzać z nim więcej czasu, spróbować porozmawiać. Na pewno
ułatwi wam to fakt, że ministerstwo stwierdziło, iż pan Malfoy jest -
delikatnie mówiąc - osobą niezbyt godną. Kazano przydzielić mu osobne
dormitorium, co jest po prostu nie do pomyślenia. Uważają go za kogoś, kto
mógłby założyć armie powstańczą na cześć Voldemorta. – zbulwersowała się na
przypomnienie słów ministra. – To takie dziecinne myślenie, ale nic nie
poradzimy. Dormitorium Dracona znajduje się na tym samym piętrze co pani, ale
po drugiej stronie korytarza. Hasło brzmi "Równość". Oczywiście może
pani również zasiadać przy stole Slythierin’u podczas posiłków. Myślę jednak,
że ten przywilej nie będzie przez panią wykorzystywany, zważając na stosunki
panujące pomiędzy domami Gryffindora a Slytherina. Nie mniej jednak to pani
przywilej. O godzinie dziewiętnastej w środy i piątki, będą odbywać się na
prośbę ministerstwa godzinne spotkania, w specjalnym pokoju na drugim piętrze,
przy portrecie Merlina. Nie potrzebują państwo hasła, gdyż nikomu prócz was nie
może przekroczyć progu tego pomieszczenia. Informację odnośnie obowiązkowych
spotkań z psychologiem będę przekazywać kiedy zostanie już wybrany termin. To
by było na tyle, dziękuję za spotkanie i mam nadzieję, że wszystko było zrozumiałe.
- Tak,
oczywiście. – odpowiedziała jak w transie. Natłok dzisiejszych informacji,
wywołał u dziewczyny lekki ból głowy.
- Czy aby na
pewno nie ma pani żadnych pytań panno Granger? – zapytała z widocznym
zatroskaniem starsza kobieta, widząc niewyraźny wzrok swojej podopiecznej.
- Nie,
naprawdę nie mam. Zobaczę jak to wszystko będzie wyglądało w praktyce. –
odrzekła bardzo szybko, chcąc opuścić już zbyt ciasne pomieszczenie.
- Jeśli tak…
- mruknęła cicho, zawzięcie analizując wygląd dziewczyny. – Jest pani wolna,
proszę na siebie uważać.
-
Oczywiście. Dobranoc, profesor McGonagall. – pożegnała się i czym prędzej
popędziła w stronę drzwi wyjściowych.
Schodziła ze
schodów, tak szybko na ile pozwoliły jej nogi. Po kilku przebytych stopniach
było to już jednak cięższe do wykonania, gdyż łzy zasłoniły jej większą część
drogi. Nie dała rady iść dalej: nieustanne wydobywające się wielkie łzy
dziewczyny, skrupulatnie jej w tym przeszkadzały. W pewnym momencie oparła się
plecami o zimną marmurową ścianę, by po chwili osunąć się w dół na kolana.
Ukryła twarz w dłoniach i ponownie tego dnia, przez swoją podświadomość,
została wciągnięta w wir wspomnień.
Pierwsza
klasa:
Kilkunastoletnia dziewczynka z
zaangażowaniem wchodziła do każdego przedziału po kolei. Była mądra i dokładna,
ale także wrażliwa, no i może troszeczkę zarozumiała. Ale ceniła sobie przyjaźń
i pomoc innym. Kolega z jej roku zgubił swoją ropuchę i podenerwowany nie
wiedział, co ma ze sobą też zrobić. Dziewczynka zaproponowała, że pomoże w
poszukiwaniach. A jak przystało na perfekcjonistkę, którą oczywiście była,
musiała przeszukać każdy przedział, zapytać każdej osoby, czy przypadkiem nie
zauważyła w pociągu błąkającej się ropuchy. Pech chciał, że natrafiła właśnie
na rozdział, wypełniony bogatymi rozpieszczonymi dzieciakami. Wśród nich
znajdował się pewien blondwłosy, wyglądający na ich przywódcę chłopak.
- Przepraszam, ale czy nie
widzieliście ropuchy? Neville swoją zgubił i pomagam… - Zaczęła lekko wyniośle,
patrząc na chłopaków. Nie dane jednak było jej skończyć, gdyż odezwał się ten z
dzieciaków, który przykuł jej wcześniejszą uwagę.
- Ropucha? A kto zabiera do Hogwartu
ropuchę? Chyba tylko biedak. Przecież to obrzydliwe, oślizgłe stworzenia. –
słychać było w jego głosie wyniosłość i kpinę. Reszta paczki zawtórowała mu
cichym chichotem.
- W liście było napisane, że
uczniowie mogą posiadać jedną ropuchę. A Neville Longbottom właśnie swoją
zgubił, więc jeśli takiej nie widzieliście… - ponownie niegrzecznie jej
przerwało.
- Longbottom! Trzeba było tak od
razu, przecież to gamoń. Swój mózg chyba też gdzieś zapodział.
- Nie ładnie tak mówić o kolegach z
roku. Za kogo ty się uważasz, co? I skąd znasz Nevilla? – przyjęła pozę obronną
i ze złością wpatrywała się w tego nieprzyjemnego ucznia.
- Nazywam się Draco Malfoy, a
nazwisko Longbottom mówi samo za siebie. A ty to kto?
Wcale, a wcale nie podobał jej się
ten chłopak, ale jak przystało na ułożoną dziewczynę odpowiadała uprzejmie.
- Hermiona Granger.
- Granger? – Zdziwił się. – Jesteś
półkrwi?
- Nie wiem czy o to ci chodzi, ale
moi rodzice nie są czarodziejami.
To jedno zdanie wystarczyło by twarz
chłopaka zmieniła się w jeszcze bardziej pogardliwą.
- Chłopaki, to właśnie jest szlama. –
skierował swoje słowa do przyjaciół. Użył słowa którego dziewczyna nie
rozumiała, po prawdzie to sam nawet nie znał jego znaczenia zbyt dobrze. Pewne
było, że takie zwroty wyniósł z domu, a teraz nie szczędził ich używania. –
Lepiej stąd spadaj, nie chcę się od ciebie czymś zarazić, fuu… - reszta paczki
wybuchła głośnym, pogardliwym śmiechem.
Dziewczynka w momencie posmutniała, a
w jej oczach zaszkliły się zły. Nie chcąc przebywać w tym pomieszczeniu ani
minuty dłużej wybiegła z przedziału i czym prędzej podążyła do toalety.
Zamknęła się tam na dobre dwadzieścia minut. Nie rozumiała zachowania tych
chłopców. Kiedy smutek przeszedł, a łzy niemalże ustały, obiecała sobie
sprawdzić znaczenie tego nowego, strasznego słowa, jakim uraczył ją złośliwy
blondyn.
Kolejne
wspomnienie pochodziło z drugiej klasy:
Na boisku do Quidditcha doszło do
ostrej konfrontacji pomiędzy Gryfonami, a Ślizgonami. Spierali się o trening
dzisiejszego dnia. Jedni przekrzykiwali drugich. Dziewczyna przyglądała się w
ciszy całemu starciu. Widać było, że drużyna z przeciwnego domu posiadała
najnowsze modele mioteł wyścigowych. Wszyscy bez wyjątku. Był w śród nich ten
opryskliwy chłopak, Malfoy. Jak zawsze się wywyższał i pokazywał swoją władze
nad wszystkimi. Hermiona nie przejęła się zbytnio tą kłótnią. Wychodziła z tego
założenia że Gryfindor może poćwiczyć później. Lecz niespodziewany tekst z ust
blondyna, niesamowicie zdenerwował szatynkę. Oznajmił, że to jego ojciec kupił
dla wszystkich te super drogi miotły. Tego było, już za wiele.
- Do drużyny Gryfonów nikt się nie
wkupuje, u nas liczy się talent. – Naskoczyła na chłopaka, czym przykuła uwagę
wszystkich.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, ty
wredna szlamo. – Malfoy z sarkazmem odpowiedział na zaczepkę Gryfonki. Po raz
kolejny padło TO słowo.
To tylko
niektóre ze wspomnień, te najboleśniejsze. Z biegiem czasu szatynka uodporniła
się na tego rodzaju zaczepki. Za każdy m razem kiedy dochodziło do konfrontacji
między tą dwójką, dziewczyna wmawiała sobie, że to tylko nic nie warty głupek.
Nie powinna przejmować się jego dziecinnymi zaczepkami i wyzwiskami. Z biegiem
czasu stawała się coraz silniejsza. Nauczyła się ukrywać swój smutek, pomimo
tego, że słowa chłopaka za każdym razem raniły. Hermiona czuła do niego tylko
nienawiść. Po tych kilku latach, nie potrafiła obdarzyć Malfoy’a czymś innym
jak pogarda. Nie był on wart innych uczuć. Nie z jej strony. Nie po tym jak ja
traktował.
Rękawem
szkolnej szaty otarła kapiące z nosa łzy. Pociągnęła nim delikatnie i chcąc się
uspokoić zaczęła myśleć o przyjemnych chwilach ze swojego życia. Chodź i to
sprawiało ból. Rodzice, polegli przyjaciele. Wszystkie szczęśliwe chwile
wiązały się w bezpośredni, lub bardziej pośredni sposób z nimi.
- Hermiona
uspokój się… - szepnęła roztrzęsionym głosem sama do siebie.
Powolutku
wstała, po czym upewniwszy się, że da rade dojść do dormitorium, ruszyła
ciemnymi korytarzami. W głowie szumiało jej nieprzyjemnie, od natłoku uczuć.
Była przerażona niedługą konfrontacją z Malfoy’em, a jeszcze wcześniej z
McLaggen’em. No właśnie, Cormac. Jej drugi powód do załamania psychicznego.
Chłopak był natrętny już w szóstej klasie, a do tego przesadnie dumny i
zarozumiały. Dlaczego zawsze trafiam na takich typków? Pytała samą siebie.
Teraz pozostało jej tylko liczyć na cud, że McLaggen znalazł sobie jakąś inną
ofiarę do której mógłby wzdychać i męczyć.
Kiedy
dotarła na czwarte piętro, poziom jej zdenerwowania znacząco podskoczył. Które
to były drzwi? Zbroja miała pilnować wejścia do jej pokoju, jak również do
pokoju jej odwiecznego wroga. Obie pary drzwi leżały dokładnie po przeciwnych
stronach korytarza.
- Albo
trafię na Cormac’a, albo na Malfoy’a. Z dwojga złego, raczej wole McLaggen’a.
Przynajmniej on nie rzuci we mnie Avadą na przywitanie. – szepnęła pod nosem i
podeszła do jednych z drzwi. Zbroja uniosła swój metalowy hełm na Gyfonkę w
oczekiwaniu. – Wspólnota. – mruknęła posępnie, a zbroja odskoczyła na bok
zwalniając wejście.
Dziewczyna
niepewnym krokiem przekroczyła próg drzwi. Salon jaki zobaczyła był
zdumiewająco duży. Po prawej stronie znajdował się ogromny kominek z dużą
brązową kanapą i dwoma również brązowymi fotelami, przed którymi stała piękna
szklana ława. Naprzeciwko wejścia, pod oknem stały dwa rzeźbione biurka, a w
rogu nie można było przegapić pokaźnych rozmiarów biblioteczki. Po dwóch
stronach salonu znajdowały się małe korytarzyki, które - jak przypuszczała
Hermiona - prowadziły do sypialni. Łazienka usytuowana była po prawej stronie,
tak samo jak kominek.
Do uszu
Gryfonki docierał dźwięk, przypominający szum wody. Idąc za odgłosem
zrozumiała, że to jej współlokator właśnie bierze kąpiel. Kiedy wsłuchała się
mocniej w dźwięki wychodzące z łazienki, mogłaby przysiąc, że słyszała cichy
męski śpiew, a raczej potężny fałsz.
Korzystając
z okazji po raz kolejny dzisiaj postawiła na wszystko na jedną kartę, jak się
to mówi. Ruszyła do korytarzyka po prawej stronie, z nadzieją, że zastanie tam
swój kufer. Wchodząc do środka odetchnęła z ulgą. Sypialnia była nietknięta, a
pokaźnych rozmiarów walizka stała na samym środeczku, w oczekiwaniu na
rozpakowanie.
Humor
Hermiony uległ nieznacznej poprawie, a ona sama, zapominając o wieczornej
toalecie, odnalazła w walizce swoją piżamę i czarno biały budzik. Alarm
nastawiła na siódmą trzydzieści. Zakładając, że z poranną kąpielą zdąży wyrobić
się na śniadanie w godzinę.
Poniedziałek
zapowiadał się nieciekawie. Dwie godziny eliksirów ze Ślizgonami, na następnyc
dwóch lekcjach transmutacja, obiad i godzina historii magii.
-
Przynajmniej będę mogła obserwować i zbierać informacje na temat Malfoy’a bez
konieczności zbliżania się do niego. – szepnęła w poduszkę. Zakopawszy się w
pościeli po sam czubek głowy, nie musiała długo czekać na sen. Przyszedł on
niemal od razu. Wyczerpana ciężkim dniem zasnęła snem głębokim i spokojnym,
pozbawionym wszelkich złych koszmarów, co w jej przypadku było zjawiskiem
bardzo rzadkim.
Ranek nastał
szybciej niż można było się spodziewać. Słońce za oknem rozgrzewało swoim
blaskiem całe hogwardzkie błonia. Większość uczniów powoli budziła się ze snu,
z nadzieją, że pierwszy dzień w szkole będzie czymś wyjątkowym. Także w pokoju
młodej Gryfonki rozległ się głośny dźwięk budzika. Zaspana dziewczyna próbowała
odnaleźć na ślepo przedmiot wydobywający z siebie głuchy dźwięk. Kiedy w końcu
się jej to udało, wzięła lekki zamach i strąciła ów budzik na podłogę. Alarm
ucichł.
- Jeszcze
pięć minut… - mruknęła zaspana.
Jak łatwo
przewidzieć, jej krótka drzemka nie trwała wcale pięciu minut. Po około
kwadransie dodatkowego snu, zerwała się do pozycji siedzącej. Coś było nie tak.
Spojrzała na leżący na dywanie stary budzik.
- O kurczę!
– krzyknęła. W pośpiechu złapała szampon, żel pod prysznic i wybiegła z
sypialni. Sekundę później gnała z
powrotem do swojego pokoju, przypomniawszy sobie o ręczniku.
Prysznic
wzięła szybko, dziękując Merlinowi za to, że McLaggena nie było w zasięgu jej
wzroku. Łazienka (jak udało jej się w pośpiechu ocenić) była ogromna. Z wanną w
której pomieściłyby się ze cztery osoby i z nieco mniejszym prysznicem.
Szoku z
dzisiejszego poranka Hermiona doznała po raz drugi, kiedy zorientowała się, że
zapomniała wziąć z pokoju świeżego ubrania. Kolejnym odkryciem było zostawienie
w walizce szczoteczki i pasty do zębów.
Zawinięta w
króciutki biały ręcznik, z mokrymi od wody włosami, wpatrywała się z miną
cierpiącego hipogryfa w suszarkę pod lustrem. Wiedziała, że jeśli weźmie się za
suszenie włosów, to nie zdąży na śniadanie. Po krótkiej chwili namysłu
zrezygnowała z tego pomysłu. Wolała mieć szopę na głowie i pełny żołądek, niż
męczyć się przez kilka godzin z głodem.
Zabrała do
ręki swoją piżamkę i wymaszerowała z łazienki. To, co tam zastała, a raczej
kogo, przyprawiło ją prawie o zawał. Z rozdziawionymi lekko ustami i z oczami
skierowanymi dokładnie na odkryte części ciała Gryfonki, stał Cormac McLaggen.
Dziewczyna spłonęła szkarłatnym rumieńcem.
"Dlaczego,
teraz?! Dlaczego na Marlina, teraz?!" – krzyczała jej podświadomość.
Dwójka
uczniów wpatrywała się w siebie z milczeniem. Żadne z nich nie kwapiło się do
wytłumaczenia tej krępującej dla Hermiony chwili.
"Uf…
dobrze, że nie umyłam zębów, może to go chociaż odstraszy." – pomyślała,
szukając jakichś pozytywów obecnego położenia.
- Hermiona…
- zaczął, nadal lustrując szatynkę wzrokiem. – Dobrze, że jesteś. Wzoraj nie
mieliśmy okazji się zobaczyć. – uśmiechnął się zawadiacko.
- Późno
wróciłam. – odpowiedziała pośpiesznie, przybierając najbardziej obojętny ton
głosu, na jaki było ją stać.
- Dzisiaj
też późno wrócisz. – stwierdził. Lecz widząc, że jego rozmówczyni nie
zrozumiała, co miał na myśli, to szybko dodał. – No wiesz, ty i ja. Patrol
korytarzy, może być ciekawie…
"O
matko czy on próbuje mnie poderwać, na ten sztucznie udawany uwodzicielki
akcent?!"
- A no tak…
To do zobaczenia na patrolu! – krzyknęła wymijając chłopaka, który
najwidoczniej chciał coś jeszcze dodać.
Czerwona od
wstydu i poirytowania wparowała do swojego pokoju i niemal rzuciła się w
poszukiwaniu schludnej szkolnej szaty. Po niespełna kilkunastu minutach była
gotowa, zdążyła jeszcze przed wyjściem umyć zęby, na szczęście bez towarzystwa
współlokatora.
Kiedy weszła
do Wielkiej Sali, prawie wszyscy uczniowie zajadali się smacznym śniadaniem.
Hermiona oczywiście zajęła miejsce obok swoich dwóch najlepszych przyjaciół.
Harry
zajmował się przez wakacje pomocą w odbudowie szkoły, co pomogło mu zepchnąć
problemy powojenne na drugi plan. Efektem tego teraz, był widok młodego, lekko
uśmiechniętego chłopaka. Cieszącego się możliwością powróżenia ostatniej klasy
w szkole, którą traktował jak swój dom. Był on całkowitym przeciwieństwem
przyjaciela siedzącego obok. Ron był nieco posmutniały, oczy podpuchnięte od
nieprzespanych nocy. Śmierć Freda wstrząsnęła mocno całymi Weasley’ami. Już
nigdy nie dane im było ujrzeć radosnego uśmiechu jednego z bliźniaków.
Dziewczyna
spojrzała po przyjaciołach i chcąc dodać im otuchy uśmiechnęła się radośnie, co
i ją również wiele kosztowało.
- Cześć co
tam u was? – zapytała.
- Eliksiry
ze Ślizgonami… - jęknęli razem.
- Jakoś to
przetrwamy, jutro za to jest nieco luźniej i do tego lekcja z Hagridem.
Chciała
podnieść chłopaków trochę na duchu, gdyż ten pierwszy dzień nie dla wszystkich
miał zacząć się lekko. Szatynka nałożyła sobie na talerz niewielką porcję
jajecznicy. Ostatnio jadała coraz mniej, czego skutkiem było schudnięcie o kilka kilogramów. Zanim zaczęła jeść, coś
podkusiło ją do spojrzenia na drzwi wejściowe.
Na samym
środku stał nie kto inny, jak młody blondwłosy chłopak, którego twarz znała
zbyt dobrze. Zmienił się i to cholernie mocno. Niegdyś nieskazitelnie bladą
cerę, zastąpił teraz kolor niemal chorej, chłodnej szarości. Włosy pomimo
delikatnego idealnego ścięcia, układały się w liczne, rozburzone strzępki. Oczy
chłopaka zapadały się z oczodołach, a usta były całe sine. Gołym okiem można
było dostrzec, że schudł dość dużo. Kiedyś pięknie zakreślone mięśnie odeszły w
zapomnienie, a szaty wydawały się lekko przyduże. Jedyne co nie uległo zmianie,
to ten zimny, przeszywający wzrok. Gdyby mógł zabijać to z pewnością wszyscy
przebywający w Wielkiej Sali uczniowie padliby trupem. Schodząc po schodach
rozglądał się dumnie po wszystkich, niemal z wyższością i jakby nutką pogardy.
Nie spojrzał pod nogi, głowę miał uniesioną wysoko, to był typowo
arystokratyczny chód.
Pomimo, że z
wyglądu trochę zmieniony to nadal był ten sam nienawidzący wszystkich szlam i
mugoli Malfoy.
- Hermiono…
Herm… - rozległo się gdzieś w oddali.
- Hermiono
Granger, mówimy do ciebie z Ronem już od dwóch minut, a ty gapisz się na
Malfoy’a!
- Oh,
przepraszam. Ja… Zawiesiłam się troszeczkę. – odpowiedziała zgodnie z prawdą
rumieniąc się leciutko.
- Dlaczego
gapiłaś się na tą blond fretkę? – zapytał rozgniewany rudzielec.
- Wcale nie
gapiłam się na niego, to…to… No dobrze patrzyłam w jego stronę, ale to ze
względu na zadanie jakie dostałam od ministerstwa. Opowiadałam wam już o tym.
To znaczy wczoraj będąc u McGonagall dowiedziałam się wszystkich moich
obowiązków, a teraz chcę je po prostu dobrze wypełnić. – nie lubiła okłamywać
przyjaciół, ale cóż miała zrobić? Sama nie wiedziała dlaczego widok wroga, tak
ją zamroczył.
- I jednym z
tych obowiązków jest gapienie się na Malfoy’a? – zapytał oschle Ron. Chłopak
również nie wiedział, dlaczego Harry wstawił się za nim na przesłuchaniu.
Rudzielec nienawidził i obwiniał każdą zamieszaną w bitwę i oczywiście walczącą
po przeciwnej stronie osobę, za współwinną śmierci brata.
- Ronaldzie
Weasley! – zaczęła stanowczo. – Zgłoś się do mnie jak spoważniejesz.
- Hermiona
ma racje, Ron, wrzuć na luz.
- Jak mam to
zrobić, kiedy wszyscy widzą w tej fretce ofiarę. Malfoy jest mordercą, Harry. Pogódź się z tym. – skończywszy mówić
zerwał się z miejsca i wyszedł z sali.
Hermiona
była zaskoczona wybuchem przyjaciela, lecz słowa jakie padły z jego ust
uświadomiły coś młodej Gryfonce. A mianowicie to, że od niej w większej mierze
zależy, czy blondyn zostanie całkowicie uniewinniony, czy może skazany na
dożywocie w Azkabanie, jak jego rodzice. To jej raporty będą brane pod uwagę.
To w jej rękach spoczywał los znienawidzonego chłopaka. To właśnie ona musiała
wyzbyć się uprzedzeń i ocenić faktyczną sytuację. Coś nie dawało jej spokoju,
coś tu się nie zgadzało. Dlaczego ministerstwo wybrało właśnie ją na tą jakże
„obiektywną i zaufaną” osobę. Przecież wiedzieli, że doznała z jego strony
wielu krzywd, że nie będzie potrafiła wyzbyć się niechęci do Ślizgona.
"Wyrok
już dawno zapadł." – pomyślała. – "Wybrali mnie, bo wiedzieli, że
oskarżę Malfoy’a o wszystko. Tak nie może być, musze być obiektywna , brew nim.
Wbrew władzy. Nie jestem marionetką, którą można sobie sterować, wydając proste
polecenia. Nigdy nikt nie będzie mną manipulował."
Czuła jak
jej serce łomocze ze złości od oszustwa jakiemu padła ofiarą. Spojrzała w oczy
czarnowłosego przyjaciela, który ufał decyzjom ministerstwa. Wierzył, że ich
decyzje są słuszne. Teraz - po śmierci Voldemorta - nareszcie miał swój dobrze
poukładany świat. Nie mogła mu tego zaburzyć, nie teraz. To jeszcze za
wcześnie. Wiedziała, że kolejna walka, tym razem z władzami, mogłaby wykończyć
Harrego. W końcu potrzebuje bardziej namacalnych dowodów, niż jej domysły.
Obiecała sobie w duchu, że kiedy już zdobędzie takie informację, to da znać
Harremu.
- Nie
przejmuj się Ronem, on potrzebuje czasu. Nie tak łatwo pogodzić się ze śmiercią
brata. – chłopak otoczył dziewczynę ramieniem.
- Ja wiem
Harry, dlatego poczekam. A teraz powinniśmy już iść. Zaraz się spóźnimy. –
zwróciła uwagę na świecąca już pustkami wielka salę.
Ruszyli
wspólnie w kierunku lochów. Drzwi do sali mistrza eliksirów były już otwarte.
Uczniowie jak zwykle podzielili się sami na pół Gryfoni - po prawej, Ślizgoni -
po lewej.
- Harry,
zaczekaj. Usiądę gdzie indziej, nie chce drażnić Rona. – szepnęła cicho.
- Jesteś
pewna?
- Tak,
Harry. Idź już do niego. – poleciła, przyjacielowi, a sama zajęła miejsce
gdzieś z tyłu w odległym kącie.
Wyjęła
książkę, pióro i pergamin.
„Siedzenie
na końcu nie jest wcale takie złe, mogę obserwować stąd wszystkich uczniów.”
„Wszystkich
uczniów...” rozległo się w jej głowie. Powiodła wzrokiem po lewej połowie sali.
Tak, siedział tam. Sam jak palec, dokładnie tak samo jak ona. Z tą różnicą, że
pochylony zawzięcie wertował swoją książkę. Wyglądał na przygnębionego i
wyobcowanego. Hermionie już zaczynało być go szkoda. Zanim jednak sama
przyłapała się na tych myślach, do Sali wszedł nie kto inny jak Severus Snape*.
Wielka Bitwa nawet na nim odcisnęła swoje piętno. Chodź nadal przerażający, to
jednocześnie wyglądający na zmęczonego złośliwą chorobą człowieka.
- Że też
przyszło mi się z wami użerać kolejny rok. – wycedził przez zęby, posyłając
klasie piorunujące spojrzenie. – W tym roku nie będziecie się obijać jak banda
szczeniaków. Nie będziecie tez wystawiać na próbę mojej cierpliwości.
Zostaniecie podzieleni na grupy wybitni, zadowalający i matoły. Więcej niż do
tej pory i tak już się nie nauczycie. Każda grupa będzie ważyć inne eliksiry
współgrające z jej poziomem. - po tej wypowiedzi profesora Snape’a po sali
rozszedł się pomruk niezadowolenia. – Cisza mi tu! Macie dwie godziny na
uwarzenie eliksiru żywej śmierci…
- …ale to
bardzo trudne Profesorze. – przerwała mu Hermiona.
- Czy ktoś
cię pytał o zdanie, Granger? – wycedził ze złością.
- Nie,
proszę pana. – odpowiedziała uprzejmie na atak profesora. – Jednak z charakteru
nadal jest gburowaty. – mruknęła sama do siebie.
- Ja nie
jestem głuchy, Granger! Minus piętnaście punktów dla Gryffindoru, następnym
razem się zastanów zanim powiesz o parę
słów za dużo. A teraz brać mi się do roboty. Czas start.
Uczniowie
zerwali się z miejsc i popędzili do małego pomieszczenia ze składnikami.
Hermiona nie rwała się do przodu. Grzecznie czekała na swoją kolej na tyłach
kolejki. Wszystko szło w miarę sprawnie i już po chwili kroiła wybrane
składniki. Musiała trafić do najlepszej grupy, musiało jej się udać. Nie
wybaczyłaby sobie dostania do tylko zadowalającej. Co chwilę pomiędzy
mieszaniem w kociołku, zerkała na siedzącego po drugiej stronie blondwłosego
Ślizgona. Widać było, że maksymalnie koncentrował się na swoim zadaniu. Zgrabne
dłonie i długie palce w kilka sekund posiekały wszystkie potrzebne składniki.
Hermionie szło to trochę opornie. Poobgryzane paznokcie co chwila zahaczały się
o różne tkaniny czy miękkie składniki.
- Muszę się
wziąć w końcu za siebie – mruknęła cicho i dodała ostatni potrzebny składnik.
Zamieszała kilka razy w kociołku, a ciecz przybrała kolor czerni. Nie była to
mocna czerń, raczej coś pomiędzy granatem, a czernią. Lecz patrząc na
poczynania innych jej eliksir wydawał się bliski perfekcji. Prawie dwie godziny
minęły. Profesor wstał ze swojego krzesła z miną skazańca. Zaczął podchodzić
kolejno do uczniów, komentując zazwyczaj złośliwie ich pracę i określając do
jakiej grupy trafią.
- Bulstrode,
to jest majtkowy róż, a nie czerń… Parkinson, mieliście zrobić wywar żywej
śmierci, a nie eliksir rozweselający. O czym ty myślisz, dziewczyno? Pytanie
retoryczne, nie chce wiedzieć o czym myślisz. – dodał kiedy dziewczyna
zaczynała otwierać usta by coś odpowiedzieć – McLaggen, niech ci będzie
wybitny… Malfoy, wybitny i dziesięć punktów dla Slytherinu… Potter, twój
eliksir ma szary odcień. Zadowalający, bo przynajmniej jest lepszy od błota
Weasley’a.
Kroczył po
sali niczym przebrzydły, irytujący nietoperz. Przydzielał coraz to kolejnych
uczniów do grup, w swój specyficzny sposób, obrażając co drugą osobę. Hermiona
została na samym końcu. Nauczyciel w tej chwili pochylał się nad jej
kociołkiem. Szatynka wstrzymała oddech.
- Granger,
coś ci chyba nie wyszło. – zaszydził. – Nie jesteś taka idealna, jak mówią…,
ale trzeba przyznać, że nie przypomina to ani smarków olbrzyma jak u
Longbottom’a, ani błotnistej mazi Weasley’a, czy - nie chce już tu wspominać -
o różowej landrynce Bulstrode. Wybitny. – widać, że wypowiedzenie ostatniego
słowa bardzo go bolało, dlatego najpierw obrzucił dziewczynę złośliwymi
komentarzami.
Hermiona nie
zareagowała na jego zaczepki, nie chciała powtórki z początku lekcji. Na
korytarzu rozległ się dzwonek, a każdy zaczął zbierać swoje rzeczy i
pośpiesznie uciekać z jamy smoka.
- Wynocha mi
stąd! – ryknął Snape.
Dziewczyna
wyszła na korytarz razem ze wszystkimi. Jej przyjaciele musieli pójść przodem,
bo nigdzie nie była w stanie dostrzec ich sylwetek. W planie miała teraz dwie
godziny transmutacji. Wychodziła właśnie z lochów, kiedy to zorientowała się,
że zapomniała różdżki z sali. Zajrzała pośpiesznie do torby z książkami, ale
ani śladu drewienka. Przetrzepała dodatkowo szkolną szatę, ale kieszenie były
puste. Sprawdziwszy, ile czasu jej zostało do kolejnej lekcji, pognała z
powrotem do lochów. Kiedy zbiegła ze schodów i minęła kilka obrazów, poczuła
lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Zwolniła kroku ciężko dysząc.
Kiedy była
już blisko klasy, ktoś niespodziewanie złapał ją za ręce, wykręcając je
boleśnie do tyłu. Przerażona chciała zacząć krzyczeć, ale jej napastnik zamknął
jej usta jedną z dłoni. Była sparaliżowana strachem, jedyne co udało jej się
wywnioskować, to to, że napastnik był wysoki i silny. Nie wiedziała, kim jest
ani co chce od niej ta osoba. Nie mogła się także odwrócić. Pozostało jej tylko
czekać na kolejny ruch tajemniczego osobnika. Po chwili ciszy, nagle poczuła na
swoim lewym policzku ciepły oddech, a po chwili również szept.
- I co teraz
zrobisz mała, wredna Gryfonko? Jesteś tu sama, zdana tylko na mnie. –
wychrypiał mężczyzna.
Hermiona
poznałaby ten głos wszędzie. Tak dobrze wiedziała do kogo on należał, zbyt
często go słyszała. Kiedy już go rozpoznała, jej ciałem wstrząsnął dreszcz
strachu. Prawdopodobnie wolała nie znać swojego napastnika.
- Czego
chcesz, Malfoy? – musiała zebrać się na dużą odwagę, żeby zadać to pozornie
proste pytanie.
- Czego ja
chce? – wycedził ze złością. – To ja powinienem zapytać czego ty chcesz ode
mnie. Przestaniesz się na mnie gapić Granger, zrozumiałaś? Wiem o twoim
zadaniu, musieli mi powiedzieć, masz pisać o mnie raporty… - zawahał się na
chwilę, myśląc nad słowami jakich użyć. – Wiem również, jaki wyrok na mnie wydasz,
więc nie kłopocz się obserwacją mnie, a wręcz nie próbuj mnie zrozumieć.
Pogodziłem się już z moim przyszłym losem, więc daj sobie spokój, szlamo. Nic w
tej sprawie nie wniesiesz. Zrozumiałaś? – zapytał półgłosem.
Malfoy
przestraszył ją nie na żarty. I nie mowa tutaj o ataku z zaskoczenia, a o
słowach jakie padły z jego ust. Wiedział, aż nade dobrze, że nic się w jego
sprawie nie da zrobić. I widział ją, widział jak się na niego patrzyła z
ukrycia. Ale jak?
Pokiwała
głowa na znak zgody, po czym uścisk dłoni na jej nadgarstkach zniknął
całkowicie. Obróciła się gwałtownie, ale chłopaka nie było już nigdzie widać.
Tak jakby rozpłynął się w powietrzu. Podenerwowana, z kołaczącym sercem i na
miękkich nogach doszła wreszcie do klasy. Spojrzała na zegarek, kolejna lekcja
właśnie miała się zacząć. W sali nie
było nauczyciela, więc z ulgą malującą się na twarzy, podbiegła do wcześniej
zajmowanego miejsca. Szok. Stanowisko było puste, ani śladu magicznego
przedmiotu. Zdenerwowana zaczęła się zastanawiać, czy nie mogła zgubić jej po
drodze. Rozmyślania Gryfonki przerwał ostry męski głos.
- Czego tu,
Granger?
- Ja
przepraszam… Ja zapomniałam różdżki, to znaczy tak mi się wydawało. – plątała
się w zeznaniu.
- Na
przyszłość postaraj się być bardziej rozgarnięta. Masz szczęście: Draco
zaoferował, że ci ją dostarczy. Jak już wszystko wiesz, to żegnam. –
powiedział, co miał do powiedzenia, po czym zamachnął się swoją kruczoczarną
peleryną i zniknął gdzieś za drzwiami prowadzącymi do jego prywatnych komnat.
- Mam
szczęście… - powtórzyła niemrawo wpatrując się ze własne stopy. - Chyba
cholernego pecha.
Chodź całą
drogę na zajęcia z transmutacji przemierzyła biegiem, to i tak jej spóźnienie
wyniosło około dziesięć minut. Zdyszana i ledwie żywa wbiegła do klasy,
wywołując tym samym salwę śmiechu. McGonagall popatrzyła na swoją podopieczną
ze zdziwieniem w oczach, po czym uniosła rękę na znak, by klasa umilkła.
- Panna
Granger ma pewno solidne usprawiedliwienie tego spóźnienia. – wyrecytowała.
- Bo widzi
pani... Myślałam, że zostawiłam różdżkę w innej sali, więc się wróciłam. Ale
później okazało się, że tam jej nie było i tak się składa, że nie mam jej
obecnie przy sobie. – tak głupio się czuła mówiąc te słowa. Ona - idealna,
ułożona uczennica, zawsze przygotowana do lekcji - w tym momencie okazująca
profesorce swoje nierozgarnięcie.
- Nie
spodziewałam się tego po pani. Ale cóż, stało się. Proszę szybko odnaleźć swoją
różdżkę po zajęciach. A jak pani widzi, wszyscy zostali już podzieleni na pary
i ćwiczą zaklęcie transmutujące ławkę w regał na książki. O, pan McLaggen jest
bez pary, proszę usiąść koło niego i obserwować .
„O nie! O
nie, tylko nie to. Dlaczego to musi być on? Czemu nie ktoś inny?”
Przerażona
spojrzała na swojego kolegę z roku, który w tym momencie miał na twarzy uśmiech
triumfu. Wyszczerzył się do Hermiony, tak bardzo, że dziewczyna była stanie
dostrzec jego kompletne uzębienie. Z miną skazańca powłóczyła nogami do
wskazanej ławki.
- No to jaki
był prawdziwy powód twojego spóźnienia? – zapytał półszeptem chłopak.
- Już
mówiłam, zapomniałam różdżki. – odpowiedziała zbulwersowana. Jak mógł ją
podejrzewać o kłamstwo i to jeszcze przed McGonagall?
- Herm, mi
możesz powiedzieć. – uśmiechnął się szelmowsko, na co dziewczyna zareagowała
małym grymasem.
"Zdrobnił
moje imię. W jego ustach zabrzmiało to jak obelga." - pomyślała,
odwracając wzrok w przeciwną stronę.
- Mówię
prawdę, daj mi spokój. – mruknęła, zawzięcie obserwując odległy kąt
pomieszczenia.
Chłopak
uspokoił się na moment. Może nie na długi, ale w między czasie zdążył
przećwiczyć zaklęcie, jakie zadała im profesorka. Nie mogąc wytrzymać zbyt
długo bez paplaniny, zwrócił się ponownie półgłosem do szatynki.
- Masz
kogoś? – to pytanie zdezorientowało dziewczynę. Prawdopodobnie miało odnosić
się do wcześniejszej rozmowy.
"Czy on
naprawdę przypuszcza, że spóźniłam się na lekcje, przez jakieś miłosne
schadzki?!" – zbulwersowała się wewnętrznie.
- Nie! –
odpowiedziała stanowczo, chodź trochę za szybko. – To znaczy... tak. – zmieniła
szybko zdanie, tym razem myśląc, że to zniechęci chłopaka.
- To w końcu
tak, czy nie? – dopytywał.
- Mam kogoś.
– odpowiedziała wiercąc się na krześle, gdyż sztuka kłamania była jej obca.
- A mógłbym
wiedzieć, co to za szczęściarz?
"Czy on
nigdy nie odpuści?!" – krzyczał głosik w głowie Gryfonki.
- Bo… to
jeszcze nie jest pewne… i nie chcę by ktoś wiedział.
Cormac,
chodź nie do końca przekonany, to jednak odpuścił drążenie tematu i powrócił do
ćwiczeń. Hermiona odetchnęła z ulgą.
Reszta
lekcji minęła jej w niemal zabójczym tempie. McLaggen nie odezwał się już ani
słowem, za co była niezmiernie wdzięczna Merlinowi. Niemal wychwalała go w
myślach. Na obiedzie usiadła z dala od chłopaków. Nie chciała tak wczesnej
konfrontacji z Ronem. Zdenerwował ją na śniadaniu i tym razem nie chciała mu
tak szybko odpuścić. Było to ciężkie do wykonania, gdyż już na pierwszej
lekcji, widząc jak męczy się z eliksirem, chciała wybaczyć. Ale kierując się
rozsądkiem, wiedziała, że Ronowi nie należy pobłażać.
Dodatkowo
całą przerwę obiadową i kolejną lekcje spędziła na nakłonieniu samej siebie do
podejścia do Malfoy’a. Zabrał jej różdżkę, miał okazję, by ją oddać, ale tego
nie zrobił. Musiał mieć w tym jakiś wyższy cel, coś knuł, ale tego Gryfonka nie
potrafiła rozszyfrować. Resztę dnia, aż do pierwszego w życiu patrolu, minęła
jej na odrabianiu zadań, jak również chowaniu w bibliotece przed
współlokatorem.
Dokładnie za
dziesięć dziesiąta rozległo się głośne pukanie do drzwi szatynki.
- Proszę! –
krzyknęła zanim zdołała ugryźć się w język.
- Hermiona,
za dziesięć minut zaczynamy patrol. Przydałoby się już wyjść. – Zagadnął
chłopak.
- Yymm… Nie
musisz na mnie czekać. Powinnam się jeszcze ubrać. – starała się wymigać od
towarzystwa McLaggen’a.
- Spokojnie,
zaczekam na ciebie. – to powiedziawszy mrugnął do niej jednym okiem i wyszedł z
pokoju.
- Niech to
szlag… - mruknęła do siebie.
Zajrzała do
szafy, w której udało jej się poukładać wszystkie ubrania i książki
przywiezione z domu. Wyjęła czarny, wełniany sweter, patrzyła na niego przez
chwilę, po czym naciągnęła na siebie przez głowę.
- Ron kiedyś
powiedział, że wyglądam w nim jak w worku. Cormac będzie przeszczęśliwy. –
powiedziała sama do siebie z uśmiechem na twarzy.
Kiedy wyszła
z pokoju jej współlokator już czekał przy drzwiach. Jego zazwyczaj szelmowski
uśmieszek zastąpiło rozczarowanie.
"To
pewnie przez mój sweter. Pięć punktów dla Gryffindoru, panno Granger." -
uśmiechnęła się do własnych myśli. Ona to wie jak nikt inny jak zniechęcić do
siebie faceta.
- Idziemy? –
zapytał beznamiętnie.
- No pewnie,
chodźmy. Właściwie to pomyślałam sobie, że możemy podzielić się tym całym
patrolowaniem. Jest tyle pięter do sprawdzenia, że gdybyśmy chcieli chodzić
razem zajęło by to nam dwa razy tyle czasu, ile powinno. Proponuję więc żebyś
sprawdził trzecie piętro, drogę do biblioteki oraz lochy. – nigdy nie lubiła
tych zimnych, oślizgłych korytarzy w lochach. – Ja natomiast sprawdzę nasze
czwarte piętro, piąte i wierzę astronomiczną. Co ty na to?
- Ale ty nie
masz swojej różdżki. – mruknął niezbyt zadowolony jej pomysłem.
- Oh…
Spokojnie, dam sobie radę. To do zobaczenia o dwudziestej trzeciej. – pożegnała
się szybko, by nie dać chłopakowi możliwości sprzeciwu.
Nie czuła
się zbyt pewnie bez różdżki. Przemierzała ciemne korytarze, a jej jedyną bronią
był wakacyjny kurs samoobrony, na który zapisali ją rodzice, kiedy miała
czternaście lat. Całą drogę przez czwarte piętro spędziła wmawiając sobie, że
Hermionie Granger nie przystoi bać się własnego cienia. Czas mijał nadzwyczaj
wolno, a każdy mijany portret wydawał się być taki sam. Jeden korytarz zlewał
się z drugim tworząc nocny labirynt bez wyjścia. Piąte piętro niczym nie
różniło się od poprzedniego. Dopiero droga na wieżę astronomiczną przyniosła
szatynce szereg przeróżnych, niespodziewanych zdarzeń.
Radosna z
faktu, że jej patrol dobiega już końca, dochodziła właśnie do drzwi wyjściowych
na wieżę. Przez całą drogę tutaj nie spotkała żywej duszy, więc kiedy do jej
uszu dotarł dźwięk kroków, a tuż za rogiem dostrzegła blask światła, jej serce
podskoczyło niemal do gardła. Już drugi raz dzisiaj stała jak sparaliżowana i
nie mogąc się ruszyć czekała na bieg zdarzeń. Zza zakrętu wyłoniła się
wyprostowana, męska sylwetka. Nie dostrzegła twarzy, gdyż różdżka wędrownika
znajdowała się zbyt blisko twarzy, oświetlając ją zbyt mocnym blaskiem. Postać
zatrzymała się gwałtownie, lecz nie zrobiła kroku w tył. Chłopak stał jeszcze
kilka sekund bez ruchu, nim zdecydował się opuścić światło nieco niżej,
ukazując swoją twarz.
- Czy ty
mnie śledzisz, Granger? – zapytał rozjuszony.
- Malfoy? –
szatynka wyglądała na zdezorientowaną. Kogo, jak kogo, ale jego to się tu nie
spodziewała.
- Nie,
zajączek wielkanocny. – jego słowa ociekały sarkazmem.
- Nie kpij
sobie ze mnie, powinieneś już być w łóżku. Jest prawie godzina po ciszy nocnej.
- Nie jesteś
moja matką, Granger. Gdybyś nie wiedziała to ona razem z ojcem siedzą zamknięci
w Azkabanie. – w tej chwili, sarkazm zamienił się w złość.
Hermionie
zrobiło się głupio na wspomnienie chłopka o rodzicach. On również musiał czuć
się strasznie po ich stracie. Nie dała jednak po sobie poznać, że współczuje
chłopakowi. Na powrót włączyła swoją dociekliwość.
- Co tu
robiłeś?
- Myślałem,
że już sobie to wyjaśniliśmy, nie mam zamiaru ci się spowiadać.
- Jestem
prefektem naczelnym, musisz…
- Wiesz
gdzie sobie możesz wsadzić tego prefekta? – przerwał jak gdyby nigdy nic i
oparł się o ścianę naprzeciwko swojej niechcianej rozmówczyni.
- Nie masz
prawa tak się do mnie zwracać! – odkrzyknęła rozdrażniona jego postawą. – I
oddaj moją różdżkę, ty… złodzieju. – dokończyła wydymając usta, jak małe
dziecko.
- Ojej,
straszne, zaraz się popłacze. – zaczął naśladować głos pięciolatka. – Ze
wszystkich wyzwisk jakich mogłaś użyć, wybrałaś akurat to.
- Malfoy! To
nie jest zabawne, to moja różdżka, moja własność. Oddaj mi ją, albo…
- Albo co?
Popłaczesz się? Poskarżysz Łasicowi? A może pobiegniesz z płaczem do
McGonagall? – kpił dalej, widząc jak to wpływa na Gryfonkę.
- Nie!
Odbiorę ci ją siłą. – zadeklarowała.
- Chciałbym
to widzieć. – zaśmiał się.
- Nie
prowokuj. Chce tylko odzyskać moja różdżkę i iść spać. Powinnam być już na
czwartym piętrze. A ciebie w ogóle nie powinno tutaj być.
- Nie
prowokuje. Dostaniesz ją. Ale w zamian za małą przysługę.
Nie podobało
jej się to, nic a nic. Interesy z Malfoy’em nie należały ani do legalnych ani
przyjemnych. Ale co miała zrobić? Miał jej cenny magiczny przedmiot. Nie po
skarży się przecież nikomu. Nie wyjdzie na tchórza.
- Czego
chcesz? – zapytała oschle.
- Jak chcesz
to potrafisz być mądrą dziewczynką.
- Do rzeczy.
– poleciła.
- Szczegóły
jutro o dziewiątej wieczorem na wieży. Godzina nam wystarczy spokojnie, nie
spóźnisz się na swój patrol. – dodał, kiedy dziewczyna otwierała usta w akcie
sprzeciwu. – Do tego czasu rekwiruję twoją różdżkę.
Nie zdążyła
zareagować, Malfoy odwrócił się i jak gdyby nigdy nic odszedł. Kiedy zniknął
gdzieś za zakrętem, Gryfonka odetchnęła z ulgą. Następstwem ulgi było
zaniepokojenie, związane z jutrzejszym spotkaniem z chłopakiem. Musiała
odzyskać swoją różdżkę, za wszelka cenę. A cena blondyna z pewnością będzie wygórowana.
Było już
trzydzieści minut po zakończonym patrolu, kiedy zaczęła schodzić w dół, na
czwarte piętro. Gdy tylko pojawiła się na drugim pietrze, jej widok przysłoniła
nagle męska sylwetka.
- Hermiona,
gdzieś ty się podziewała?! - wrzasnął zmartwiony chłopak.
- Ymm…
Zasiedziałym się na wieży astronomicznej, gwiazdy tak pięknie świeciły. -
zaczęła ściemniać, niczym romantyczka. Cormac najwyraźniej uwierzył.
- Martwiłem
się o ciebie, już miałem wyruszyć na poszukiwania.
-
Niepotrzebnie, przepraszam cię, ale jestem zmęczona, dobranoc.
Wykrzesała z
siebie tyle uprzejmości ile tylko dała radę. Nie czekając na odpowiedz
skierowała swoje kroki do salonu, następnie do pokoju, a na wygodnym łóżku kończąc.
Udało jej się tylko ściągnąć buty, po czym odpłynęła do krainy fantazji...
*
Pierwszy rozdział za mną, jupiiii :D
Przepraszam za błędy, mam nadzieje ze da sie je przeżyć, ale nie znalazłam jeszcze bety :/
Dajcie znać jak rozdział, czy sie podoba i wgl, takie tam wskazówki, czy krytyka miłe widziane.
Jestem w podróży i dodaje z iPada, wiec mogło sie coś poknocić, jak będę w domciu, to wszystko poprawie :)
* Tak wiem Snape umiera w siódmej cześci książki. Za bardzo lubię tą postać, by przystać na jej smierć, jak zauważyliście Drodzy Czytelnicy, postanowiłam naszego profesorka wskrzesić :D czy to sie komuś podoba czy nie.
Do kolejnego rozdziału :*
Twoje opowiadanie to jedno z lepszych jakie czytałam! Naprawdę! Fabuła jest ciekawa a twój sposób pisania jest lekki i przyjemnie się go czyta. No dawaj mi tu kolejny rozdział! Ale już!
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział, bardzo ładnie piszesz :). W pewnym momencie, byłam już tak wciągnięta, że nic do mnie nie dochodziło. Ale teraz do rzeczy. Zacznę od wad, jest tylko jedna, pisownia. Sama jestem beznadziejna w tej dziedzinie, ale tutaj dość ostro rzuca mi się to w oczy. Teraz zalety, jest ich więcej ;). Odwzorowywanie charakterów jest moim skromnym zdaniem bezbłędne. I nawet w pewnym momencie złapałam się na tym, że zamiast myśleć o tobie, jako autorce, myślałam o pani Rowling. Opis wyglądu - również bardzo realistyczny. Hermiona niepiękna, ale bez kompleksów. Draco zmęczony wojną. Tak, uważam, że sama interpretacja jest piękna. To tyle ode mnie. Wejdź też do mnie i może zostaw jakieś rady...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
An z bloga dramioneadore.blogspot.com
Początek rozdziału zapowiadał się ciekawie, i nie myliłam się Hermiona dostająca polecenie obserwowania Malfoya może tylko zwiastować ciekawe i śmieszne sytuacje. Na twoim blogu natknęłam się na coś nowego co warto czytać :)
OdpowiedzUsuńOd dziś masz stałą czytelniczkę. Nie obiecuję, że będę często wpadać, bo mam też drugie prawdziwe życie - wiadomo o co chodzi.
Pozdrawiam
Arabella
wojenne-dramione.blogspot.com
Początek rozdziału zapowiadał się ciekawie, i nie myliłam się Hermiona dostająca polecenie obserwowania Malfoya może tylko zwiastować ciekawe i śmieszne sytuacje. Na twoim blogu natknęłam się na coś nowego co warto czytać :)
OdpowiedzUsuńOd dziś masz stałą czytelniczkę. Nie obiecuję, że będę często wpadać, bo mam też drugie prawdziwe życie - wiadomo o co chodzi.
Pozdrawiam
Arabella
wojenne-dramione.blogspot.com