sobota, 12 marca 2016

Zwątpienie




- Panno Granger, chciałbym pani powierzyć pewną funkcję do pełnienia w Hogwarcie ze względu na to, że jest pani osobą odpowiedzialną, jak i zaufaną. Tak jednogłośne zdecydowaliśmy, że to pani powinna przysyłać nam cotygodniowe informacje na temat pana Dracona Malfoy’a. Chcemy go mieć pod ciągłą obserwacją. Co pani na to, panno Granger?

Słowa Ministra Magii co chwilę wdzierały się do podświadomości pewnej Gryfonki. Za każdym razem tak samo przyprawiając ją o zawroty głowy. Bo co miała odpowiedzieć? Nie zgodzić się? Przecież prosił ją o to sam minister.
Fakt, że będzie chodzić z Malfoy’em do tej samej szkoły jeszcze rok, przyprawiał ją o mdłości. Nie mówiąc już o spędzaniu z nim wolnego czasu, a później opisywaniu tego wszystkiego. Szczerze mówiąc czuła do chłopaka wstręt i odrazę. Te wszystkie lata spędzone na upokorzeniu, wysłuchiwanie dzień w dzień tych samych wyzwisk i kpin skierowanych pod jej adresem. Nie rozumiała dlaczego Harry się za nim wstawił ani dlaczego nie zesłali go do Azkabanu razem z innymi Śmierciożercami? W jej mniemaniu niepodważalnie na taki los zasługiwał. W końcu sam był sobie winny, walczył po stronie wroga. Dziewczyna nie wiedziała, jak może skończyć się takie obcowanie z chłopakiem, ale podejrzewała, że za miło to nie będzie.
- Może przeżyję… - westchnęła do siebie, mijając kilka starych, zakurzonych zbroi. Swoje kroki kierowała ku gabinetowi dyrektorki.
McGonagall miała przekazać Hermionie pozostałe szczegóły dotyczące przydzielonego jej przez ministra zadania. Jak również zasady, przywileje i obowiązki związane ze stanowiskiem Prefekta Naczelnego. To miał być lepszy rok, nie zważając na drobne mankamenty, o których to dziewczyna starała się uporczywie zapomnieć. Jednak wspomnienia o rodzicach powracały każdego samotnego wieczora. Kiedy leżała w łóżku czekając na sen one wracały, wszystkie sytuacje z dzieciństwa, pierwsza jada na rowerze, wspólne święta, dwa miesiące wakacji spędzanych co roku w domu. Gryfonka miała wrażenie, jakby utraciła cząstkę siebie. Nie wiedziała kiedy ten stan minie, nie zapowiadało się na rychłą poprawę. W dodatku te ciągłe koszmary, gwałtowne pobudki w środku nocy i strach przed ciemnością, przed nieznanym.
Każdemu było ciężko otrząsnąć się ze wszystkich zdarzeń, jakich doświadczyli w czasie Wielkiej Bitwy o Hogwart. Każdy stracił coś na czym mu zależało, tylko jedni więcej, a inni mniej. Najpotężniejsza Szkoła Magii i Czarodziejstwa pomimo tego, że została całkowicie odnowiona, to nie była już tą samą co kiedyś.
Drzwi do gabinetu dyrektorki były strome i kręte, na ścianach znajdowały się różnorodne obrazy, większe, mniejsze, wszystkie pogrążone w rozmowie. Drzwi wejściowe były potężne i na pierwszy rzut oka ciężkie do sforsowania. Na ich środku widnia mała prostokątna, metalowa tabliczka, z napisem „Dyrekcja – Minerwa McGonagall”.
Hermiona z lekką niepewnością zapukała w drzwi, grzecznie czekając na zaproszenie. Kiedy po drugiej stronie usłyszała krótkie „proszę”, ze stanowczością popchnęła drzwi, które do tej pory wydawały jej się nie do poruszenia.
- Wzywała mnie pani. – odezwała się uczennica.
- Tak, panno Granger. Proszę usiąść. – Starsza kobieta wskazała dłonią krzesło położone dokładnie naprzeciwko jej biurka.
Pomieszczenie nie wiele się zmieniło, widocznie nowa pani dyrektor nie chciała wprowadzać zbyt wielu zmian. Pomieszczenie nadal przypominało przytulny gabinet Dumbledore'a. Na obrazach po lewej stronie krzątali się żwawo byli dyrektorowie Hogwartu, a sam Dumbledore zamachał radośnie do Gryfonki, która uśmiechnęła się uprzejmie do starca. Zdając sobie, że McGonagall spogląda prosto na nią, odwróciła się lekko speszona.
- Jak została już pani poinformowana, panno Granger, w tym roku będziesz pełniła dwie funkcje w szkole, Prefekta Naczelnego, natomiast drugi obowiązek został na panią nałożony odgórnie przez ministerstwo. Może przejdę najpierw do tego pierwszego, co jest na pewno mniejszą niewiadomą. – zrobiła krótką pauzę, by spojrzeć na dziewczynę, po czym dalej kontynuowała. – Do dyspozycji będziesz miała swoje własne dormitorium, ze współdzieloną łazienką i salonem. Położone jest ono na czwartym piętrze, kufer powinien być już na miejscu. Drzwi pilnuje zaczarowana zbroja rycerska, hasło to "Wspólnota". Do twoich obowiązków będzie należeć między innymi patrolowanie korytarzy w poniedziałki, wtorki i środy, będzie to godzina zaczynając od dwudziestej drugiej. Oczywiście razem ze swoim partnerem, będziecie musieli kolejno sprawdzić trzecie, czwarte, piąte piętro, drogę do biblioteki oraz wierzy astronomicznej, a także lochy. Wszystko jak na razie jest zrozumiałe, tak?
- Tak, oczywiście. – przytaknęła, jak przystało na dobrze wychowaną dziewczynę.
- To może teraz przywileje. Może pani dodawać i ujmować punkty, wyznaczać szlabany, wchodzić do działu Ksiąg Zakazanych, jak i korzystać z łazienki Prefektów na piątym piętrze. Tak to chyba wszystkie informacje... – zamyśliła się.
- Oh, proszę pani. A kto został wybrany na drugiego Prefekta? – zapytała z ciekawością Hermiona.
- Ah, no tak. Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. W tym roku postąpiliśmy dość nietypowo. Na moje barki padło wybranie dwójki Prefektów Naczelnych w tym roku. A ze względu, że pełniłam i oczywiście nadal będę pełnić funkcję opiekuna waszego domu, wybrałam na to stanowisko dwie osoby z Gryffindor’u. Usprawiedliwiam się tym, że was znam najlepiej. Pani współlokatorem będzie Cormac McLaggen. – stwierdziła rzeczowo.
Szok jaki po tych słowach pojawił się na twarzy młodej Gryfonki, był wręcz ciężki do opisania. Jej oczy w tej chwili dorównywały niemal oczom skrzatów domowych, a usta przybrały śliczny kształt literki „O”. Ta reakcja nie umknęła uwadze dyrektorki.
- Coś nie tak?
- Nie, nie. Po prostu trochę się zdziwiłam.
- Mama nadzieję, że będziecie się ze sobą dobrze rozumieć, bo zgoda Prefektów Naczelnych w tej szkole jest bardzo ważna. Więcej razem zdziałacie dobrego.
- Tak proszę pani, nasze stosunki są raczej na… neutralnym poziomie.
- To bardzo dobrze, cieszę się. Możemy teraz przejść do tej poważniejszej sprawy. Obowiązek jaki przypisało pani ministerstwo nie jest prosty. Pan Malfoy jest dość specyficznym uczniem, który na dodatek ciężko przeżył wojnę. Jego rodzina Już nigdy nie wyjdzie z Azkabanu. To na pewno jest cios dla tak młodego chłopaka. Musisz być dla niego wyrozumiała. Na dodatek jest pod ciągłą obserwacją ministerstwa i jeden nieostrożny ruch, a sam może trafić do więzienia. To ciężki przypadek, ale do uleczenia. Draco Malfoy, nie jest złym chłopakiem, panno Granger. On jest tylko nieco zagubiony, całe życie rodzice wpajali mu do głowy absurdalne rzeczy, a on od dziecka w nie wierzył. Proszę spróbować postawić się na jego miejscu. Nie jest mu łatwo. Dlatego szkoła, jak i pani, powinna dołożyć wszelkich starań w nawróceniu tego ucznia. – po tych słowach zrobiła pauzę, czekając na jakąś reakcję Hermiony.
Dziewczyna była nieco zdezorientowana. McGonagall przedstawiała jej odwiecznego wroga jako ofiarę wojny, a nie jej agresora. Ten wywód nowej dyrektorki delikatnie zaburzył Gryfonce opinię o młodym arystokracie. Nie mogła pojąć, dlaczego wszyscy go bronią, uważają za niewinnego. Malfoy to Malfoy, on się nie zmieni. Nadal będzie złośliwy, okrutny, zapatrzony w siebie i opryskliwy. Ciężko było jej zrozumieć kobietę, dlatego odpowiedziała tylko krótko.
- Oczywiście postaram się zrobić, co w mojej mocy.
- Ja wiem, że nie przepadacie za sobą. Ale koniec wojny, może być sugestią do zakopania toporu nienawiści. Niech pani o tym pomyśli, a tymczasem przejdźmy do obowiązków. Będzie pani musiała wysyłać cotygodniowe sprawozdania na temat pana Malfoy’a do ministerstwa, najlepszy czas to niedziela wieczorem. A z tego względu musisz zacząć spędzać z nim więcej czasu, spróbować porozmawiać. Na pewno ułatwi wam to fakt, że ministerstwo stwierdziło, iż pan Malfoy jest - delikatnie mówiąc - osobą niezbyt godną. Kazano przydzielić mu osobne dormitorium, co jest po prostu nie do pomyślenia. Uważają go za kogoś, kto mógłby założyć armie powstańczą na cześć Voldemorta. – zbulwersowała się na przypomnienie słów ministra. – To takie dziecinne myślenie, ale nic nie poradzimy. Dormitorium Dracona znajduje się na tym samym piętrze co pani, ale po drugiej stronie korytarza. Hasło brzmi "Równość". Oczywiście może pani również zasiadać przy stole Slythierin’u podczas posiłków. Myślę jednak, że ten przywilej nie będzie przez panią wykorzystywany, zważając na stosunki panujące pomiędzy domami Gryffindora a Slytherina. Nie mniej jednak to pani przywilej. O godzinie dziewiętnastej w środy i piątki, będą odbywać się na prośbę ministerstwa godzinne spotkania, w specjalnym pokoju na drugim piętrze, przy portrecie Merlina. Nie potrzebują państwo hasła, gdyż nikomu prócz was nie może przekroczyć progu tego pomieszczenia. Informację odnośnie obowiązkowych spotkań z psychologiem będę przekazywać kiedy zostanie już wybrany termin. To by było na tyle, dziękuję za spotkanie i mam nadzieję, że wszystko było zrozumiałe.
- Tak, oczywiście. – odpowiedziała jak w transie. Natłok dzisiejszych informacji, wywołał u dziewczyny lekki ból głowy.
- Czy aby na pewno nie ma pani żadnych pytań panno Granger? – zapytała z widocznym zatroskaniem starsza kobieta, widząc niewyraźny wzrok swojej podopiecznej.
- Nie, naprawdę nie mam. Zobaczę jak to wszystko będzie wyglądało w praktyce. – odrzekła bardzo szybko, chcąc opuścić już zbyt ciasne pomieszczenie.
- Jeśli tak… - mruknęła cicho, zawzięcie analizując wygląd dziewczyny. – Jest pani wolna, proszę na siebie uważać.
- Oczywiście. Dobranoc, profesor McGonagall. – pożegnała się i czym prędzej popędziła w stronę drzwi wyjściowych.
Schodziła ze schodów, tak szybko na ile pozwoliły jej nogi. Po kilku przebytych stopniach było to już jednak cięższe do wykonania, gdyż łzy zasłoniły jej większą część drogi. Nie dała rady iść dalej: nieustanne wydobywające się wielkie łzy dziewczyny, skrupulatnie jej w tym przeszkadzały. W pewnym momencie oparła się plecami o zimną marmurową ścianę, by po chwili osunąć się w dół na kolana. Ukryła twarz w dłoniach i ponownie tego dnia, przez swoją podświadomość, została wciągnięta w wir wspomnień.

Pierwsza klasa:

Kilkunastoletnia dziewczynka z zaangażowaniem wchodziła do każdego przedziału po kolei. Była mądra i dokładna, ale także wrażliwa, no i może troszeczkę zarozumiała. Ale ceniła sobie przyjaźń i pomoc innym. Kolega z jej roku zgubił swoją ropuchę i podenerwowany nie wiedział, co ma ze sobą też zrobić. Dziewczynka zaproponowała, że pomoże w poszukiwaniach. A jak przystało na perfekcjonistkę, którą oczywiście była, musiała przeszukać każdy przedział, zapytać każdej osoby, czy przypadkiem nie zauważyła w pociągu błąkającej się ropuchy. Pech chciał, że natrafiła właśnie na rozdział, wypełniony bogatymi rozpieszczonymi dzieciakami. Wśród nich znajdował się pewien blondwłosy, wyglądający na ich przywódcę chłopak.
- Przepraszam, ale czy nie widzieliście ropuchy? Neville swoją zgubił i pomagam… - Zaczęła lekko wyniośle, patrząc na chłopaków. Nie dane jednak było jej skończyć, gdyż odezwał się ten z dzieciaków, który przykuł jej wcześniejszą uwagę.
- Ropucha? A kto zabiera do Hogwartu ropuchę? Chyba tylko biedak. Przecież to obrzydliwe, oślizgłe stworzenia. – słychać było w jego głosie wyniosłość i kpinę. Reszta paczki zawtórowała mu cichym chichotem.
- W liście było napisane, że uczniowie mogą posiadać jedną ropuchę. A Neville Longbottom właśnie swoją zgubił, więc jeśli takiej nie widzieliście… - ponownie niegrzecznie jej przerwało.
- Longbottom! Trzeba było tak od razu, przecież to gamoń. Swój mózg chyba też gdzieś zapodział.
- Nie ładnie tak mówić o kolegach z roku. Za kogo ty się uważasz, co? I skąd znasz Nevilla? – przyjęła pozę obronną i ze złością wpatrywała się w tego nieprzyjemnego ucznia.
- Nazywam się Draco Malfoy, a nazwisko Longbottom mówi samo za siebie. A ty to kto?
Wcale, a wcale nie podobał jej się ten chłopak, ale jak przystało na ułożoną dziewczynę odpowiadała uprzejmie.
- Hermiona Granger.
- Granger? – Zdziwił się. – Jesteś półkrwi?
- Nie wiem czy o to ci chodzi, ale moi rodzice nie są czarodziejami.
To jedno zdanie wystarczyło by twarz chłopaka zmieniła się w jeszcze bardziej pogardliwą.
- Chłopaki, to właśnie jest szlama. – skierował swoje słowa do przyjaciół. Użył słowa którego dziewczyna nie rozumiała, po prawdzie to sam nawet nie znał jego znaczenia zbyt dobrze. Pewne było, że takie zwroty wyniósł z domu, a teraz nie szczędził ich używania. – Lepiej stąd spadaj, nie chcę się od ciebie czymś zarazić, fuu… - reszta paczki wybuchła głośnym, pogardliwym śmiechem.
Dziewczynka w momencie posmutniała, a w jej oczach zaszkliły się zły. Nie chcąc przebywać w tym pomieszczeniu ani minuty dłużej wybiegła z przedziału i czym prędzej podążyła do toalety. Zamknęła się tam na dobre dwadzieścia minut. Nie rozumiała zachowania tych chłopców. Kiedy smutek przeszedł, a łzy niemalże ustały, obiecała sobie sprawdzić znaczenie tego nowego, strasznego słowa, jakim uraczył ją złośliwy blondyn.

Kolejne wspomnienie pochodziło z drugiej klasy:

Na boisku do Quidditcha doszło do ostrej konfrontacji pomiędzy Gryfonami, a Ślizgonami. Spierali się o trening dzisiejszego dnia. Jedni przekrzykiwali drugich. Dziewczyna przyglądała się w ciszy całemu starciu. Widać było, że drużyna z przeciwnego domu posiadała najnowsze modele mioteł wyścigowych. Wszyscy bez wyjątku. Był w śród nich ten opryskliwy chłopak, Malfoy. Jak zawsze się wywyższał i pokazywał swoją władze nad wszystkimi. Hermiona nie przejęła się zbytnio tą kłótnią. Wychodziła z tego założenia że Gryfindor może poćwiczyć później. Lecz niespodziewany tekst z ust blondyna, niesamowicie zdenerwował szatynkę. Oznajmił, że to jego ojciec kupił dla wszystkich te super drogi miotły. Tego było, już za wiele.
- Do drużyny Gryfonów nikt się nie wkupuje, u nas liczy się talent. – Naskoczyła na chłopaka, czym przykuła uwagę wszystkich.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, ty wredna szlamo. – Malfoy z sarkazmem odpowiedział na zaczepkę Gryfonki. Po raz kolejny padło TO słowo.

To tylko niektóre ze wspomnień, te najboleśniejsze. Z biegiem czasu szatynka uodporniła się na tego rodzaju zaczepki. Za każdy m razem kiedy dochodziło do konfrontacji między tą dwójką, dziewczyna wmawiała sobie, że to tylko nic nie warty głupek. Nie powinna przejmować się jego dziecinnymi zaczepkami i wyzwiskami. Z biegiem czasu stawała się coraz silniejsza. Nauczyła się ukrywać swój smutek, pomimo tego, że słowa chłopaka za każdym razem raniły. Hermiona czuła do niego tylko nienawiść. Po tych kilku latach, nie potrafiła obdarzyć Malfoy’a czymś innym jak pogarda. Nie był on wart innych uczuć. Nie z jej strony. Nie po tym jak ja traktował.
Rękawem szkolnej szaty otarła kapiące z nosa łzy. Pociągnęła nim delikatnie i chcąc się uspokoić zaczęła myśleć o przyjemnych chwilach ze swojego życia. Chodź i to sprawiało ból. Rodzice, polegli przyjaciele. Wszystkie szczęśliwe chwile wiązały się w bezpośredni, lub bardziej pośredni sposób z nimi.
- Hermiona uspokój się… - szepnęła roztrzęsionym głosem sama do siebie.
Powolutku wstała, po czym upewniwszy się, że da rade dojść do dormitorium, ruszyła ciemnymi korytarzami. W głowie szumiało jej nieprzyjemnie, od natłoku uczuć. Była przerażona niedługą konfrontacją z Malfoy’em, a jeszcze wcześniej z McLaggen’em. No właśnie, Cormac. Jej drugi powód do załamania psychicznego. Chłopak był natrętny już w szóstej klasie, a do tego przesadnie dumny i zarozumiały. Dlaczego zawsze trafiam na takich typków? Pytała samą siebie. Teraz pozostało jej tylko liczyć na cud, że McLaggen znalazł sobie jakąś inną ofiarę do której mógłby wzdychać i męczyć.

Kiedy dotarła na czwarte piętro, poziom jej zdenerwowania znacząco podskoczył. Które to były drzwi? Zbroja miała pilnować wejścia do jej pokoju, jak również do pokoju jej odwiecznego wroga. Obie pary drzwi leżały dokładnie po przeciwnych stronach korytarza.
- Albo trafię na Cormac’a, albo na Malfoy’a. Z dwojga złego, raczej wole McLaggen’a. Przynajmniej on nie rzuci we mnie Avadą na przywitanie. – szepnęła pod nosem i podeszła do jednych z drzwi. Zbroja uniosła swój metalowy hełm na Gyfonkę w oczekiwaniu. – Wspólnota. – mruknęła posępnie, a zbroja odskoczyła na bok zwalniając wejście.
Dziewczyna niepewnym krokiem przekroczyła próg drzwi. Salon jaki zobaczyła był zdumiewająco duży. Po prawej stronie znajdował się ogromny kominek z dużą brązową kanapą i dwoma również brązowymi fotelami, przed którymi stała piękna szklana ława. Naprzeciwko wejścia, pod oknem stały dwa rzeźbione biurka, a w rogu nie można było przegapić pokaźnych rozmiarów biblioteczki. Po dwóch stronach salonu znajdowały się małe korytarzyki, które - jak przypuszczała Hermiona - prowadziły do sypialni. Łazienka usytuowana była po prawej stronie, tak samo jak kominek.
Do uszu Gryfonki docierał dźwięk, przypominający szum wody. Idąc za odgłosem zrozumiała, że to jej współlokator właśnie bierze kąpiel. Kiedy wsłuchała się mocniej w dźwięki wychodzące z łazienki, mogłaby przysiąc, że słyszała cichy męski śpiew, a raczej potężny fałsz.
Korzystając z okazji po raz kolejny dzisiaj postawiła na wszystko na jedną kartę, jak się to mówi. Ruszyła do korytarzyka po prawej stronie, z nadzieją, że zastanie tam swój kufer. Wchodząc do środka odetchnęła z ulgą. Sypialnia była nietknięta, a pokaźnych rozmiarów walizka stała na samym środeczku, w oczekiwaniu na rozpakowanie.
Humor Hermiony uległ nieznacznej poprawie, a ona sama, zapominając o wieczornej toalecie, odnalazła w walizce swoją piżamę i czarno biały budzik. Alarm nastawiła na siódmą trzydzieści. Zakładając, że z poranną kąpielą zdąży wyrobić się na śniadanie w godzinę.
Poniedziałek zapowiadał się nieciekawie. Dwie godziny eliksirów ze Ślizgonami, na następnyc dwóch lekcjach transmutacja, obiad i godzina historii magii.
- Przynajmniej będę mogła obserwować i zbierać informacje na temat Malfoy’a bez konieczności zbliżania się do niego. – szepnęła w poduszkę. Zakopawszy się w pościeli po sam czubek głowy, nie musiała długo czekać na sen. Przyszedł on niemal od razu. Wyczerpana ciężkim dniem zasnęła snem głębokim i spokojnym, pozbawionym wszelkich złych koszmarów, co w jej przypadku było zjawiskiem bardzo rzadkim.
Ranek nastał szybciej niż można było się spodziewać. Słońce za oknem rozgrzewało swoim blaskiem całe hogwardzkie błonia. Większość uczniów powoli budziła się ze snu, z nadzieją, że pierwszy dzień w szkole będzie czymś wyjątkowym. Także w pokoju młodej Gryfonki rozległ się głośny dźwięk budzika. Zaspana dziewczyna próbowała odnaleźć na ślepo przedmiot wydobywający z siebie głuchy dźwięk. Kiedy w końcu się jej to udało, wzięła lekki zamach i strąciła ów budzik na podłogę. Alarm ucichł.
- Jeszcze pięć minut… - mruknęła zaspana.
Jak łatwo przewidzieć, jej krótka drzemka nie trwała wcale pięciu minut. Po około kwadransie dodatkowego snu, zerwała się do pozycji siedzącej. Coś było nie tak. Spojrzała na leżący na dywanie stary budzik.
- O kurczę! – krzyknęła. W pośpiechu złapała szampon, żel pod prysznic i wybiegła z sypialni. Sekundę później  gnała z powrotem do swojego pokoju, przypomniawszy sobie o ręczniku.
Prysznic wzięła szybko, dziękując Merlinowi za to, że McLaggena nie było w zasięgu jej wzroku. Łazienka (jak udało jej się w pośpiechu ocenić) była ogromna. Z wanną w której pomieściłyby się ze cztery osoby i z nieco mniejszym prysznicem.
Szoku z dzisiejszego poranka Hermiona doznała po raz drugi, kiedy zorientowała się, że zapomniała wziąć z pokoju świeżego ubrania. Kolejnym odkryciem było zostawienie w walizce szczoteczki i pasty do zębów.
Zawinięta w króciutki biały ręcznik, z mokrymi od wody włosami, wpatrywała się z miną cierpiącego hipogryfa w suszarkę pod lustrem. Wiedziała, że jeśli weźmie się za suszenie włosów, to nie zdąży na śniadanie. Po krótkiej chwili namysłu zrezygnowała z tego pomysłu. Wolała mieć szopę na głowie i pełny żołądek, niż męczyć się przez kilka godzin z głodem.
Zabrała do ręki swoją piżamkę i wymaszerowała z łazienki. To, co tam zastała, a raczej kogo, przyprawiło ją prawie o zawał. Z rozdziawionymi lekko ustami i z oczami skierowanymi dokładnie na odkryte części ciała Gryfonki, stał Cormac McLaggen. Dziewczyna spłonęła szkarłatnym rumieńcem.
"Dlaczego, teraz?! Dlaczego na Marlina, teraz?!" – krzyczała jej podświadomość.
Dwójka uczniów wpatrywała się w siebie z milczeniem. Żadne z nich nie kwapiło się do wytłumaczenia tej krępującej dla Hermiony chwili.
"Uf… dobrze, że nie umyłam zębów, może to go chociaż odstraszy." – pomyślała, szukając jakichś pozytywów obecnego położenia.
- Hermiona… - zaczął, nadal lustrując szatynkę wzrokiem. – Dobrze, że jesteś. Wzoraj nie mieliśmy okazji się zobaczyć. – uśmiechnął się zawadiacko.
- Późno wróciłam. – odpowiedziała pośpiesznie, przybierając najbardziej obojętny ton głosu, na jaki było ją stać.
- Dzisiaj też późno wrócisz. – stwierdził. Lecz widząc, że jego rozmówczyni nie zrozumiała, co miał na myśli, to szybko dodał. – No wiesz, ty i ja. Patrol korytarzy, może być ciekawie…
"O matko czy on próbuje mnie poderwać, na ten sztucznie udawany uwodzicielki akcent?!"
- A no tak… To do zobaczenia na patrolu! – krzyknęła wymijając chłopaka, który najwidoczniej chciał coś jeszcze dodać.
Czerwona od wstydu i poirytowania wparowała do swojego pokoju i niemal rzuciła się w poszukiwaniu schludnej szkolnej szaty. Po niespełna kilkunastu minutach była gotowa, zdążyła jeszcze przed wyjściem umyć zęby, na szczęście bez towarzystwa współlokatora.
Kiedy weszła do Wielkiej Sali, prawie wszyscy uczniowie zajadali się smacznym śniadaniem. Hermiona oczywiście zajęła miejsce obok swoich dwóch najlepszych przyjaciół.
Harry zajmował się przez wakacje pomocą w odbudowie szkoły, co pomogło mu zepchnąć problemy powojenne na drugi plan. Efektem tego teraz, był widok młodego, lekko uśmiechniętego chłopaka. Cieszącego się możliwością powróżenia ostatniej klasy w szkole, którą traktował jak swój dom. Był on całkowitym przeciwieństwem przyjaciela siedzącego obok. Ron był nieco posmutniały, oczy podpuchnięte od nieprzespanych nocy. Śmierć Freda wstrząsnęła mocno całymi Weasley’ami. Już nigdy nie dane im było ujrzeć radosnego uśmiechu jednego z bliźniaków.
Dziewczyna spojrzała po przyjaciołach i chcąc dodać im otuchy uśmiechnęła się radośnie, co i ją również wiele kosztowało.
- Cześć co tam u was? – zapytała.
- Eliksiry ze Ślizgonami… - jęknęli razem.
- Jakoś to przetrwamy, jutro za to jest nieco luźniej i do tego lekcja z Hagridem.
Chciała podnieść chłopaków trochę na duchu, gdyż ten pierwszy dzień nie dla wszystkich miał zacząć się lekko. Szatynka nałożyła sobie na talerz niewielką porcję jajecznicy. Ostatnio jadała coraz mniej, czego skutkiem było schudnięcie  o kilka kilogramów. Zanim zaczęła jeść, coś podkusiło ją do spojrzenia na drzwi wejściowe.
Na samym środku stał nie kto inny, jak młody blondwłosy chłopak, którego twarz znała zbyt dobrze. Zmienił się i to cholernie mocno. Niegdyś nieskazitelnie bladą cerę, zastąpił teraz kolor niemal chorej, chłodnej szarości. Włosy pomimo delikatnego idealnego ścięcia, układały się w liczne, rozburzone strzępki. Oczy chłopaka zapadały się z oczodołach, a usta były całe sine. Gołym okiem można było dostrzec, że schudł dość dużo. Kiedyś pięknie zakreślone mięśnie odeszły w zapomnienie, a szaty wydawały się lekko przyduże. Jedyne co nie uległo zmianie, to ten zimny, przeszywający wzrok. Gdyby mógł zabijać to z pewnością wszyscy przebywający w Wielkiej Sali uczniowie padliby trupem. Schodząc po schodach rozglądał się dumnie po wszystkich, niemal z wyższością i jakby nutką pogardy. Nie spojrzał pod nogi, głowę miał uniesioną wysoko, to był typowo arystokratyczny chód.
Pomimo, że z wyglądu trochę zmieniony to nadal był ten sam nienawidzący wszystkich szlam i mugoli Malfoy.
- Hermiono… Herm… - rozległo się gdzieś w oddali.
- Hermiono Granger, mówimy do ciebie z Ronem już od dwóch minut, a ty gapisz się na Malfoy’a!
- Oh, przepraszam. Ja… Zawiesiłam się troszeczkę. – odpowiedziała zgodnie z prawdą rumieniąc się leciutko.
- Dlaczego gapiłaś się na tą blond fretkę? – zapytał rozgniewany rudzielec.
- Wcale nie gapiłam się na niego, to…to… No dobrze patrzyłam w jego stronę, ale to ze względu na zadanie jakie dostałam od ministerstwa. Opowiadałam wam już o tym. To znaczy wczoraj będąc u McGonagall dowiedziałam się wszystkich moich obowiązków, a teraz chcę je po prostu dobrze wypełnić. – nie lubiła okłamywać przyjaciół, ale cóż miała zrobić? Sama nie wiedziała dlaczego widok wroga, tak ją zamroczył.
- I jednym z tych obowiązków jest gapienie się na Malfoy’a? – zapytał oschle Ron. Chłopak również nie wiedział, dlaczego Harry wstawił się za nim na przesłuchaniu. Rudzielec nienawidził i obwiniał każdą zamieszaną w bitwę i oczywiście walczącą po przeciwnej stronie osobę, za współwinną śmierci brata.
- Ronaldzie Weasley! – zaczęła stanowczo. – Zgłoś się do mnie jak spoważniejesz.
- Hermiona ma racje, Ron, wrzuć na luz.
- Jak mam to zrobić, kiedy wszyscy widzą w tej fretce ofiarę. Malfoy jest mordercą,  Harry. Pogódź się z tym. – skończywszy mówić zerwał się z miejsca i wyszedł z sali.
Hermiona była zaskoczona wybuchem przyjaciela, lecz słowa jakie padły z jego ust uświadomiły coś młodej Gryfonce. A mianowicie to, że od niej w większej mierze zależy, czy blondyn zostanie całkowicie uniewinniony, czy może skazany na dożywocie w Azkabanie, jak jego rodzice. To jej raporty będą brane pod uwagę. To w jej rękach spoczywał los znienawidzonego chłopaka. To właśnie ona musiała wyzbyć się uprzedzeń i ocenić faktyczną sytuację. Coś nie dawało jej spokoju, coś tu się nie zgadzało. Dlaczego ministerstwo wybrało właśnie ją na tą jakże „obiektywną i zaufaną” osobę. Przecież wiedzieli, że doznała z jego strony wielu krzywd, że nie będzie potrafiła wyzbyć się niechęci do Ślizgona.
"Wyrok już dawno zapadł." – pomyślała. – "Wybrali mnie, bo wiedzieli, że oskarżę Malfoy’a o wszystko. Tak nie może być, musze być obiektywna , brew nim. Wbrew władzy. Nie jestem marionetką, którą można sobie sterować, wydając proste polecenia. Nigdy nikt nie będzie mną manipulował."
Czuła jak jej serce łomocze ze złości od oszustwa jakiemu padła ofiarą. Spojrzała w oczy czarnowłosego przyjaciela, który ufał decyzjom ministerstwa. Wierzył, że ich decyzje są słuszne. Teraz - po śmierci Voldemorta - nareszcie miał swój dobrze poukładany świat. Nie mogła mu tego zaburzyć, nie teraz. To jeszcze za wcześnie. Wiedziała, że kolejna walka, tym razem z władzami, mogłaby wykończyć Harrego. W końcu potrzebuje bardziej namacalnych dowodów, niż jej domysły. Obiecała sobie w duchu, że kiedy już zdobędzie takie informację, to da znać Harremu.
- Nie przejmuj się Ronem, on potrzebuje czasu. Nie tak łatwo pogodzić się ze śmiercią brata. – chłopak otoczył dziewczynę ramieniem.
- Ja wiem Harry, dlatego poczekam. A teraz powinniśmy już iść. Zaraz się spóźnimy. – zwróciła uwagę na świecąca już pustkami wielka salę.
Ruszyli wspólnie w kierunku lochów. Drzwi do sali mistrza eliksirów były już otwarte. Uczniowie jak zwykle podzielili się sami na pół Gryfoni - po prawej, Ślizgoni - po lewej.
- Harry, zaczekaj. Usiądę gdzie indziej, nie chce drażnić Rona. – szepnęła cicho.
- Jesteś pewna?
- Tak, Harry. Idź już do niego. – poleciła, przyjacielowi, a sama zajęła miejsce gdzieś z tyłu w odległym kącie.
Wyjęła książkę, pióro i pergamin.
„Siedzenie na końcu nie jest wcale takie złe, mogę obserwować stąd wszystkich uczniów.”
„Wszystkich uczniów...” rozległo się w jej głowie. Powiodła wzrokiem po lewej połowie sali. Tak, siedział tam. Sam jak palec, dokładnie tak samo jak ona. Z tą różnicą, że pochylony zawzięcie wertował swoją książkę. Wyglądał na przygnębionego i wyobcowanego. Hermionie już zaczynało być go szkoda. Zanim jednak sama przyłapała się na tych myślach, do Sali wszedł nie kto inny jak Severus Snape*. Wielka Bitwa nawet na nim odcisnęła swoje piętno. Chodź nadal przerażający, to jednocześnie wyglądający na zmęczonego złośliwą chorobą człowieka.
- Że też przyszło mi się z wami użerać kolejny rok. – wycedził przez zęby, posyłając klasie piorunujące spojrzenie. – W tym roku nie będziecie się obijać jak banda szczeniaków. Nie będziecie tez wystawiać na próbę mojej cierpliwości. Zostaniecie podzieleni na grupy wybitni, zadowalający i matoły. Więcej niż do tej pory i tak już się nie nauczycie. Każda grupa będzie ważyć inne eliksiry współgrające z jej poziomem. - po tej wypowiedzi profesora Snape’a po sali rozszedł się pomruk niezadowolenia. – Cisza mi tu! Macie dwie godziny na uwarzenie eliksiru żywej śmierci…
- …ale to bardzo trudne Profesorze. – przerwała mu Hermiona.
- Czy ktoś cię pytał o zdanie, Granger? – wycedził ze złością.
- Nie, proszę pana. – odpowiedziała uprzejmie na atak profesora. – Jednak z charakteru nadal jest gburowaty. – mruknęła sama do siebie.
- Ja nie jestem głuchy, Granger! Minus piętnaście punktów dla Gryffindoru, następnym razem się  zastanów zanim powiesz o parę słów za dużo. A teraz brać mi się do roboty. Czas start.
Uczniowie zerwali się z miejsc i popędzili do małego pomieszczenia ze składnikami. Hermiona nie rwała się do przodu. Grzecznie czekała na swoją kolej na tyłach kolejki. Wszystko szło w miarę sprawnie i już po chwili kroiła wybrane składniki. Musiała trafić do najlepszej grupy, musiało jej się udać. Nie wybaczyłaby sobie dostania do tylko zadowalającej. Co chwilę pomiędzy mieszaniem w kociołku, zerkała na siedzącego po drugiej stronie blondwłosego Ślizgona. Widać było, że maksymalnie koncentrował się na swoim zadaniu. Zgrabne dłonie i długie palce w kilka sekund posiekały wszystkie potrzebne składniki. Hermionie szło to trochę opornie. Poobgryzane paznokcie co chwila zahaczały się o różne tkaniny czy miękkie składniki.
- Muszę się wziąć w końcu za siebie – mruknęła cicho i dodała ostatni potrzebny składnik. Zamieszała kilka razy w kociołku, a ciecz przybrała kolor czerni. Nie była to mocna czerń, raczej coś pomiędzy granatem, a czernią. Lecz patrząc na poczynania innych jej eliksir wydawał się bliski perfekcji. Prawie dwie godziny minęły. Profesor wstał ze swojego krzesła z miną skazańca. Zaczął podchodzić kolejno do uczniów, komentując zazwyczaj złośliwie ich pracę i określając do jakiej grupy trafią.
- Bulstrode, to jest majtkowy róż, a nie czerń… Parkinson, mieliście zrobić wywar żywej śmierci, a nie eliksir rozweselający. O czym ty myślisz, dziewczyno? Pytanie retoryczne, nie chce wiedzieć o czym myślisz. – dodał kiedy dziewczyna zaczynała otwierać usta by coś odpowiedzieć – McLaggen, niech ci będzie wybitny… Malfoy, wybitny i dziesięć punktów dla Slytherinu… Potter, twój eliksir ma szary odcień. Zadowalający, bo przynajmniej jest lepszy od błota Weasley’a.
Kroczył po sali niczym przebrzydły, irytujący nietoperz. Przydzielał coraz to kolejnych uczniów do grup, w swój specyficzny sposób, obrażając co drugą osobę. Hermiona została na samym końcu. Nauczyciel w tej chwili pochylał się nad jej kociołkiem. Szatynka wstrzymała oddech.
- Granger, coś ci chyba nie wyszło. – zaszydził. – Nie jesteś taka idealna, jak mówią…, ale trzeba przyznać, że nie przypomina to ani smarków olbrzyma jak u Longbottom’a, ani błotnistej mazi Weasley’a, czy - nie chce już tu wspominać - o różowej landrynce Bulstrode. Wybitny. – widać, że wypowiedzenie ostatniego słowa bardzo go bolało, dlatego najpierw obrzucił dziewczynę złośliwymi komentarzami.
Hermiona nie zareagowała na jego zaczepki, nie chciała powtórki z początku lekcji. Na korytarzu rozległ się dzwonek, a każdy zaczął zbierać swoje rzeczy i pośpiesznie uciekać z jamy smoka.
- Wynocha mi stąd! – ryknął Snape.
Dziewczyna wyszła na korytarz razem ze wszystkimi. Jej przyjaciele musieli pójść przodem, bo nigdzie nie była w stanie dostrzec ich sylwetek. W planie miała teraz dwie godziny transmutacji. Wychodziła właśnie z lochów, kiedy to zorientowała się, że zapomniała różdżki z sali. Zajrzała pośpiesznie do torby z książkami, ale ani śladu drewienka. Przetrzepała dodatkowo szkolną szatę, ale kieszenie były puste. Sprawdziwszy, ile czasu jej zostało do kolejnej lekcji, pognała z powrotem do lochów. Kiedy zbiegła ze schodów i minęła kilka obrazów, poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Zwolniła kroku ciężko dysząc.
Kiedy była już blisko klasy, ktoś niespodziewanie złapał ją za ręce, wykręcając je boleśnie do tyłu. Przerażona chciała zacząć krzyczeć, ale jej napastnik zamknął jej usta jedną z dłoni. Była sparaliżowana strachem, jedyne co udało jej się wywnioskować, to to, że napastnik był wysoki i silny. Nie wiedziała, kim jest ani co chce od niej ta osoba. Nie mogła się także odwrócić. Pozostało jej tylko czekać na kolejny ruch tajemniczego osobnika. Po chwili ciszy, nagle poczuła na swoim lewym policzku ciepły oddech, a po chwili również szept.
- I co teraz zrobisz mała, wredna Gryfonko? Jesteś tu sama, zdana tylko na mnie. – wychrypiał mężczyzna.
Hermiona poznałaby ten głos wszędzie. Tak dobrze wiedziała do kogo on należał, zbyt często go słyszała. Kiedy już go rozpoznała, jej ciałem wstrząsnął dreszcz strachu. Prawdopodobnie wolała nie znać swojego napastnika.
- Czego chcesz, Malfoy? – musiała zebrać się na dużą odwagę, żeby zadać to pozornie proste pytanie.
- Czego ja chce? – wycedził ze złością. – To ja powinienem zapytać czego ty chcesz ode mnie. Przestaniesz się na mnie gapić Granger, zrozumiałaś? Wiem o twoim zadaniu, musieli mi powiedzieć, masz pisać o mnie raporty… - zawahał się na chwilę, myśląc nad słowami jakich użyć. – Wiem również, jaki wyrok na mnie wydasz, więc nie kłopocz się obserwacją mnie, a wręcz nie próbuj mnie zrozumieć. Pogodziłem się już z moim przyszłym losem, więc daj sobie spokój, szlamo. Nic w tej sprawie nie wniesiesz. Zrozumiałaś? – zapytał półgłosem.
Malfoy przestraszył ją nie na żarty. I nie mowa tutaj o ataku z zaskoczenia, a o słowach jakie padły z jego ust. Wiedział, aż nade dobrze, że nic się w jego sprawie nie da zrobić. I widział ją, widział jak się na niego patrzyła z ukrycia. Ale jak?
Pokiwała głowa na znak zgody, po czym uścisk dłoni na jej nadgarstkach zniknął całkowicie. Obróciła się gwałtownie, ale chłopaka nie było już nigdzie widać. Tak jakby rozpłynął się w powietrzu. Podenerwowana, z kołaczącym sercem i na miękkich nogach doszła wreszcie do klasy. Spojrzała na zegarek, kolejna lekcja właśnie miała się zacząć.  W sali nie było nauczyciela, więc z ulgą malującą się na twarzy, podbiegła do wcześniej zajmowanego miejsca. Szok. Stanowisko było puste, ani śladu magicznego przedmiotu. Zdenerwowana zaczęła się zastanawiać, czy nie mogła zgubić jej po drodze. Rozmyślania Gryfonki przerwał ostry męski głos.
- Czego tu, Granger?
- Ja przepraszam… Ja zapomniałam różdżki, to znaczy tak mi się wydawało. – plątała się w zeznaniu.
- Na przyszłość postaraj się być bardziej rozgarnięta. Masz szczęście: Draco zaoferował, że ci ją dostarczy. Jak już wszystko wiesz, to żegnam. – powiedział, co miał do powiedzenia, po czym zamachnął się swoją kruczoczarną peleryną i zniknął gdzieś za drzwiami prowadzącymi do jego prywatnych komnat.
- Mam szczęście… - powtórzyła niemrawo wpatrując się ze własne stopy. - Chyba cholernego pecha.
Chodź całą drogę na zajęcia z transmutacji przemierzyła biegiem, to i tak jej spóźnienie wyniosło około dziesięć minut. Zdyszana i ledwie żywa wbiegła do klasy, wywołując tym samym salwę śmiechu. McGonagall popatrzyła na swoją podopieczną ze zdziwieniem w oczach, po czym uniosła rękę na znak, by klasa umilkła.
- Panna Granger ma pewno solidne usprawiedliwienie tego spóźnienia. – wyrecytowała.
- Bo widzi pani... Myślałam, że zostawiłam różdżkę w innej sali, więc się wróciłam. Ale później okazało się, że tam jej nie było i tak się składa, że nie mam jej obecnie przy sobie. – tak głupio się czuła mówiąc te słowa. Ona - idealna, ułożona uczennica, zawsze przygotowana do lekcji - w tym momencie okazująca profesorce swoje nierozgarnięcie.
- Nie spodziewałam się tego po pani. Ale cóż, stało się. Proszę szybko odnaleźć swoją różdżkę po zajęciach. A jak pani widzi, wszyscy zostali już podzieleni na pary i ćwiczą zaklęcie transmutujące ławkę w regał na książki. O, pan McLaggen jest bez pary, proszę usiąść koło niego i obserwować .
„O nie! O nie, tylko nie to. Dlaczego to musi być on? Czemu nie ktoś inny?”
Przerażona spojrzała na swojego kolegę z roku, który w tym momencie miał na twarzy uśmiech triumfu. Wyszczerzył się do Hermiony, tak bardzo, że dziewczyna była stanie dostrzec jego kompletne uzębienie. Z miną skazańca powłóczyła nogami do wskazanej ławki.
- No to jaki był prawdziwy powód twojego spóźnienia? – zapytał półszeptem chłopak.
- Już mówiłam, zapomniałam różdżki. – odpowiedziała zbulwersowana. Jak mógł ją podejrzewać o kłamstwo i to jeszcze przed McGonagall?
- Herm, mi możesz powiedzieć. – uśmiechnął się szelmowsko, na co dziewczyna zareagowała małym grymasem.
"Zdrobnił moje imię. W jego ustach zabrzmiało to jak obelga." - pomyślała, odwracając wzrok w przeciwną stronę.
- Mówię prawdę, daj mi spokój. – mruknęła, zawzięcie obserwując odległy kąt pomieszczenia.
Chłopak uspokoił się na moment. Może nie na długi, ale w między czasie zdążył przećwiczyć zaklęcie, jakie zadała im profesorka. Nie mogąc wytrzymać zbyt długo bez paplaniny, zwrócił się ponownie półgłosem do szatynki.
- Masz kogoś? – to pytanie zdezorientowało dziewczynę. Prawdopodobnie miało odnosić się do wcześniejszej rozmowy.
"Czy on naprawdę przypuszcza, że spóźniłam się na lekcje, przez jakieś miłosne schadzki?!" – zbulwersowała się wewnętrznie.
- Nie! – odpowiedziała stanowczo, chodź trochę za szybko. – To znaczy... tak. – zmieniła szybko zdanie, tym razem myśląc, że to zniechęci chłopaka.
- To w końcu tak, czy nie? – dopytywał.
- Mam kogoś. – odpowiedziała wiercąc się na krześle, gdyż sztuka kłamania była jej obca.
- A mógłbym wiedzieć, co to za szczęściarz?
"Czy on nigdy nie odpuści?!" – krzyczał głosik w głowie Gryfonki.
- Bo… to jeszcze nie jest pewne… i nie chcę by ktoś wiedział.
Cormac, chodź nie do końca przekonany, to jednak odpuścił drążenie tematu i powrócił do ćwiczeń. Hermiona odetchnęła z ulgą.
Reszta lekcji minęła jej w niemal zabójczym tempie. McLaggen nie odezwał się już ani słowem, za co była niezmiernie wdzięczna Merlinowi. Niemal wychwalała go w myślach. Na obiedzie usiadła z dala od chłopaków. Nie chciała tak wczesnej konfrontacji z Ronem. Zdenerwował ją na śniadaniu i tym razem nie chciała mu tak szybko odpuścić. Było to ciężkie do wykonania, gdyż już na pierwszej lekcji, widząc jak męczy się z eliksirem, chciała wybaczyć. Ale kierując się rozsądkiem, wiedziała, że Ronowi nie należy pobłażać.
Dodatkowo całą przerwę obiadową i kolejną lekcje spędziła na nakłonieniu samej siebie do podejścia do Malfoy’a. Zabrał jej różdżkę, miał okazję, by ją oddać, ale tego nie zrobił. Musiał mieć w tym jakiś wyższy cel, coś knuł, ale tego Gryfonka nie potrafiła rozszyfrować. Resztę dnia, aż do pierwszego w życiu patrolu, minęła jej na odrabianiu zadań, jak również chowaniu w bibliotece przed współlokatorem.
Dokładnie za dziesięć dziesiąta rozległo się głośne pukanie do drzwi szatynki.
- Proszę! – krzyknęła zanim zdołała ugryźć się w język.
- Hermiona, za dziesięć minut zaczynamy patrol. Przydałoby się już wyjść. – Zagadnął chłopak.
- Yymm… Nie musisz na mnie czekać. Powinnam się jeszcze ubrać. – starała się wymigać od towarzystwa McLaggen’a.
- Spokojnie, zaczekam na ciebie. – to powiedziawszy mrugnął do niej jednym okiem i wyszedł z pokoju.
- Niech to szlag… - mruknęła do siebie.
Zajrzała do szafy, w której udało jej się poukładać wszystkie ubrania i książki przywiezione z domu. Wyjęła czarny, wełniany sweter, patrzyła na niego przez chwilę, po czym naciągnęła na siebie przez głowę.
- Ron kiedyś powiedział, że wyglądam w nim jak w worku. Cormac będzie przeszczęśliwy. – powiedziała sama do siebie z uśmiechem na twarzy.
Kiedy wyszła z pokoju jej współlokator już czekał przy drzwiach. Jego zazwyczaj szelmowski uśmieszek zastąpiło rozczarowanie.
"To pewnie przez mój sweter. Pięć punktów dla Gryffindoru, panno Granger." - uśmiechnęła się do własnych myśli. Ona to wie jak nikt inny jak zniechęcić do siebie faceta.
- Idziemy? – zapytał beznamiętnie.
- No pewnie, chodźmy. Właściwie to pomyślałam sobie, że możemy podzielić się tym całym patrolowaniem. Jest tyle pięter do sprawdzenia, że gdybyśmy chcieli chodzić razem zajęło by to nam dwa razy tyle czasu, ile powinno. Proponuję więc żebyś sprawdził trzecie piętro, drogę do biblioteki oraz lochy. – nigdy nie lubiła tych zimnych, oślizgłych korytarzy w lochach. – Ja natomiast sprawdzę nasze czwarte piętro, piąte i wierzę astronomiczną. Co ty na to?
- Ale ty nie masz swojej różdżki. – mruknął niezbyt zadowolony jej pomysłem.
- Oh… Spokojnie, dam sobie radę. To do zobaczenia o dwudziestej trzeciej. – pożegnała się szybko, by nie dać chłopakowi możliwości sprzeciwu.
Nie czuła się zbyt pewnie bez różdżki. Przemierzała ciemne korytarze, a jej jedyną bronią był wakacyjny kurs samoobrony, na który zapisali ją rodzice, kiedy miała czternaście lat. Całą drogę przez czwarte piętro spędziła wmawiając sobie, że Hermionie Granger nie przystoi bać się własnego cienia. Czas mijał nadzwyczaj wolno, a każdy mijany portret wydawał się być taki sam. Jeden korytarz zlewał się z drugim tworząc nocny labirynt bez wyjścia. Piąte piętro niczym nie różniło się od poprzedniego. Dopiero droga na wieżę astronomiczną przyniosła szatynce szereg przeróżnych, niespodziewanych zdarzeń.
Radosna z faktu, że jej patrol dobiega już końca, dochodziła właśnie do drzwi wyjściowych na wieżę. Przez całą drogę tutaj nie spotkała żywej duszy, więc kiedy do jej uszu dotarł dźwięk kroków, a tuż za rogiem dostrzegła blask światła, jej serce podskoczyło niemal do gardła. Już drugi raz dzisiaj stała jak sparaliżowana i nie mogąc się ruszyć czekała na bieg zdarzeń. Zza zakrętu wyłoniła się wyprostowana, męska sylwetka. Nie dostrzegła twarzy, gdyż różdżka wędrownika znajdowała się zbyt blisko twarzy, oświetlając ją zbyt mocnym blaskiem. Postać zatrzymała się gwałtownie, lecz nie zrobiła kroku w tył. Chłopak stał jeszcze kilka sekund bez ruchu, nim zdecydował się opuścić światło nieco niżej, ukazując swoją twarz.
- Czy ty mnie śledzisz, Granger? – zapytał rozjuszony.
- Malfoy? – szatynka wyglądała na zdezorientowaną. Kogo, jak kogo, ale jego to się tu nie spodziewała.
- Nie, zajączek wielkanocny. – jego słowa ociekały sarkazmem.
- Nie kpij sobie ze mnie, powinieneś już być w łóżku. Jest prawie godzina po ciszy nocnej.
- Nie jesteś moja matką, Granger. Gdybyś nie wiedziała to ona razem z ojcem siedzą zamknięci w Azkabanie. – w tej chwili, sarkazm zamienił się w złość.
Hermionie zrobiło się głupio na wspomnienie chłopka o rodzicach. On również musiał czuć się strasznie po ich stracie. Nie dała jednak po sobie poznać, że współczuje chłopakowi. Na powrót włączyła swoją dociekliwość.
- Co tu robiłeś?
- Myślałem, że już sobie to wyjaśniliśmy, nie mam zamiaru ci się spowiadać.
- Jestem prefektem naczelnym, musisz…
- Wiesz gdzie sobie możesz wsadzić tego prefekta? – przerwał jak gdyby nigdy nic i oparł się o ścianę naprzeciwko swojej niechcianej rozmówczyni.
- Nie masz prawa tak się do mnie zwracać! – odkrzyknęła rozdrażniona jego postawą. – I oddaj moją różdżkę, ty… złodzieju. – dokończyła wydymając usta, jak małe dziecko.
- Ojej, straszne, zaraz się popłacze. – zaczął naśladować głos pięciolatka. – Ze wszystkich wyzwisk jakich mogłaś użyć, wybrałaś akurat to.
- Malfoy! To nie jest zabawne, to moja różdżka, moja własność. Oddaj mi ją, albo…
- Albo co? Popłaczesz się? Poskarżysz Łasicowi? A może pobiegniesz z płaczem do McGonagall? – kpił dalej, widząc jak to wpływa na Gryfonkę.
- Nie! Odbiorę ci ją siłą. – zadeklarowała.
- Chciałbym to widzieć. – zaśmiał się.
- Nie prowokuj. Chce tylko odzyskać moja różdżkę i iść spać. Powinnam być już na czwartym piętrze. A ciebie w ogóle nie powinno tutaj być.
- Nie prowokuje. Dostaniesz ją. Ale w zamian za małą przysługę.
Nie podobało jej się to, nic a nic. Interesy z Malfoy’em nie należały ani do legalnych ani przyjemnych. Ale co miała zrobić? Miał jej cenny magiczny przedmiot. Nie po skarży się przecież nikomu. Nie wyjdzie na tchórza.
- Czego chcesz? – zapytała oschle.
- Jak chcesz to potrafisz być mądrą dziewczynką.
- Do rzeczy. – poleciła.
- Szczegóły jutro o dziewiątej wieczorem na wieży. Godzina nam wystarczy spokojnie, nie spóźnisz się na swój patrol. – dodał, kiedy dziewczyna otwierała usta w akcie sprzeciwu. – Do tego czasu rekwiruję twoją różdżkę.
Nie zdążyła zareagować, Malfoy odwrócił się i jak gdyby nigdy nic odszedł. Kiedy zniknął gdzieś za zakrętem, Gryfonka odetchnęła z ulgą. Następstwem ulgi było zaniepokojenie, związane z jutrzejszym spotkaniem z chłopakiem. Musiała odzyskać swoją różdżkę, za wszelka cenę. A cena blondyna z pewnością będzie wygórowana.
Było już trzydzieści minut po zakończonym patrolu, kiedy zaczęła schodzić w dół, na czwarte piętro. Gdy tylko pojawiła się na drugim pietrze, jej widok przysłoniła nagle męska sylwetka.
- Hermiona, gdzieś ty się podziewała?! - wrzasnął zmartwiony chłopak.
- Ymm… Zasiedziałym się na wieży astronomicznej, gwiazdy tak pięknie świeciły. - zaczęła ściemniać, niczym romantyczka. Cormac najwyraźniej uwierzył.

- Martwiłem się o ciebie, już miałem wyruszyć na poszukiwania.
- Niepotrzebnie, przepraszam cię, ale jestem zmęczona, dobranoc.
Wykrzesała z siebie tyle uprzejmości ile tylko dała radę. Nie czekając na odpowiedz skierowała swoje kroki do salonu, następnie do pokoju, a na wygodnym łóżku kończąc. Udało jej się tylko ściągnąć buty, po czym odpłynęła do krainy fantazji...

*
Pierwszy rozdział za mną, jupiiii :D 

Przepraszam za błędy, mam nadzieje ze da sie je przeżyć, ale nie znalazłam jeszcze bety :/ 
Dajcie znać jak rozdział, czy sie podoba i wgl, takie tam wskazówki, czy krytyka miłe widziane. 
Jestem w podróży i dodaje z iPada, wiec mogło sie coś poknocić, jak będę w domciu, to wszystko poprawie :)

* Tak wiem Snape umiera w siódmej cześci książki. Za bardzo lubię tą postać, by przystać na jej smierć, jak zauważyliście Drodzy Czytelnicy, postanowiłam naszego profesorka wskrzesić :D czy to sie komuś podoba czy nie. 

Do kolejnego rozdziału :*
  

4 komentarze:

  1. Twoje opowiadanie to jedno z lepszych jakie czytałam! Naprawdę! Fabuła jest ciekawa a twój sposób pisania jest lekki i przyjemnie się go czyta. No dawaj mi tu kolejny rozdział! Ale już!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny rozdział, bardzo ładnie piszesz :). W pewnym momencie, byłam już tak wciągnięta, że nic do mnie nie dochodziło. Ale teraz do rzeczy. Zacznę od wad, jest tylko jedna, pisownia. Sama jestem beznadziejna w tej dziedzinie, ale tutaj dość ostro rzuca mi się to w oczy. Teraz zalety, jest ich więcej ;). Odwzorowywanie charakterów jest moim skromnym zdaniem bezbłędne. I nawet w pewnym momencie złapałam się na tym, że zamiast myśleć o tobie, jako autorce, myślałam o pani Rowling. Opis wyglądu - również bardzo realistyczny. Hermiona niepiękna, ale bez kompleksów. Draco zmęczony wojną. Tak, uważam, że sama interpretacja jest piękna. To tyle ode mnie. Wejdź też do mnie i może zostaw jakieś rady...
    Pozdrawiam,
    An z bloga dramioneadore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Początek rozdziału zapowiadał się ciekawie, i nie myliłam się Hermiona dostająca polecenie obserwowania Malfoya może tylko zwiastować ciekawe i śmieszne sytuacje. Na twoim blogu natknęłam się na coś nowego co warto czytać :)
    Od dziś masz stałą czytelniczkę. Nie obiecuję, że będę często wpadać, bo mam też drugie prawdziwe życie - wiadomo o co chodzi.
    Pozdrawiam
    Arabella
    wojenne-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Początek rozdziału zapowiadał się ciekawie, i nie myliłam się Hermiona dostająca polecenie obserwowania Malfoya może tylko zwiastować ciekawe i śmieszne sytuacje. Na twoim blogu natknęłam się na coś nowego co warto czytać :)
    Od dziś masz stałą czytelniczkę. Nie obiecuję, że będę często wpadać, bo mam też drugie prawdziwe życie - wiadomo o co chodzi.
    Pozdrawiam
    Arabella
    wojenne-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń