wtorek, 26 kwietnia 2016

Spisek


Nastał czwartek, duży drewniany zegar wskazywał godzinę dwunastą, dziewczyna siedziała w salonie przy biurku i z intensywnością nad czymś myślała. Przed nią leżała mała, biała karteczka, dokładnie ta sama na której jeszcze niedawno nakreśliła ogromną listę wad Dracona. W tej chwili wpatrywała się białą kartkę i starała się dopisać chociażby jedną cechę pozytywną. Siedziała już tak z dobre piętnaście minut, lecz nic nie była w stanie wymyślić. Po kilku krótszych chwilach zrezygnowana, z przeciągłym westchnięciem zwinęła pergamin w rulon i poczłapała do swojego pokoju. Ułożyła się wygodnie na łóżku po czym przywołała do siebie Lolę, która z radością ułożyła się na miękkiej pościeli. Wczorajszego dnia psina gdzieś pobiegła i pojawiła się pod dormitorium dopiero około północy. A mówiąc o poprzednim wieczorze, to Gryfonka nadal była zła na Dracona. Jego zachowanie było dziecinne i nierozsądne. Nie chciał sobie pomóc, zerwał się ze specjalnie ustawionych spotkań i nie przyszedł na wieże astronomiczną, tak jak się z nią wcześniej umówił. Jego zachowanie było niedorzeczne.
Hermiona poprzedniego wieczora spędziła dobre trzy godziny, chcąc jak najszybciej uwinąć się z początkiem warzenia wszystkich trzech eliksirów w jednym czasie. Składniki oczywiście już na nią czekały na miejscu. Musiało to oznaczać, że chłopak pojawił się w wyznaczonym miejscu, ale zdecydowanie nie miał ochoty jej widzieć. Może to i lepiej? W końcu nikt jej nie przeszkadzał, chociaż też nie pomagał. Była skazana tylko i wyłącznie na własne umiejętności i przepisy z podarowanej jej przez blondyna książki. Po dodaniu wstępnych składników do kociołków wreszcie wróciła, do swoich komnat. Wykończona po całym ciężkim dniu nie skorzystała nawet z wieczornej toalety. W ubraniach rzuciła się na łóżko, by po kilku sekundach zasnąć bardzo głębokim snem.
Czwartkowego dnia zachowywała się bardzo cicho. Przy posiłkach odpowiadała krótko na pytania przyjaciół. Nie nawiązywała żadnej głębszej konwersacji z nikim. Na lekcjach nie zgłaszała się do odpowiedzi tak jak zazwyczaj. Zapytana przez nauczyciela nie była w stanie udzielić poprawnej odpowiedzi. Pogrążona we własnych myślach zdawała się  nie dostrzegać tętniącego życiem wokół niej świata. Myślami była gdzieś daleko przy pewnym blondwłosym chłopaku. Coś nie dawało jej spokoju. Jego zachowanie było takie dziwne, tak bardzo odległe od tego które znała i doświadczała przez tyle lat. Niby ton ten sam, groźny i jak zawsze wyniosły, lecz coś w jego słowach i spojrzeniu było nowe. Jakaś część Dracona zaskakiwała ją. Chłopak nadal rzucał kąśliwe uwagi w kierunku dziewczyny, ale  były one subtelniejsze, wypowiadane można powiedzieć, że od niechcenia. Czuła to, tak delikatna różnica była dla niej kolosalnym odkryciem. Ale cóż to mogło oznaczać? Czyżby się zmienił? Z wyglądu nic a nic nie przypominał tego boga seksu przemierzającego Hogwardzkie korytarze jeszcze niecały rok temu. Hermiona początkowo myślała, że jego charakter nie uległ zmianie, gdyż nadal pozostawał tak samo, albo jeszcze bardziej opryskliwy. Ale jednak, cos w jego ruchach i całym stylu wypowiedzi zdradzało go, zdradzało to, że tak naprawdę nie czerpał już takiej satysfakcji z uprzykrzania innym życia. Może była jeszcze dla niego nadzieja.
- Panno Granger – zawołała za Gryfonką dyrektorka. – Mam dla pani informację dotycząca spotkań ze szkolnym psychologiem. Proszę się nie spóźnić.
- Dziękuję – odpowiedziała odbierając od najwyraźniej spieszącej się nauczycielki, mały zwitek pergaminu – godzina osiemnasta, trzecie piętro, boczna klatka schodowa, pokój numer 201. – odczytała na głos pojedyncze zdanie.
Jeszcze raz przyjrzała się napisowi na kartce, po czym wsunęła ją do bocznej kieszeni szkolnej szaty i ruszyła do swojego dormitorium. W myślach prosiła Merlina by spotkanie nie trwało za długo. Punkt dwudziesta musiała zjawić się na wieży astronomicznej i dodać kolejne składniki do kociołków.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła godzina szesnasta. Zajęcia skończyła dokładnie dziesięć minut temu i w tej chwili miała dokładnie dwie godziny czasu wolnego. Postanowiła je spożytkować na napisanie eseju na transmutacje.
W dormitorium zastała swojego współlokatora nonszalancko rozciągniętego na całej długości kanapy. Kiedy dostrzegł wchodzącą do pomieszczenia dziewczynę, poruszył się nieznacznie, przyjmując w jego mniemaniu bardziej pożądliwą pozę.
Hermiona wyminęła go szybko, mrucząc ciche cześć. Odnalazła w swoim pokoju potrzebne podręczniki do transmutacji i z niechęcią wróciła do salonu, gdzie nie obdarzając blondyna ani jednym spojrzeniem usiadła za biurkiem i zaczęła pisać. Ledwie zdążyła nakreślić wstęp, a zza pleców doszło ją ciche chrząknięcie. Chcąc zignorować przeszkadzające jej odgłosy powróciła do pisania. Po nakreśleniu połowy zdania, usłyszała kolejne chrząknięcie. Nienawidziła gdy ktoś jej przeszkadzał w nauce. Odwróciła się do kolegi z pytającym wyrazem twarzy.
- Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? – zapytał z uśmiechem.
- Umm.. – To niewinne pytanie nieźle zaskoczyło szatynkę. – Mam wizytę u psychologa, nie wiem ile nam to zajmie – odpowiedziała zgodnie z prawdą mając nadzieję, że to usatysfakcjonuje chłopaka.
- Och, rozumiem. Więc widzimy się a patrolu?
- Tak.. – wymruczała w odpowiedzi i wróciła do pisanego eseju.
Po niespełna pięciu minutach chłopak znowu jej przerwał, na co Gryfonka zrobiła poirytowaną minę, ale nie dając po sobie poznać zdenerwowania, odwróciła się do Cormac’a z pięknym szerokim, może trochę przesadzonym uśmiechem.
- A co robisz jutro wieczorem? – zapytał tym razem półleżąc na kanapie z nogami wyciągniętymi przed siebie i spoczywającymi na pięknej, jeszcze do niedana czyściutkiej ławie.
Jego to chyba Ghule wychowały- Pomyślała krzywiąc się na widok brudnych butów chłopaka.
- Nie mam pojęcia, nie myślałam o tym jeszcze. Pewnie jak zwykle odrobię zadania, pouczę się i coś poczytam.
McLaggen skrzywił się nieznacznie na jej odpowiedź, ale czegoż to mógł się spodziewać po pannie Granger?
- Może miałbyś ochotę wybrać się ze mną na małą imprezę? Puchoni organizują ją jutro w pokoju wspólnym.
Dziewczyna zrobiła nieco głupkowatą minę, zaskoczona oferowaną jej propozycją. Ona i imprezy? Przecież to wychodziło poza przyjęte normy. Ostatni raz na jakiejkolwiek imprezie była w czwartej klasie, a był to i tak oficjalny szkolny bal. W dodatku nie wspominała go najlepiej, a było to spowodowane towarzyszącą jej drugą połówką. Sama potańcówka była naprawdę miła no i Krum był dobrym tancerzem,  ale to jego właśnie źle wspominała nie ze względu na bal, a na to co działo się później. Po zakończeniu turnieju niemal codziennie dostawała od chłopaka listy, w których pisał że tęskni, że mogą się spotkać i tym podobne inne bzdety. Wiktor by po prostu zbyt natarczywy. Po jakimś czasie nieodpowiadania na jego listy wszystko się skończyło. Na szczęście.
- Słyszałem dzisiaj na śniadaniu, że twoi przyjaciele też się wybierają – dodał widząc jej wahanie.
Ron będzie? – Mały czerwony wykrzyknik zapalił się w głowie brązowookiej. Obecność Rona na tej imprezie wiele zmieniała, mogła jej w końcu pomóc w małym złośliwym planie odegrania się na chłopaku. McLaggen nie mógł być takim złym towarzyszem. W każdym bądź razie mogła go przecież zgubić gdzieś w tłumie bawiących się ludzi.
- Właściwie brzmi to lepiej, niż upojna noc z podręcznikiem do transmutacji, więc czemu nie – wymuszony uśmiech zagościł na jej twarzy.
- Cudownie! Załóż coś ładnego – to mówiąc mrugnął do niej okiem, podniósł się z kanapy i niknął za drzwiami swojej sypialni.
- A czy ja na co dzień nie wyglądam ładnie? – szepnęła pod nosem przyglądając się swoim ubraniom.
Miała na sobie stary sprany bordowy sweter pod którym znajdowała się bluzeczka na ramiączkach. Dolna część jej garderoby składała się z czarnej spódnicy za kolano, pary czarnych podkolanówek i prostych płaskich pantofli, a wszystko to okrywała czarna długa szata szkolna sięgająca niemal do ziemi. Tak dobrze zakrywającego prawie cale ciało dziewczyny stroju, nie powstydziłby się z pewnością sam mistrz eliksirów.
Skrzywiła się lekko na swój wygląd przywołując do głowy obraz innych Gryfonek  tym swojej przyjaciółki, Ginny. Wszystkie dziewczyny ubierały się naprawdę ładnie. Delikatnie z klasą. Żadna z nich nie chodziła w takich workach jak Hermiona, ale żadna też nie uczyła się tak dobrze. Szatynka nigdy nie przywiązywała wagi do swojego wyglądu, zazwyczaj skupiała się bardziej na nauce i książkach, a największe podniecenie wywierały na niej nowe modele ekskluzywnych piór na witrynach sklepów papierniczych, na które oczywiście nie było jej stać.
„Moje życie towarzyskie to totalna klapa” – pomyślała wracając do pisania.
Dokładnie za piętnaście szósta opuściła przytulne dormitorium i podążyła na trzecie piętro, do gabinetu pani psycholog. Korytarze jak zwykle były zimne i dziewczyna w tej chwili cieszyła się na myśl, że jej workowate swetry są równocześnie bardzo ciepłe. Dotarłszy pod pokój 201 zapukała niepewnie. Ciepły kobiecy głos zaprosił ją do środka. Uchyliła drzwi i wślizgnęła się do zadziwiająco ciepłego pomieszczenia. Nie była to duża sala. Mieściło się tu jedno biurko, kilka regałów z książkami, kominek i jeden dziwnie wyglądający fotel.
- Jesteś Hermiona Granger, tak? – zapytała ją, na oko trzydziesto paro letnia kobieta. Wyglądała przyjaźnie. Miała blond włosy ścięte do ramion i bardzo ładnie zaznaczone kości policzkowe.
- Tak, to ja.
- Proszę usiądź sobie wygodnie – wskazała dłonią na podejrzany fotel.
Hermiona niepewnie zajęła miejsce na wskazanym miejscu. Siedziało się na nim w pozycji półleżącej i był on zaskakująco wygodny. Szatynka pewniej wyciągnęła przed siebie nogi i z zaciekawieniem obserwowała jak kobieta coś notuje. Nie trwało to długo, już po paru minutach blondynka wstała z uśmiechem z wcześniej zajmowanego  miejsca, przeszła przed biurko i oparła się o jego krawędź.
- Nazywam się Anna Prince. I będę prowadzić z siódmoklasistami takie sesje raz w miesiącu. Dla ciebie Hermiono proponuje pierwszy czwartek miesiąca o godzinie osiemnastej, tak samo jak dzisiaj. Pasuje ci taki termin?
- Tak, oczywiście.
- Dobrze w takim razie daj znać, gdyby coś było nie tak. Zadam ci teraz kilka pytań, dobrze? – zapytała, a widząc potakujące kiwnięcie głowy dziewczyny, zabrała niewielkie pióro z blatu i zaczęła notować. – Godność rodziców?
- Jane Granger i Paul Granger – odpowiedziała automatycznie szatynka, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Wspomnienia o rodzicach nadal budziły w niej smutek. Anna zdawała się to zauważyć i zaczęła szybciej kreślić zdania w swoim notesie.
- Opowiedz mi coś o twoim stosunku do uczniów innych domów w Hogwarcie?
- Hmm.. Gryfoni są przyjacielscy, życzliwi, nie jeden oddałby życie w imię większych wartości. Są również dobrymi kompanami w życiu codziennym. Krukoni natomiast to niebywale mądre osoby, pomogą ci z zdaniem domowym kiedy masz problem, można z nimi porozmawiać na wiele ciekawych tematów, są bardzo oczytani. Puchoni są przede wszystkim dobrzy, uprzejmi i niebywale kochani. Ich nie da się nie lubić, wprost emanują dobrem i ciepłem. Ślizgoni za to są… Hm… - Hermiona zawahała się przed wyrażeniem własnej opinii o uczniach z domu Salazara. Zastanawiała się na ile może sobie pozwolić? Powiedzieć prawdę, czy skłamać? Jak ubrać w słowa własne myśli?  Ostatecznie zdecydowała się naprawdę, ale w grzecznej wersji. – Ślizgonów postrzegam jako złośliwych i przebiegłych. Dodatkowo są uprzedzeniu do ludzi mojego pokroju, zawsze mówią co myślą, najczęściej w słowach które powinny zostać ocenzurowane. Osoby należące do tego domu to takie wredne, małe wrzody na tyłku – zakończyła spektakularnie swoją wypowiedź. Nie zamierzała wypowiadać głośno ostatniego zdania, ale wraz z kolejnymi słowami jej wypowiedź przybierała coraz gorszych epitetów.
- Czy ktoś z tego domu niepokoi cię szczególnie? – zapytała nadal zacięcie coś notująca pani doktor.
Hermiona dopiero po tych słowach kobiety zdała sobie sprawę, że cały jej monolog na temat Ślizgonów opierała tylko i wyłącznie na jednym uczniu. Tym który przez sześć lat starał się uprzykrzyć jej życie, tym z którym podpisała pakt własną krwią i ostatecznie tym który w tej chwili unikał jej obecności jak nigdy wcześniej.
- Nie, nie ma nikogo takiego – skłamała uciekając gdzieś wzrokiem.
- Dobrze. W takim razie jak będziesz gotowa, to po prostu opowiedz mi o tym uczniu – uśmiechnęła się ciepło blondynka.
„Musze zapytać Ginny jak ona to robi, że nikt nigdy nie wyczuwa jej blefów.”
- Chciałabyś mi może opowiedzieć coś o bitwie o Hogwart? Może o przyjaciołach?
Hermiona zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią, po czym odezwała się lekko drżącym głosem. Swoją opowieść zaczęła od pierwszej klasy. Wspomniała swoje zafascynowanie Hogwartem i całym światem magicznym. Opisała poznanie Harry’ego i Rona, to jak z początku jej nie lubili, ale później te uczucia zamieniły się w przyjaźń. Ogólnie streściła cały pierwszy rok zanim zabrzmiał dźwięk małego dzwoneczka na biurku kobiety, zwiastował on koniec sesji.
- Jesteś bardzo mądrą i potężną czarownicą Hermiono, miło było słychać opowieści o twoich przygodach z pierwszej klasy. Na następnych zajęciach proponuję wspomnieć drugą i trzecią klasę. Dziękuję za spotkanie.
- Również dziękuję, do widzenia – pożegnała się i opuściła pomieszczenie. Była w miarę dobrym nastroju, wspomnienia z pierwszej klasy w gruncie rzeczy należały do tych szczęśliwych. Gdyby nie Malfoy, to pierwszy rok byłby idealnym. Oczywiście wspomniała lekarce o blondwłosym arystokracie, który bardzo często w tamtym okresie doprowadzał ją do płaczu. Było to zaledwie ciche wspomnienie, którym Anna najwyraźniej się zainteresowała, lecz poza dziwnym poruszeniem się, nie dała tego po sobie poznać. Dlatego Hermiona pominęła ten wątek i przeszła dalej.
Szatynka w tej chwili przemierzała mroczną drogę do wieży astronomicznej. Sesja trwała dokładnie półtorej godziny, więc dziewczyna miała jeszcze trochę czasu przed dodaniem kolejnych składników, jednakże postanowiła przybyć na miejsce wcześniej. Malfoy’a oczywiście nie było, nie żeby podziewała się go tam zastać. Nie po tym jak cały dzień jej unikał.
Dziewczyna zdziwiła się widokiem małej zielono srebrnej poduszki ułożonej wraz z potrzebnymi jej na dzisiaj ingrediencjami. Poprzedniego wieczoru narzekała bardzo na zimną posadzkę, ale były to tylko jej ciche jęki spowodowane marznącym tyłkiem. Czyżby Malfoy’a wzięło na jakiś miły gest? Nie przecież on nie mógł słyszeć jej narzekań, nie było go tutaj. Więc może jednak? Nie chcąc zaprzątać sobie głowy zwariowanymi myślami na temat chłopaka, wzięła się porządnie do roboty. Sprawdziła wywary we wszystkich kociołkach, po czym zabrała się za krojenie potrzebnych składników. Gdy wszystko było już gotowe a ona miała jeszcze dziesięć minut czasu wolnego, przesunęła poduszkę pod jedną ze ścian, by siadając oprzeć się o nią i móc w spokoju przejrzeć resztę przepisów z podarowanej jej przez chłopaka księgi.
Kiedy wskazówki jej zegarka zaczęły niebezpiecznie zbliżać się ku godzinie dwudziestej drugiej, Hermiona podniosła się z posadzki i wygładzając rękami swoją spódnicę udała się w stronę czwartego piętra. Mimo że była prefektem naczelnym, to wolała zachowywać się jak najciszej. Nie chciała by jej wędrówki zostały zdemaskowane przez jakiegoś nauczyciela. Nie była dobra w kłamstwach, wręcz zaskakująco łatwo było ją rozszyfrować.
Schodziła właśnie na piąte piętro kiedy do jej uszu dotarły ciche szepty z pobliskiej klasy. Początkowo chciała wejść do środka i udzielić uczniom pouczającej lekcji na temat regulaminu szkolnego, odjąć kilka punktów, a przy okazji może podarować szlaban. Jednakże jej plany zmieniły się diametralnie po głuchym dźwięku przerażającego kobiecego śmiechu. Szatynka zacisnęła mocniej swoje lekko kościste palce na magicznym przedmiocie. Cichutko na samych czubkach palców zakradła się pod ogromne drzwi zza których dobiegały głosy. Przytknęła ucho do zimnej, drewnianej powierzchni i czekała aż do jej uszu dotrą kolejne strzępki rozmowy. Nie wiedziała dlaczego to robi. To było tak jakby jakaś dziwna wewnętrzna siła kazała jej podsłuchiwać. Po krótkiej ciszy kobiecy głos znowu przemówił.
- Musimy mieć plan. Cholernie dobry plan. Nic nie możemy pozostawić przypadkowi, wszystko musi być dokładnie zaplanowane, każdy najmniejszy szczegół… - Dziewczyna zrobiła krótką pauzę, jakby chciała coś przemyśleć. Hermiona w tym czasie zmarła w bezruchu, sparaliżowana strachem czekała na rozwój akcji. – Ten parszywy gnojek zasłużył na śmierć. Wszystko zawsze mu się udawało, a każdym razem dostawał to czego chciał, tleniona sukinsyn… nie przerywaj mi jak mówię! – krzyknęła stanowczo nie do swojego towarzysza. Gryfonce serce podjechało pod samo gardło, sparaliżowana strachem nie mogła się ruszyć. – Prędzej czy później i tak zginie. Jeśli nie z moich rąk, to od pocałunku dementora w Azkabanie. Ministerstwo zrobi wszystko by go wsadzić do tego zapchlonego więzienia dla opętanych. Jednakże wolałabym zabić go własnoręcznie, powinien cierpieć za to co zrobił! – dziewczyna zza drzwi wrzasnęła przerażająco, na co Hermiona cicho pisnęła. Był to ledwo słyszalny pisk Gryfonki, ale najwidoczniej wystarczający by zwrócić uwagę osób przesiadujących za drzwiami.
Szatynka w jednym momencie zerwała się z miejsca i ile sił w płucach popędziła w stronę dormitorium. Znikając za rogiem korytarza usłyszała jeszcze skrzypnięcie. Nie zatrzymywała się, nie oglądała, przeskakiwała tylko po dwa stopnie schodów. Chciała się jak najszybciej ukryć znaleźć w bezpiecznym miejscu. Adrenalina wrzała w jej żyłach, dłonie trzęsły się niekontrolowanie. Ale co się dziwić była właśnie świadkiem planu morderstwa. Uczniowie chcieli zamordować innego ucznia, za coś co rzekomo zrobił. Starała się skupić maksymalnie na ucieczce, gdyż drga para kroków rozbijała się o marmurową posadzkę z głuchym łoskotem. Była ścigana przez przyszłą morderczynię – to zdanie krążyło w jej głowie przez całą drogę. Chciała też odgonić od siebie myśl, że cała podsłuchana rozmowa mogła się tyczyć jej szkolnego wroga. W końcu epitety typu: gnojek i tleniony sukinsyn, świetnie pasowały do pewnego ślizgona, w którego dormitorium musiała się teraz skryć. Kroki za nią były coraz głośniejsze, a korytarz na którym się znalazła zbyt długi by była w stanie dotrzeć do własnego dormitorium. Drzwi prowadzące do pokoju Dracona były o wiele bliżej. Niewiele myśląc doskoczyła jednym susem do  pilnującej przejścia magicznej zbroi, drżącym głosem wyszeptała hasło, drzwi ustąpiły niemal momentalnie. Gdyfonka wskoczyła do pomieszczenia rozdygotana na całym ciele. Pośpiesznie zasunęła przejście opierając się o nie. Oddychała ciężko, jak bo przebiegnięciu maratonu. Jej włosy były potargane, a twarz błyszczała od potu.
- Granger? – Chłopak wypowiadający jej imię wyglądał na nieźle zszokowanego jej pojawieniem. Nie trwało to jednak długo, już po kilku sekundach na jego twarzy zagościł ten dobrze znany, cyniczny uśmieszek. – Wyglądasz jakby cię stado hipogryfów przeleciało, a twoja ucieczka może świadczyć tylko o tym że jeszcze im było mało.
Hermiona podniosła przerażone oczy w stronę swojego wroga. Stał tam ubrany tylko w biały puchaty ręcznik, który przepasał jego blade biodra. Z przydługawych włosów skapywały małe kropelki wody, wtapiały się w miękki brązowy dywan u jego stóp. Gryfonka po raz pierwszy widziała Malfoy’a w takim wydaniu. Był niemalże nagi, a ona nie mogła oderwać od niego wzroku. Żebra delikatnie odznaczały się na jego wychudzonym torsie. Na ramionach już ledwo widzialnie rysowały się resztki mięśni, w dodatku biodra miał zdecydowanie za wąskie w porównaniu do całego ciała. Nie to jednak było najbardziej przerażające, na przedramieniu lewej ręki rozciągał się obrzydliwy widok ciętego mięsa. Kawałki skóry chłopaka odstawały od całej ręki, a mroczny znak mimo że postrzępiony i cały w zaschniętej krwi, nadal budził postrach i panikę. Hermionie zbierało się na wymioty, dawno nie widziała by ktoś tak się okaleczał. Blondyn z pewnością chciał pozbyć się mrocznego znaku za wszelka cenę, nie dało się go jednak usunąć za pomocą magii. Szatynka nie przypuszczała by ktoś był w stanie posunąć się do takich czynów jak wycięcie sobie znaku razem ze skórą. Mieszanina strach i zażenowania malowała się na jej twarzy. Nie potrafiła nic odpowiedzieć, stała tylko z rozchylonymi ustami i oczami wpatrzonymi w zaschniętą ranę blondyna.
- Do cholery, Ganger! Co ty tu robisz? Jeśli tak bardzo chciałaś zobaczyć mnie roznegliżowanego, wystarczyło poprosić – nie hamował swojej złości względem przybyłej dziewczyny, był zły na jej nagłe wtargnięcie i odkrycie ja dotąd dobrze ukrywanej tajemnicy. Nie chciał by ktokolwiek dowiedział się o jego kiepskich próbach usunięcia obrzydliwego mrocznego znaku.
- Ja… przepraszam…
- Możesz powróżyć, bo nie dosłyszałem.
- Nie chciałam wtargnąć do twojego dormitorium bez uprzedzenia. – odpowiedziała zawstydzona spuszczając wzrok.
- Kto w ogóle podał ci hasło?!
- McGonagall, pierwszego dnia szkoły – odpowiedziała zgodnie z prawdą, doszła do wniosku, że nie warto tego przed nim ukrywać.
- Mogłem się domyśić… - mruknął ledwo słyszalnie pod nosem. – Więc co taka dobrze wychowana, nieszukająca kłopotów Gryfonka robi w moim dormitorium o tak nieprzyzwoitej porze?
Jego niewinne insynuacje wprawiały Hermionę w dziwnego rodzaju zawstydzenie i zakłopotanie. Nie odpowiedziała od razu jego pytanie, bo co miała powiedzieć? „uciekałam przed twoim przyszłym mordercą?” Już w jej głowie brzmiało to głupio, a o dopiero gdyby wypowiedziała te słowa na głos. Musiał przekazać mu prawdę, to akurat było niepodważalne, ale musiała zrobić to w bardziej taktowny sposób.
- Ktoś mnie gonił. – wychrypiała. Jej oddech powoli się normował.
- jesteś prefektem naczelnym Granger, nie chce się wymądrzać, ale czy zamiast uciekać nie powinnaś wymierzyć temu komuś szlabanu za wałęsanie się po korytarzach?
- Malfoy! Nie rób sobie ze mnie żartów, to sprawa życia i śmierci… - zawahała się przed dokończeniem swojej wypowiedzi, po paru sekundach jednak dodała bardzo cicho. - Twojego życia i śmierci…
- Co ty pierdolisz?! – wrzasnął niespodziewanie. Widać było że na jego twarzy malowała się czysta wściekłość.
- Usłyszałam coś czego nie powinnam była słyszeć… - wyszeptała nieśmiało ignorując jego niemiłą wypowiedź.
-  Będziemy się tak bawić czy powiesz o co chodzi? – Wyraz jego twarzy zmienił się na nieco zaciekawiony.
- Lepiej usiądź – poleciła chłopakowi i sama przeniosła się na niewielką kanapę. Draco po chwili zajął miejsce obok niej. – Wracałam z wieży astronomicznej, kiedy usłyszałam w jednej z sal na piątym piętrze jakieś podejrzane głosy. Dziewczyna mówiła coś o morderstwie, a właściwie to o jego planie. Wydaje mi się, że mogło chodzić o ciebie. – ostatnie zdanie wypowiedziała na jednym wydechu, obserwując reakcję blondyna.
- To mogły być zwykłe żarty Granger.
- To nie były żarty! – krzyknęła zbulwersowana. – To brzmiało tak prawdziwie. Dziewczyna go kogoś mówiła, więc nie była sama. Nie usłyszałam też innych głosów, a jej był do tego stopnia zdeformowany i jakby zachrypnięty, że nie kojarzę go z żadną znaną mi uczennicą.
- Dlaczego uważasz, że mogło jej chodzić o mnie? – dopytywał.
- Padły takie słowa jak: parszywy gnojek i tleniony sukinsyn…
- Och Granger, to że ty mnie za takiego uważasz nie znaczy wcale, że mogło chodzić o mnie.
- A znasz innego tlenionego kretyna w tej szkole? – uniosła głos zdenerwowana.
- Uważaj na słowa mała szlamo.
Hermiona skrzywiła się nieznacznie na wypowiedzianą pod jej adresem obelgę. Który to już był raz? Dwutysięczny? Może pięciotysięczny? Tle razy słyszała już to słowo z ust blondyna, że po którejś setce straciła rachubę i przestała liczyć. Bolało za każdym razem kiedy jej to mówił, chodź z biegiem czasu trochę mniej. Teraz dokładnie wiedziała, że sobie na to zasłużyła, w końcu pierwsza go obraziła. Puściła wyzwisko mimo uszu.
- Mówiłą też cos o pocałunku dementora, o Azkabanie i o tym, że jeśli nie z jej rąk, to właśnie przez ten pocałunek, że ministerstwo za wszelką cenę tego dopilnuje. Jeśli nie chodziło jej o ciebie Malfoy, to o kogo?
Chłopak milczał. Jego brwi były mocno ściągnięte, ewidentnie coś analizował. Jakby nie patrzeć to Gryfonka przekazała mu sporo przerażających informacji. Ktoś czyhał na jego życie i to tu, w Hogwarcie.
- Pomożesz mi odnaleźć te osoby. – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Nie ma mowy, nie będę się w to mieszać. Wczoraj dosadnie przekazałeś mi, że mam się nie mieszać w twoje sprawy.
- Nic takiego nie mówiłem.
- Ale nawrzeszczałeś na mnie – odpyskowała.
- To ty dostarczyłaś mi te informacje i to ciebie ścigała ta kobieta na korytarzu, więc w jakimś stopniu już jesteś w to zamieszana.
Cholera! Malfoy ma rację.
- Więc jak mam ci pomóc? Może znowu zmusisz mnie do podpisania jakiegoś paktu z diabłem.
- Nie schlebiaj mi tak Granger, bo się jeszcze zarumienię. Aż tak zły nie jestem.
- Ty znowu swoje, mam tego dość. Wracam do siebie – stwierdziła rzeczowym tonem i zaczęła podnosić się do wyjścia. Nie udało jej się to jednak, bo niespodziewanie Ślizgon złapał ją za rękę, ciągnąc z powrotem na kanapę. Oboje nieco zdziwili się na ten gest. Hermiona wybałuszyła zaskoczone oczy na blondyna, a ten lekko zawstydzony puścił jej rękę.
- W sobotę, o szesnastej w bibliotece. Spróbujemy poszukać czegoś w bibliotece. Ten zdeformowany, zachrypnięty głos z pewnością był wynikiem jakiegoś zaklęcia.
- Czyli nie masz zamiaru pojawiać się na wieży astronomicznej? – zapytała z zaciekawieniem.
- W najbliższym czasie nie. A co potrzebna ci pomoc? Nie dajesz sobie rady? – kpił.
- Wiesz co, nie było pytania. Ale wiedz, że zgodziłam się na pomoc, a nie na odwalenie całej roboty za ciebie!
- Możesz się mnie spodziewać od poniedziałku… Teraz mam pewne sprawy do załatwienia. – odparł tajemniczo.
- Czyli unikanie mnie nie miało nic wspólnego z ostatnim spotkaniem? – dopytywała, bo chyba miała do tego prawo? W końcu sam ją powstrzymał przed powrotem do własnego dormitorium.
- A czy twoje uciekanie przed moją osobą nie było spowodowane tym samym? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Hermiona postanowiła nie drążyć tematu.
- To wszystko czy jeszcze coś?
- Jak na razie wszystko.
Szatynka słysząc to jedno proste zdanie, pośpiesznie wstała z kanapy i podążyła w kierunku drzwi wyjściowych. W między czasie wyjęła z kieszeni swoją różdżkę, oczywiście w ramach bezpieczeństwa. Kiedy znalazła się już przy drzwiach, to zamiast je otworzyć stanęła jeszcze na chwilę i obróciła się w kierunku blondyna, by wypowiedzieć ostatnie zdanie.
- Lepiej poszukaj nowego miejsca na warzenie eliksirów, wieża astronomiczna nie jest już bezpieczna. Przyłapałam ostatnio młodego chłopaka  na szlajaniu się w tym miejscu. To tyle, koszmarnych snów Malfoy.

Po tych słowach wyszła, zostawiając zdezorientowanego chłopaka samego. Na odchodnym do jej uszu dotarł jeszcze cichy szept, „i tobie też Granger”. Uśmiechnęła się na te słowa, po czym biegiem dotarła do swojego pokoju.



*

Tak wiem, wiem coraz krócej, ale to chyba nie zawsze znaczy, że gorzej? Sami oceńcie:)
Akcja zaczęła nam się troszkę rozwijać, pojawiła się jakaś zagadka, tajemnica i ponowna współpraca między naszą przyszłą dwójką zakochanych :D

Z góry przepraszam, za długie przerwy, na tym blogu to jeszcze nie jest taka masakra jak na poprzednim, ale sami rozumiecie... MATURA :(
Miałam nie dodawać tego rozdziału, aż do 16 maja, ale tak jakoś wyszło, że dopisałam te kilka ostatnich stron i oto on :D Na starym blogu przewiduje rozdział coś koło 20 maja, więc zapraszam do zaglądania.

Oczywiście podkreślam, że wyłapiecie w tym rozdziale pewnie dużo błędów, ale nie jest on jeszcze poprawiony pod tym względem... Pozostałe powinny być ok :)

Podzielcie się opinią na temat rozdziału w komentarzu, czekam z niecierpliwością, a tym czasem  ślę całusy i do zobaczenia niedługo :***




poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Pomoc



Następnego dnia Hermiona w godzinach przedpołudniowych, pomiędzy lekcjami pojawiła się w gabinecie McGonagall. Oddała jej skonfiskowany poprzedniego wieczora aparat i powiadomiła o odebranych punktach. Na pytanie czemu nie udzieliła uczniowi szlabanu, odpowiedziała prosto, że według niej na to nie zasłużył, ale jeśli złapie go po raz kolejny, to nie zawaha się wymierzyć bardziej dotkliwej kary.

Właśnie rozpoczął się obiad, a dziewczyna z uśmiechem na ustach zajęła miejsce pomiędzy dwójką najlepszych przyjaciół. Przywitała się uprzejmie, po czym zajęła się nakładaniem na talerz jednej trzeciej piersi z kurczaka, połowy ziemniaka i jednego widelca sałatki. To i tak wiele, jak na jej dotychczasowe porcje. Nie mogła pozwolić sobie na jeszcze większe zmizernienie, a zarazem nie dała rady wrzucić w siebie większej porcji jedzenia jak ta spoczywająca w tej chwili na jej talerzu. Początki zawsze są trudne, wmawiała sobie w myślach. Trzeba iść na przód, zapomnieć o całym minionym złu i zacząć żyć jak dawniej. Dzisiejszy dzień był dobrą chwilą, na nowy start. Czuła się o niebo lepiej, jak ostatnio i nawet uśmiech nie schodził z jej ust od samego poranka. Jednakże największym argumentem, który zmotywował ją do naprostowania na odpowiedni tor swoich obecnych nawyków żywieniowych, był wygląd Draco Malfoy’a. Przecież nie chciała wyglądać tak jak chłopak. On niemal niknął w oczach. Stracił sens walki o lepsze jutro, był po prostu chorym człowiekiem. Chorym człowiekiem z którym podpisała i przypieczętowała pakt własną krwią. Ona nie chciała stać się wrakiem człowieka, takim jakim był blondyn. Chciała żyć, miała kochających przyjaciół, którzy z pewnością wesprą ją w tej walce.
- Jak tam Herm? Cormac ci się nie narzuca? – Zapytał chłopak o kruczoczarnych włosach, wiedząc jakie stosunki łączą jego przyjaciółkę ze współlokatorem.
- Nie, tak… Właściwie to trochę. Zaczyna się robić nachalny, ale to żadna nowość Harry. Poradzę sobie z nim bez problemu.
- Daj znać gdybyś czasem potrzebowała pomocy. – Odezwał się tym razem drugi z chłopaków.
- No właśnie, daj znać.
- Nie ma sprawy nie przejmujcie się mną i McLaggen’em, na razie jest znośnie. – Zapewniła swoich przyjaciół i nie chcąc rozmyślać o narzucającym się współlokatorze i propozycji jaką jej złożył poprzedniego wieczoru, szybko zmieniła temat. – A jak tam wasze samopoczucie przed eliksirami? Dzisiaj pierwsza lekcja w grupach stworzonych przez nietoperza.
 - Uhhh… nie przypominaj. – Jęknął Ron z miną zbitego psa.
- U mnie nie najgorzej, jakoś to przetrwamy. Przynajmniej będziemy w końcu warzyć eliksiry na naszym poziomie.
- Łatwo ci mówić Harry, nie należysz do grupy matołów. – Oburzył się.
- Ronaldzie, całe sześć lat powtarzałam ci, abyś przyłożył się nieco bardziej do tego przedmiotu, ale ty w nosie miałeś moje dobre rady. Teraz musisz użerać się z ludźmi pokroju Parkinson, czy Bulstrode. To nie jest moja wina, ani tym bardziej Harry’ego.
- Już dobra, dobra. Nie unoś się tak.
- Wcale się nie unoszę. Ja tylko wyrażam swoje zdanie. – Zaprotestowała.
- Hej, nie warto się kłócić. Chodźmy lepiej pod klasę eliksirów. Snape nie lubi spóźnialskich.

Wszyscy jednogłośnie zgodzili się z Harry’m i ramię w ramię ruszyli w kierunku lochów. Zimny, lekki podmuch wiatru jaki odczuli schodząc coraz niżej po chodach, przyprawił ich o gęsią skórkę. Te zimne korytarze, potężnie kontrastowały z cudownym ciepłem panującym na dworze, czy chociażby w wieży Gryffindoru. Trójka przyjaciół zajęła miejsce na drewnianej ławeczce pod klasą, gdyż mieli jeszcze pięć minut do pojawienia się Snape’a. Pogrążeni w rozmowie na tematy związane z ich nowym zadaniem przydzielonym przez Hagrida.  Ron żalił się trochę, że Bulstrode zabrała małą Mili, bo tak nazwała ich słodką suczkę, do lochów i nie pozwala mu jej nawet dotknąć. Harry natomiast zauważył, że Parkinson jednak ma coś na znak serca, jeśli chodzi o małe futrzane zwierzaki. Jego pies, Aris również przebywał w Lochach, chodź dziewczyna wykazywała większe skłonności do dzielenia się obowiązkami względem zwierzaka. Hermiona w tym temacie nie miała za wiele do powiedzenia, gdyż Malfoy ledwie obrzucił ich suczkę pogardliwym spojrzeniem i burknął coś o głupim imieniu. Nic poza tym. Lola spacerowała sobie gdzieś po terenie Hogwartu. A właściwie to o wilku mowa. Arystokrata wyłonił się zza zakrętu razem ze swoją nieco zmodyfikowaną po śmierci Crabba i wydarzeniach wojennych, świtą. Towarzystwa dotrzymywał mu Czarnoskóry chłopak Blaise Zabini i równie charakterystyczny szatyn, Teodor Nott.
Zabini bezproblemowo wrócił na siódmy rok nauki w Hogwarcie, nie był on o nic oskarżony, gdyż nie brał czynnego udziału w ostatecznej bitwie. Ewakuował się on wraz z niektórymi Ślizgonami przez pokój życzeń. Jego postępowanie można oczywiście zrozumieć, nie chciał walczyć ze znienawidzonymi Gryfonami, a nie był też na tyle zły, by walczyć za Voldemorta.
Natomiast Teodor Nott spędził kilka dni na przesłuchaniu przez ministerstwo, był on synem śmierciożercy, po bitwie zesłanego na dożywocie do Azkabanu. Chłopak odgrywał mniejszą rolę w spotkaniach śmierciożerców, ale ze względu na poglądy ojca pozostawał wierny jego ideą. Brał udział w bitwie o Hogwart po stronie Voldemorta, lecz jego poczynania nie wpłynęły zbytnio na przebieg zdarzeń. Nie wyrządził on nikomu większej krzywdy. Nie chciał być mordercą, dlatego ograniczał się tylko do zaklęć głównie paraliżujących. Skruszony dobrowolnie przyznał się do wszystkich czynów, co wpłynęło na łagodny, tylko pieniężny wymiar kary.
- Spójrzcie, święta trójca razem. – Zakpił swoim zimnym głosem blondyn.
- Czego tu chcesz Malfoy? – Pierwszy zerwał się rudzielec. Harry zawtórował koledze, ale tylko ze względów bezpieczeństwa. Nie chciał by Ron wdawał się w niepotrzebne bójki.
- Niczego. – Stwierdził obojętnie opierając się o ścianę dokładnie naprzeciwko Hermiony. – Chciałem tylko sobie popatrzeć na puszącego się wybrańca, zdrajcę krwi i szlame w pakiecie.
Hermiona mimo, że zewnętrznie nie dała tego po sobie poznać, to zabolały ją słowa chłopaka. A dokładniej to ostatnie. Nazwał ją szlamą, znowu. Ona głupia łudziła się, że po wczorajszym spotkaniu na wierzy coś się zmieni, że chłopak nabierze do niej chociaż minimalnego szacunku. Ale nie, Malfoy’owie się nie zmieniają.
Ron słysząc obelgę skierowaną w ich kierunku, poczerwieniał ze złości i w mgnieniu oka odnalazł swoją różdżkę. Harry widząc to, zaczął szeptać coś przyjacielowi na ucho.
- Lepiej posłuchaj Potter’a Weasley. Nie chcesz chyba wypluwać ślimaków, tak jak w drugiej klasie? – tym razem te słowa wypłynęły z ust Blaisa, który potyczki słowne z Gryfonami traktował jak najlepszą szkolną rozrywkę.
Tego było już za wiele dla rudzielca. Z obłędem w oczach miotnął w czarnoskórego pierwszym lepszym zaklęciem jakie przyszło mu do głowy. Ślizgon na szczęście w porę odskoczył, a czerwony strumień światła minął jego twarz zaledwie o centymetry. Hermiona spojrzała z wyrzutem prosto w zimne i beznamiętne oczy blondyna, na co ten uśmiechnął się lekko i powrócił do osłaniania walczącego przyjaciela. Harry oczywiście robił to samo, tylko że dla Rona.
Nott nie brał czynnego udziału w bójce, odsunął się nieznacznie, by nie dostać jakimś okropnym zaklęciem i zagłębił w jakiejś trzymanej wcześniej przez siebie książce. Hermiona natomiast wrzeszczała, skakała, starała się za wszelką cenę przerwać te głupie potyczki uczniów.
- Jako Prefekt Naczelna nakazuje wam natychmiast przestać! W tej chwili odłóżcie różdżki! – Jej krzyki i namowy nic nie dawały. Czwórka chłopców pogrążona była w szkolnej walce, a klątwy rzucane przez nich z każdą sekundą stawały się bardziej wyszukane. Oczywiście gapiów na około nich nie brakowało.
Hermiona w pewnym momencie dostrzegła coś, co udało się również zauważyć dwójce ślizgonów, a z czego nie zdawali sobie sprawy jej przyjaciele. Severus Snape, podążał w kierunku klasy, gdzie rozgrywała się zacięta bitwa. Ślizgoni widząc jego sylwetkę momentalnie zmienili taktykę i poczęli rzucać tylko zaklęcia obronne. Wyglądało to w tej chwili tak, jakby Harry i Ron rzucili się na bogu ducha winnych chłopaków z domu Slytherina.
- Proszę się odsunąć.. Ach! Rozejść się głąby! – Wrzasnął na grupkę ustawionych w kółeczku uczniów. – Expeliarmus! – Różdżki Potter’a i Wealey’a znalazły się dokładnie w jego ręce. – Czy wy jesteście nie poważni, żeby wszczynać bójkę w szkole i to tuż pod moim gabinetem? Co Potter? Brakuje ci wrażeń po śmierci Voldemorta? A ty Weasley? Chcesz zdobyć sławę atakując uczniów mojego domu?! Całej trójce odbieram po dwadzieścia punktów, za lekceważenie zakazu o wszczynaniu bójek na terenie Hogwartu. A Potter i Weasley dodatkowo dostają szlaban! Widzę was w moim gabinecie dzisiaj równo o dwudziestej, każda minuta spóźnienia to kolejny dzień szlabanu.
- Przepraszam, ale czy ja dobrze usłyszałam odjął pan punkty całej trójce? – Zapytała nieśmiało Hermiona.
- Gdzie ty masz mózg Granger? Kto w ogóle mianował cię Prefektem Naczelnym? Tak odejmuję punkty tez tobie, za niewypełnianie obowiązków prefekta. Zamiast uspokoić uczniów, to ty tańczysz tu sobie makarenę. – Na ten ostatni przytyk o tańcu skierowany do Gryfonki, wszyscy zebrani ryknęli śmiechem, łącznie z Draconem Malfoy’em. Właściwie to kąciki jego ust zaledwie drgnęły ku gurze, ale to wystarczyło by zrozumieć, że blondyn i nietoperz nadają na tych samych falach.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem, lecz nic więcej nie odpowiedziała. Nie chciała narazić się jeszcze bardziej Snape’owi. Głos w tej sprawie zabrał jednak Ronald Weasley.
- Ale proszę pana, oni tez powinni stracić punkty. – Tudzież wskazał palcem na dwójkę Ślizgonów.
- Czy ty jesteś taki tępy Weasley, czy tylko takiego zgrywasz? Nikt, nie ma prawa podważać mojej decyzji. Ja mam oczy i wiem co widziałem razem z Potter’em atakowaliście moich uczniów, którzy starli się za wszelką cenę bronić. Mam ukarać ofiary waszego występku? To jest niedopuszczalne. Koniec przedstawienia, wszyscy w tej chwili do klasy!
Ron nie odezwał się już słowem, Harry tak samo, a Hermiona mruknęła tylko pod nosem coś o równym traktowaniu i poszła w ślady chłopaków. Weszli oni do sali razem z innymi uczniami, po drodze odzyskując swoje różdżki. Zaskoczenie spowodowane wystrojem sali, malowało się na twarzach całej grupy. Zazwyczaj równo ułożone ławki zostały podzielone na trzy części w dodatku tworzące niewielkie kręgi. Na każdym stole znajdowało się kilka kociołków i wielka tablica z nazwą i składnikami danego eliksiru.
- Pierwsze stanowisko najbliżej mojego biurka zajmują matoły, później przeciętni, a na samym końcu wybitni. Wszystko macie rozpisane, za dwie godziny widzę u siebie podpisane fiolki ze skończonym eliksirem. Czas start.
Hermiona przewiesiła na jednym z krzeseł swoją szkolną torbę i omiotła wzrokiem tablice z eliksirem do przyrządzenia. Był to wywar tojadowy, niesamowicie trudny do poprawnego stworzenia.
„Snape nie żartował mówiąc, że najlepsi dostaną trudne eliksiry do uwarzenia.”
Potrzebowała osiemnaście listków kwiatu tojadu, dwie szklanki żabiego skrzeku, dżdżownicę i dwie suszone figi. Kiedy zapamiętała listę składników ruszyła do małej spiżarki, gdzie kłębiło się już wystarczająco dużo ludzi. Po krótkiej chwili oczekiwania udało jej się przedostać do środka, nabrała do dwóch szklanek żabiego skrzeku, odnalazła dwie suszone figi i z obrzydzeniem na ustach wyjęła jedną z wijących się dżdżownic. Umiejscowiła ją w małym kartonikowym pudełeczku. Wszystkie składniki położyła na niewielkiej czarnej tacy. Ostatnim składnikiem był tojad. Zaczęła rozglądać się za tym fioletowym kwiatem po pomieszczeniu. Jak się okazało leżał po drugiej stronie w magicznym utrzymującym go przy pełnym rozkwicie, wazonie. Została już ostatnia gałązeczka z maleńkimi płatkami.
„Zapewne wszyscy już skompletowali składniki, musze się pośpieszyć jeśli nie chcę być ostatnia.” – Pomyślała i wyciągnęła rękę w kierunku tojadu. Nie zdążyła jednak zebrać ostatniego składnika, gdyż ktoś w tym samym momencie, a raczej troszkę wcześniej wyjął go z wazonu. Tym kimś jak się okazało był Malfoy.
- Ej! Pierwsza go zobaczyłam! – Krzyknęła, mając nadzieję, że to pomoże i chłopak zwróci jej składnik.
- A ja byłem szybszy. Zobacz, co za pech.
- Malfoy! Nie bądź taki, jest mi potrzebny.
- No co ty Granger mi wcale nie. – Zakpił, po czym opuścił magazyn.
- Ty przeklęty, wredny arystokrato! – Krzyknęła za nim, a w odpowiedzi usłyszała tylko cichy śmiech.
W pomieszczeniu nie było innego tojadu, dokładnie rozejrzała się po wszystkich półkach. Zrezygnowana postanowiła zgłosić to Snape’owi. Opuściła pomieszczenie i skierowała swoje kroki do biurka swojego mało lubianego nauczyciela.
- Profesorze.
- Czego chcesz Granger? – Ach ta jego wrodzona uprzejmość…
- Zabrakło w magazynie jednego składnika do przyrządzenia wywaru. – Wydukała po chwili milczenia.
- Nonsens, sam przed zajęciami sprawdziłem magazyn. Wszystko było tak jak należy. Jeśli nie jesteś w stanie wskazać mi nowego ucznia, którego od dzisiaj gościmy w klasie i który zapewne zabrał twój składnik, to wracaj do pracy.
Nie było przecież żadnego nowego ucznia i Snape dobrze o tym wiedział. Zrezygnowana powłóczyła nogami do miejsca przy którym zostawiła torbę z książkami. Jak się okazało miejsce bo obu jej stronach zajął nie kto inny jak Malfoy i McLaggen.
„Dlaczego ja?”– Cisnęło jej się usta.
Nic jednak nie odpowiedziała, tylko zajęła miejsce pomiędzy dwoma najmniej lubianymi chłopakami z roku. Ich obecność była niczym w porównaniu z brakiem jednego, w dodatku najważniejszego składnika eliksiru. Musiała przyrządzić wywar tojadowy, bez tojadu. Toż to prawie absurd.
Nie zwracając uwagi na złośliwie się uśmiechającego Malfoy’a i zaczepny wzrok Cormac’a, zabrała się do roboty. Za pomocą różdżki napełniła kociołek wodą i podpaliła pod nim ogień. Kiedy woda osiągnęła pięćdziesiąt stopni, wrzuciła do niej dwie szklanki żabiego skrzeku i ponownie czekała aż roztwór wyniesie tyle samo stopni co poprzednio. Następnie zaczęła mieszać w kociołku przez równe trzy minuty odwrotnie do wskazówek zegara. Wyjęła z kieszeni dwie suszone figi i już chciała je dorzucić do roztworu, kiedy to Cormac złapał ją za rękaw szaty.
- Musisz je pokroić w kostkę, dokładnie pół na pół centymetra. – Podpowiedział koleżance.
Hermiona uderzyła się z otwartej dłoni w czoło, myśląc sobie, że przynajmniej raz obecność tego gryfona przydała jej się.
- Dzięki. – Szepnęła w odpowiedzi.
Dodała pokrojone figi i z bólem serca wrzuciła wijącą się dżdżownicę do wody, co blondyn skomentował nadmierną wrażliwością, na co McLaggen posłał mu mordercze spojrzenie. Teraz tylko zaczekała aż kociołek rozgrzeje się do sześćdziesięciu sześciu stopni. Kiedy w reszcie tak się stało, ostudziła wywar do zera. Eliksir był prawie skończony, przybrał właśnie barwę zgniłej zieleni. Teraz tylko wystarczyło dorzucić osiemnaście listków tojadu, których dziewczyna oczywiście nie miała. Zaczęła rozglądać się po klasie ze zdenerwowaniem, większość osób oddała już podpisaną nazwiskiem fiolkę z częścią wykonanego eliksiru.
- I co Granger? Nie zawsze wszystko idzie tak jak sobie to zaplanujesz.
- Co ty bredzisz?
- Nic, chciałem tylko, żebyś przeżyła lekkiego stresa. – Oznajmił beznamiętnym głosem.
- Co? – zapytała nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Masz. – Powiedział wręczając dziewczynie nienaruszoną łodygę kwiatu tojadu. Oniemiała otworzyła usta ze zdziwienia, po chwili jednak je zamknęła zdając sobie sprawę z tego, że Malfoy specjalnie zabrał tojad przeznaczony na eliksir.
- Ty parszywa, mała fretko. – Wysyczała przez zęby.
- Grzeczniej Granger. Zawsze mogę sprawić, że ten śmierdzący badyl zniknie raz na zawsze.
- Dobra, Nie bądź taki daj mi go.
- Magiczne słowo?
- Abrakadabra.
- Granger!
- Proszę… - Wyszeptała niechętnie.
- Jak chcesz to potrafisz. – mówiąc to, oddał jej kwiat a szatynka pośpiesznie ukończyła swój eliksir. Wystarczyło dodać listki i zagotować zawartość kociołka do stu osiemnastu stopni. Kiedy tego dokonała, zadowolona z siebie wlała zawartość do buteleczki i jako ostatnia odstawiła ją na biurko profesora, wraz z dzwonkiem kończącym drugą lekcję.
- Na następną lekcje macie mi przynieść wypracowanie na dwie strony pergaminu o eliksirze jaki dzisiaj przygotowywaliście! – Krzyknął do odchodzących uczniów Snape.

Harry z Ronem jęknęli słysząc czekające ich zadanie, nie ze względu na długość wypracowania, ale raczej dlaczego, że nie będą w stanie odpisać go od przyjaciółki, ani od siebie nawzajem. Grupa Rona miała za zadanie uwarzyć bardzo prosty, który mieli na egzaminach w pierwszej klasie, eliksir zapomnienia. Harry natomiast na dzisiejszych zajęciach pracował nad wywarem leczącym czyraki. Niezbyt skomplikowany, ale wymagający ostrożności, bo przygotowując chociażby trochę zmodyfikowany płyn, zamiast leczyć czyraki mógł je wywoływać.
Pozostałe dwie lekcje to była obrona przed czarną magią, prowadzona przez nowo przyjętego nauczyciela, Marca Seldera. Był to młody, na oko dwudziesto pięcio letni postawny mężczyzna, wysoki z burzą roztrzepanych we wszystkie strony brązowych włosów. Według Hermiony był zwyczajnym, przeciętnym, nowym nauczycielem jeśli chodzi oczywiście o wygląd, lecz zdaniem jej koleżanek, był słodkim ciasteczkiem. Jeśli mowa o jego umiejętnościach i podejściu do nauczania, można powiedzieć, że był bardzo specyficzny i nie uznawał zbytniego zagłębiania się w teorię. Wolał zajęcia praktyczne. Dzielił uczniów w pary i mówił jakie zaklęcie mają ćwiczyć, przy czym przechadzał się po klasie dając ćwiczącym uczniom ważne wskazówki.
Hermiona  trafiła do pary z Parkinson, która różdżką mogła sobie jedynie podłubać w nosie, przy umiejętnościach szatynki.Za zadanie mieli przećwiczyć na sobie zaklęcie Conjunctivitis, które za zadanie miało oślepiać porażonego.
Oczywiście Parkinson to zaklęcie za nic nie wychodziło i Hermiona nie musiała się niczego obawiać. Jedynym skutkiem rzucanego przez dziewczynę zaklęcia było lekkie łaskotanie w okolicach oczu, przez co Hermiona była zmuszona do ich pocierania.
„Dzięki ci Merlinie, że się nie maluje.”
Kiedy przyszłą kolej Hermiony, panna Parkinson błądziła po sali obijając się o wszystkich uczniów i każdy kąt, gdyż szatynce, to zaklęcie wyszło już za pierwszym razem. Tak samo jak Harry’emu, Malfoy’owi, Cormac’owi i Nott’owi. Cała piątka dostała po pięć punktów dla swojego domu. Uradowani końcem lekcji za zadanie dostali przećwiczenie tego zaklęcia tak, by na następnej lekcji rzucać go poprawnie.
- Żadnych wypracowań, nic, zupełnie nic z obrony. – Radował się Ron w drodze do pokoju wspólnego.
- Nie ciesz się tak, bo Selder ma cały rok na zmianę zdania. I Może tego dokonać w naprawdę krótkim czasie, zważając na jego rozczarowanie, poziomem niektórych uczniów.  –Zwróciła uwagę Hermiona.
- Nie dasz nawet pomarzyć, wiesz ty co. – Oburzył się Ron.
- Hermiona! Musze ci cos powiedzieć! Chodź szybko! – Wrzeszczała na widok przyjaciółki, Ginny.
- Ciebie też miło widzieć Gin…aaaa zaraz do was wracam. – Krzyknęła jeszcze do chłopaków, bo rudowłosa dziewczyna pociągnęła ją za ramię w kierunku najbardziej oddalonego kąta salonu.
- Harry. – Wysapała zdyszana Weasley’ówna.
- Co z nim? – Zaniepokoiła się szatynka.
- Nie co z nim, tylko wczoraj w nocy zabrał mnie nad jezioro, przeprosił za swoje zachowanie i oświadczył, że pragnie do mnie wrócić. – Zapiszczała.
- Ginny, to wspaniale. – uradowała się Hermiona. – I co ty na to?
- Jak to co? Zgodziłam się. Jestem teraz taka szczęśliwa. – Ćwierkała młodsza z Gryfonek.
- Chwila, powiedziałaś w nocy?
- Mhm, ale nie dasz mi chyba za to szlabanu? – Zapytała roześmiana.
- Nie, ale następnym razem nie włóczcie się po terenie Hogwartu, kiedy jest po ciszy nocnej. – Pouczyła przyjaciółkę i razem wróciły do chłopaków.
Była szczęśliwa z decyzji przyjaciela, według niej nikt tak nie pasował do siebie jak ta dwójka jej najlepszych przyjaciół. Byli wprost stworzeni do wspólnego związku. Hermiona obstawiała że prędzej czy później i tak byli by razem, na szczęście nastąpiło to prędzej. Była to jakaś odskocznia dla Ginny jak i Harry’ego od męczących wojennych wspomnień. Ciężko było zapomnieć o straszliwej śmierci, przyjaciół czy najbliższych z rodziny, ale trzeba było iść na przód, na nowo odkryć piękno życia.
- Hermiona, co ty na to żeby wybrać się do Hogsmeade w sobotę?
- Wiesz Ron, dostałam już zaproszenie… - Zaczęła odpowiedź bardzo cicho i nieśmiało.
- Od kogo? – Przerwał dziewczynie z nieukrywanym rozdrażnieniem.
- Cormac zaproponował mi wyjście, ale raczej się nie zgodzę.
- Od kiedy jesteście ze sobą po imieniu? – z łatwością można było dostrzec narastający gniew rudzielca.
- O co ci chodzi Ronaldzie? – Zapytała rozdrażniona tonem przyjaciela.
- Nie, o nic. Zupełnie.
- Ron daj spokój. – Postanowił się wtrącić do tej rozmowy Harry, który do tej pory tylko przysłuchiwał się wymianie ich zdań.
- Daj spokój?! Czy ty siebie słyszysz Harry? McLaggen to przecież palant. Hermiona nie powinna z nim nigdzie chodzić, a co dopiero mieszkać! – Krzyknął zdenerwowany i poczerwieniały na twarzy chłopak.
- Nie większy niż ty Ronaldzie. Przepraszam was, Harry i Ginny, ale nie mam ochoty przebywać w jednym pomieszczeniu z kimś kto traktuje mnie jak mało rozumne dziecko. Do zobaczenia jutro na zajęciach.
To powiedziawszy uniosła wysoko głowę i nie zaszczycając Rona wzrokiem, wymaszerowała z Pokoju wspólnego. Chłopak stał się bardzo zaborczy w ostatnim czasie. Kłócili się zdecydowanie za często, a były to sprzeczki głównie o jej kontakty z płcią brzydką. Nie rozumiała, o co przyjacielowi mogło chodzić, zachowywał się nieprzyzwoicie zaborczo. Byli przecież przyjaciółmi od kilku dobrych lat, dlaczego akurat teraz musiało się coś walić? Przecież wojna się skończyła, nie było już Voldemort’a. A większość z jego popleczników siedziała już w Azkabanie. Dziewczyna nie widziała najmniejszych powodów, dlaczego Ron miałby ją tak traktować.
Posmutniała przemierzała dość długą drogę do pokoju perfektów na czwartym piętrze. Dopiero kiedy znalazła się w swojej prywatnej sypialni mogła zdjąć z twarzy maskę i otwarcie okazać swoje uczucia. Rzuciła się na miękkie łóżko i ukryła głowę w poduszkach. Chcąc pozbyć się ciążących na sercu i duszy zmartwień, wrzasnęła przeciągle. Miało jej to pomóc głównie w odreagowaniu zachowania Rona, lecz ostatecznie sprowadziło inne kłopoty.

Słysząc kłośny krzyk dziewczyny, do pomieszczenia wpadł Cormac McLaggen. Chłopak z przerażeniem wymalowanym w oczach wpatrywał się w rozłożoną na łóżku Gryfonkę. Stopniowo jego twarz zaczynała wyrażać zdezorientowanie. Dziewczyna o dziwo była w jednym kawałku, a w pobliżu nie znajdował się nikt niebezpieczny. Chłopak postanowił wyjaśnić tą sytuację.
- Co się stało?
- Nie, nic. Po prostu lubię sobie czasem pokrzyczeć. – Odpowiedziała z przekąsem.
- Ymm… Rozumiem. A czy zastanowiłaś się może, co do mojej propozycji?
Chłopak nie posiadał żadnego taktu jeśli chodzi o postępowanie z dziewczynami. Był wręcz natrętny i gdyby nie zaistniała sytuacja z Ronem, Hermiona z pewnością spławiła by swojego współlokatora. I taki też miała plan na początku. Kiedy jednak zastanowiła się dokładniej, to stwierdziła, że Ron nie ma prawa jej rozkazywać i decydować o wszystkich sprawach, a w szczególności takich jak to z kim może, a z kim nie wolno jej się spotykać. Miarka się przebrała. Ktoś tu musi się zbuntować.  
„Obym tego nie żałowała.”
- Nie mam żadnych planów. Z chęcią wybiorę się z tobą do Hogsmeade. – Odpowiedziała przepełnionym od słodkości głosikiem.
- Świetnie. – Uradował się. – To może o czternastej?
- Perfekcyjnie. Idziesz może na kolacje teraz? – zapytała knując małą zemstę na Ronaldzie za jego niepoważne zachowanie względem niej.
- Ymm… No tak, waśnie się zbierałem. – Z wyrazu jego twarzy można było wyczytać dokładne zaskoczenie, a nawet szok, powodowany słowami dziewczyny.
- Zaczekaj na mnie w salonie, możemy iść razem.
W momencie kiedy Gryfon opuścił sypialnię szatynki, ta odetchnęła z ulgą. Zmuszanie się do towarzystwa Cormac’a nie będzie raczej najprzyjemniejszym zajęciem na dzisiejszy i sobotni dzień. Ale chęć dogryzienia Ronowi była silniejsza, jak niechęć do blondyna.
Złapała do ręki swoją wcześniej gdzieś zagubioną różdżkę i niechętnym krokiem wyszła z sypialni, zamykając dla bezpieczeństwa drzwi zaklęciem. Przecież nikt nie mógł przewidzieć co przyjdzie do głowy jej współlokatorowi, kiedy ona będzie odbywać uprzejmą rozmowę z Malfoy’em w specjalnej sali na drugim piętrze. Krew zaczynała wrzeć w jej żyłach kiedy myślami wracała do Dracona, zdecydowanie wolała się już skupić na McLaggenie.
„Może nie będzie tak źle.” – Pocieszyła się w myślach.
Jak się okazało, stwierdzenie w głowie dziewczyny było trafne. Chłopak już na wstępie wykazał się brakiem dobrych manier i jak gdyby nigdy nic wepchnął się przed Hermionę w przejściu, by od razu ruszyć przed siebie, nawet się na nią nie oglądając.
„Powinnam się przyzwyczaić.”
- W piątek po lekcjach są kwalifikacje do drużyny Gryffindoru. Wpadniesz? – Zapytał po krótkiej ciszy.
- Och! To już w ten piątek? Harry nic nie wspominał, ale to pewnie dlatego, że nie przepadam za quiddichem. – Wyznała zgodnie z prawdą. Już w pierwszej klasie ten przedmiot sprawiał jej problemy. Później było już tylko gorzej. Omijała szerokim łukiem zaproszenia na małe meczyki, przysyłane przez Rona w każde wakacje. Kiedy natomiast chłopcy zmuszali ją do gry, tłumaczyła się nagłą potrzebą napisania zadania na eliksiry, lub inne nieciekawe przedmioty. Właściwie dla jej przyjaciół, to każdy przedmiot nauczany w Hogwarcie był nieciekawy.
- Nie lubisz quiddich’a?! – Zapytał, a raczej niemal krzyknął zaskoczony wyznaniem koleżanki.
- Nie każdy musi lubić latać, prawda?
- A próbowałaś kiedyś?
- Raz, w pierwszej klasie. I wież mi, zaliczam ten dzień do jednych z najgorszych w moim życiu. Udało mi się wybłagać McGonagall, bym zamiast latania mogła uczęszczać na inny przedmiot.
- Nie wiesz co straciłaś Hermiono. – Odpowiedział jej z bólem w głosie. Nie rozumiał bowiem, jak można nie lubić latania.
- Z pewnością ominęło mnie kilka złamań i wstrząs mózgu. – Odgryzła się w troszkę okrutny sposób, ale nie miała zamiaru dłużej ciągnąć tej rozmowy. Temat latania był jej zamkniętym rozdziałem w życiu.
Weszli właśnie do wielkiej sali. Większość uczniów zajmowała już swoje miejsca przy stole, dlatego trochę ciężko było szatynce odnaleźć rudą czuprynę przyjaciela. Kiedy w końcu tego dokonała, zwróciła się z prośbą do towarzysza.
- Może usiądziesz dzisiaj ze mną i z moimi przyjaciółmi.
To pytanie było chwilowym szokiem dla Gryfona. Nie spodziewał się, że Hermiona może mu zaproponować miejsce tuż obok siebie, po tym jak przez ostatnie dni widocznie unikała jego obecności. Nie chowając jednak urazy, zgodził się z uśmiechem na ustach. Szatynka również nie posiadała się z radości, że chłopak połknął przynętę, nie żeby myślała, że może być inaczej.
Z uśmiechem na ustach podeszła do przyjaciół i zajęła miejsce obok Harry’ego, klepiąc drewnianą ławeczkę po swojej prawej stronie, dłonią. Cormac od razu zrozumiał o co jej chodzi i wepchnął się na puste miejsce. Plan zrealizowany. Teraz tylko pozostało podziwiać efekty: Widelec bruneta utknął w połowie drogi z talerza do ust, Ron poczerwieniał na twarzy i w tej chwili nieświadomie miażdżył w prawej dłoni bogu ducha winne, zielone jabłko, a kilkoro Gryfonów siedzących w pobliżu wpatrywało się w ich czwórkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Harry, zamknij buzię jak jesz. Ron, co to jabłko ci zrobiło? Och i chyba jesteś chory, masz takie dziwne wypieki na twarzy. – Zaszczebiotała nabierając sobie na talerz czekoladowego puddingu.
- Co on tu robi? – Szepnął ledwo słyszalnie brunet.
- Siedzi, Harry.
Hermiona westchnęła przeciągle, kiedy dostrzegła jak wiele łączy jej współlokatora z jej najlepszym Rudowłosym przyjacielem. Przede wszystkich oboje posiadali te same maniery przy stole. A raczej ich brak.
„Pewnie uczyli się savoir vivre’u z tej samej książki. Szkoda tylko, że była to jakaś parodia.”
- Potter, o której godzinie dokładnie mają się odbyć kwalifikacje? – Zapytał z pełną buzią, przez co dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrobiła zgadzając się na sobotni wypad do Hodsmeade.
- Zakładam, że tak około szesnastej, ale kiedy podejmę ostateczną decyzję, to wywieszę kartkę w pokoju wspólnym.
Chłopaki po tej krótkiej wymianie zdań, wrócili do swoich posiłków, przynajmniej ta dwójka rozmawiających, bo Ron w tej chwili pastwił się nad swoim kawałkiem nóżki z kurczaka. Udało mu się ją nawet rozerwać na kilkanaście postrzępionych części. Hermiona otwierała już usta by skomentować, to dziecinne zachowanie przyjaciela, ale kiedy zdała sobie sprawę, że na jej talerzu znajduje się jedna trzecia porcji puddingu, to zrezygnowała. Chłopak mógłby się jej jeszcze odgryźć. Lepiej było nie ryzykować.
W kierunku stołu Gryfindoru zmierzała McGonagall, ze stanowczym jak zawsze wyrazem twarzy. Podeszła dokładnie do Hermiony i po krótkim odchrząknięciu przemówiła głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Panno Granger, pragnę przypomnieć o pełnionym przez panią obowiązku jednogodzinnych, cotygodniowych spotkań z Panem Malfoy’em.
- Tak, proszę pani, pamiętam. – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Nie wydaję mi się. Draco już dawno zjadł kolacje i wyszedł.
Hermiona słysząc słowa profesorki zrobiła zaskoczoną minę i pośpiesznie spojrzała na swój zegarek. Z przerażeniem stwierdziła, że jest już równa siódma.
- Och, nie. Zasiedziałam się. Przepraszam, to się więcej nie powtórzy. Do widzenia.
Krzyknęła pośpiesznie i pobiegła w stronę drugiego piętra. Mało brakowało a na jednym z korytarzy boleśnie zderzyła by się z młodszą Krukonką. Na szczęście dziewczyny tylko lekko się zachwiały, a Hermiona krzycząc głośne „przepraszam”, popędziła dalej. Kiedy dotarła na miejsce, zatrzymała się i potężnie dysząc oparła ręce o kolana. Tuż przed nią znajdował się ogromnych rozmiarów portret Merlina, który w tej chwili spoglądał na nią z dziwnym oburzeniem.
- Młoda damo, nikt cię nie uczył, że nie przystoi się spóźniać? Do tego ten stan i ogólny wygląd… - Westchnął mężczyzna. – Kiedyś, to na spotkania przychodziło się w szatach wyjściowych, niestety wszystkie te zasady przepadły. A młodzież teraz nie dba ani o swój wygląd, ani o punktualność. Nie do pomyślenia…
- Przepraszam, ale czy mogłabym wejść? – Zapytała nadal mocno dysząc i czując potężne palenie w płucach. Dodatkowo irytował ją ten portret, był wyjątkowo natrętny i gadatliwy.
- A proszę, wchodź – odpowiedział odsłaniając przejście, lecz nadal żwawo komentując zachowanie dziewczyny. – W dodatku taka bezczelna, nie da dokończyć starszemu człowiekowi zdania…
Dziewczyna przekroczyła pośpiesznie próg portretu, chcąc oddalić się od obrażającego ją mężczyzny. Kiedy znalazła się już po drugiej stronie, jej oczom ukazał się niewielki pokoik, w którym panował delikatny półmrok. Pomieszczenie utrzymane było w ciemnych brązowych barwach, oraz nie posiadało okien. Właściwie był to zwykły, surowy pokój z jednym drewnianym stolikiem i dwoma krzesłami w centralnej części. Blondwłosy Ślizgon zajmujący jedno z dwóch krzeseł, kontrastował potężnie z klimatem pokoju. Jego niemal białe włosy i jasna cera tworzyły pewnego rodzaju odrębność, inność. Wyróżniały chłopaka na tle półmroku.
Hermiona powolnym krokiem zaczęła zbliżać się do swojego wroga. Po chwili zatrzymała się naprzeciwko niego i nic nie mówiąc stanęła w bezruchu. Nadal lekko dyszała od biegu. Spuściła wzrok na swoje stopy i czekała na pierwszy ruch towarzysza. Ciężko było jej dobierać słowa. Bo od czego miała zacząć? Od „cześć”? to by mogło być głupie, zważając na ich stosunki. „ Jak ci minął dzień”, było zbyt banalnym pytaniem. Dlatego zdecydowała, że najlepszym rozwiązaniem będzie milczenie. Nie pomyliła się za wiele, bo już po kilku sekundach Draco odezwał się, a raczej bąknął coś półgłosem.
- Co tak stoisz Granger? Potrzebujesz specjalnego zaproszenia, by usiąść na tych swoich kościstych czterech literach?
Słowa chłopaka podziałały na Gryfonkę, jak kubeł zimnej wody. W jednej chwili poderwała głowę do góry i z morderczym spojrzeniem zajęła miejsce na wolnym krześle.
- Lepiej spójrz na siebie, okazem zdrowia to ty nie jesteś Malfoy!
- Mną, to ty się lepiej nie interesuj. – mruknął, po czym zaczął się wpatrywać w ścianę za Gryfonką.
- Dlaczego ten pokój jest taki ciemny, ponury i umeblowany tylko w stół i dwa krzesła? – zapytała chcąc zmienić temat. Nie chciała narażać się Malfoy’owi już na początku spotkania.
- Bo tak chcę. – Prostota i tajemniczość tej odpowiedzi zbiła Hermionę z tropu.
- Co to ma znaczyć, że tak chcesz?
- To znaczy Granger, że jakbyś się nie spóźniła, to ten gburowaty dziad przy przejściu poinformowałby cię, że pokój przyjmuje taką postać jaką mu się nakaże. – Widząc, że dziewczyna nadal mało rozumie, postanowił użyć prostszych słów. – Na wielkiego Merlina Granger, to coś działa jak pokój życzeń, tylko nauczyciele mogą go nadzorować.
- Żartujesz. – odpowiedziała, niedowierzając jego słowom. Bo jak niby mógł istnieć magiczny pokój, o którym ona nie miała zielonego pojęcia.
- A czy wyglądam jakbym żartował?
Nie odpowiedziała. Draco na prawdę wyglądał na poważnego. Może rzeczywiście miał rację. Postanowiła sama to sprawdzić. Rozejrzała się ponownie po pomieszczeniu i zaczęła wyobrażać sobie wielki, ładnie zdobiony, posrebrzany kominek. O mało nie padła z wrażenia, kiedy obraz z jej wyobraźni urzeczywistnił się i tuż za plecami blondyna pojawiło się przyjemne ciepło, a pomieszczenie nieco się rozświetliło. Kolejną nową rzeczą była sztuczna przejrzysta okiennica, następnie wielka, wygodna sofa, piękny, promieniujący jasnym blaskiem żyrandol i niewielka drewniana biblioteczka.
- Czy ty zawsze musisz wszystko psuć? – zapytał z żalem w głosie.
- Nic nie zepsułam, dodałam tylko temu pokojowi cieplejszy wygląd.
- No właśnie. Zepsułaś mi moją przygnębiającą atmosferę. – odkrzyknął naburmuszony.
- Malfoy!  Wyglądałeś, jak wygłodniały wampir w tym mroku.
- A skąd wiesz, że nim nie jestem?
- Przestań żartować. Nie po to tu przyszliśmy. – odpowiedziała rozsądnie nie reagując na jego głupią zaczepkę.
- A po co? Mamy rozmawiać o mnie tak? O moim życiu, przeszłości teraźniejszości, przyszłości, wojnie? Co to ma na celu? Co? Nie widzę sensu w tych spotkaniach, to wszystko jest ustawione Granger! Oni i tak wyślą mnie do Azkabanu! Mój pobyt tutaj jest tylko i wyłącznie krótkim okresem oczekiwania na to co nieuniknione! Szczerze, to wolałbym, żeby się Potter wtedy za mną nie wstawiał. Przynajmniej nie żył bym w ciągłym strachu! – wykrzyczał prosto w oczy Hermiony. Teraz już nie siedział. Oparty rękoma o niewielki stół, pochylał się niebezpiecznie nad dziewczyną. Nie chciał jej wystraszyć, ale jedynie uświadomić. Granger tak samo jak Potter myśli, że może zbawić cały świat, że może zbawić jego. Co według chłopaka było jednym wielkim zakłamaniem. Dla niego nie było już ratunku. Ktoś musiał uświadomić tą małą, naiwną Gryfoneczkę, że jest ona potrzebna ministerstwu tylko do wydania wyroku. Że nie uchroni go od kary na jaką według własnego uznania zasługiwał.
- Nieprawda, pomogę ci. Trzeba mieć nadzieję. – Wyszeptała niemal słyszalnie w jego zaciśnięte od złości wargi. Wargi które w tym momencie były niebezpiecznie blisko. Mimo, że wczorajszego ranka zrozumiała, że władze tak naprawdę chcą dać chłopkowi chwilowe poczucie bezpieczeństwa, tylko po to by później można było go mocniej zranić, skazując na dożywocie w Azkabanie. Wiedziała o tym, nie była głupia, ale nie przypuszczała tego, że chłopak również się domyślił. Jak on mógł funkcjonować z tą myślą? Ona z pewnością nie dała by rady. Nie jest tak silna psychicznie. Ale czy Draco naprawdę dobrze sobie radził? Przecież zauważyła jego nade szybką utratę wagi i te zapadnięte oczy, czy posiniałe usta.
Mimo, że chłopak przez tyle lat był tak strasznym dupkiem, to po prawdzie o jego losie decydowała rodzina, banda tchórzy. To nie był jego wybór. On tylko podążał za ideałami ojca. Nie można go za to winić. Pytanie tylko, czy na pewno był całkowicie bez winy?
„ Nie wydam, ani nie pozwolę wydać wyroku skazującego niewinną osobę na dożywocie w Azkabanie. Mimo, że nie cię nie znoszę Malfoy, to nadal jesteś człowiekiem. A to czy jesteś winny, czy nie wyciągnę z ciebie, chociażby siłą.”
- Co ty Granger pierdolisz?! – Wrzasnął odsuwając się od niej. – Właśnie ci powiedziałem, że nie ma dla mnie ratunku, a ty twierdzisz, że trzeba mieć nadzieję?! Jesteś naiwna!
- Malfoy, posłuchaj mnie. Ministerstwo nic ci nie zrobi jeśli jesteś niewinny. Musisz tylko ze mną współpracować. A Wszystko się ułoży. – Tym razem jej głos zabrzmiał pewniej.
- Wszystko się ułoży? Czy ty siebie słyszysz? Oni wybrali ciebie, do spisywania raportów, bo wiedzą, że mnie nienawidzisz! – Jego wściekłość brała górę nad nim samym. Krzątał się nerwowo po całym pokoju.
- Każdy może się zmienić. Musi tylko bardzo chcieć. Porozmawiaj ze mną. – Starała się by jej głos brzmiał na opanowany. Nie chciała okazywać blondynowi zbyt wielu targających nią w tym momencie, emocji. Złości na samą siebie i manipulujące czarodziejami ministerstwo, strachu przed porywczym i nerwowym zachowaniem Ślizgona, powątpienia we własne postanowienia i wypowiedziane słowa, oraz dziwnej, jak do tej pory przez nią nieznanej sile, chęci niesienia ratunku komuś, kto jeszcze chwile temu był dla niej wrogiem. – Malfoy? – Zapytała widząc jak wpatruje się beznamiętnym wzrokiem w trzaskające w kominku płomienie.
- Dla mnie nie ma ratunku, pogódź się z tym… - Wyszeptał ledwo słyszalnie, chodź na tyle by dziewczyna siedząca nieopodal była w stanie zrozumieć sens wypowiedzianych słów.

Wyszedł trzaskając potężnie drzwiami. Był zły, wręcz wściekły. Nie chciał słuchać jej słów. Przecież to była tylko wredna, nic nie warta Gryfonka. W dodatku chciała mu pomóc. Mówiła o nadziei, wierzyła w nią, zarażała nią. Chciała by on też uwierzył, by spróbował zawalczyć o własne życie. W głębi duszy chciał jej zaufać, wyzbyć się przekonań i dopuścić do siebie nadzieję. Ale wiedział, że nie może tego zrobić. Nie chciał by po całym roku nadziei, wiary w lepsze jutro i snuciu planów na przyszłość, przyszła straszna rzeczywistość, bo przecież taki scenariusz zawsze trzeba było rozpatrzeć. Nie chciał się załamać jeszcze bardziej. Lepiej było sobie nie wyobrażać za wiele, niż żyć nierealnymi marzenia, by w którymś momencie stracić wszystko. Wiedział, że nie wytrzymałby tego psychicznie.

Hermiona ze smutkiem w oczach wpatrywała się w zatrzaśnięte przejście na korytarz. Pokój mimo, że nie wrócił do swojego ponurego wyglądu, to taki jej się teraz wydawał, cichy, odległy, przygnebiający. Wiedziała, że dogadanie się z Malfoy’em do łatwych należeć nie będzie, ale warto spróbować. Przecież była Hermioną Granger z Gryffindoru, a Gryfoni nigdy się nie poddają.

„ Choćbyś mnie Malfoy błagał, prosił i groził Avadą, to ja dowiodę, że nie ty, a ministerstwo jest jedynym zagrażającym nam złem.” – Pomyślała wpatrując się w niewielki zegarek. Było dwadzieścia po siódmej. Nie zbyt długo trwało to ich pierwsze spotkanie. Do udanych też nie można było go zaliczyć. Lecz jedno jest pewne, zasiało ono w dwójce siódmoklasistów małe ziarenko nadziei, chęci do walki.


*

Łiiiiiii :D Rozdział kolejny <szczęśliwa> !!!!

Chciałam podziękować za wszystkie miłe i pomocne komentarze, zamieszczone pod poprzednimi rozdziałami, jesteście kochani <3


Rozdział jest z błędami jeszcze przed betowaniem, więc z góry przepraszam za błędy. Niedługo dodam poprawiony. Jak na razie Moja kochana beta ogarnęła prolog i pierwszy rozdział, więc nie powinniście wyłapać zbyt wielu błędów. Dziękuję Olga G. :*

Zachęcam do wyrażenia opinii na temat tego rozdziału, dziękuję buziaki :****