poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Pomoc



Następnego dnia Hermiona w godzinach przedpołudniowych, pomiędzy lekcjami pojawiła się w gabinecie McGonagall. Oddała jej skonfiskowany poprzedniego wieczora aparat i powiadomiła o odebranych punktach. Na pytanie czemu nie udzieliła uczniowi szlabanu, odpowiedziała prosto, że według niej na to nie zasłużył, ale jeśli złapie go po raz kolejny, to nie zawaha się wymierzyć bardziej dotkliwej kary.

Właśnie rozpoczął się obiad, a dziewczyna z uśmiechem na ustach zajęła miejsce pomiędzy dwójką najlepszych przyjaciół. Przywitała się uprzejmie, po czym zajęła się nakładaniem na talerz jednej trzeciej piersi z kurczaka, połowy ziemniaka i jednego widelca sałatki. To i tak wiele, jak na jej dotychczasowe porcje. Nie mogła pozwolić sobie na jeszcze większe zmizernienie, a zarazem nie dała rady wrzucić w siebie większej porcji jedzenia jak ta spoczywająca w tej chwili na jej talerzu. Początki zawsze są trudne, wmawiała sobie w myślach. Trzeba iść na przód, zapomnieć o całym minionym złu i zacząć żyć jak dawniej. Dzisiejszy dzień był dobrą chwilą, na nowy start. Czuła się o niebo lepiej, jak ostatnio i nawet uśmiech nie schodził z jej ust od samego poranka. Jednakże największym argumentem, który zmotywował ją do naprostowania na odpowiedni tor swoich obecnych nawyków żywieniowych, był wygląd Draco Malfoy’a. Przecież nie chciała wyglądać tak jak chłopak. On niemal niknął w oczach. Stracił sens walki o lepsze jutro, był po prostu chorym człowiekiem. Chorym człowiekiem z którym podpisała i przypieczętowała pakt własną krwią. Ona nie chciała stać się wrakiem człowieka, takim jakim był blondyn. Chciała żyć, miała kochających przyjaciół, którzy z pewnością wesprą ją w tej walce.
- Jak tam Herm? Cormac ci się nie narzuca? – Zapytał chłopak o kruczoczarnych włosach, wiedząc jakie stosunki łączą jego przyjaciółkę ze współlokatorem.
- Nie, tak… Właściwie to trochę. Zaczyna się robić nachalny, ale to żadna nowość Harry. Poradzę sobie z nim bez problemu.
- Daj znać gdybyś czasem potrzebowała pomocy. – Odezwał się tym razem drugi z chłopaków.
- No właśnie, daj znać.
- Nie ma sprawy nie przejmujcie się mną i McLaggen’em, na razie jest znośnie. – Zapewniła swoich przyjaciół i nie chcąc rozmyślać o narzucającym się współlokatorze i propozycji jaką jej złożył poprzedniego wieczoru, szybko zmieniła temat. – A jak tam wasze samopoczucie przed eliksirami? Dzisiaj pierwsza lekcja w grupach stworzonych przez nietoperza.
 - Uhhh… nie przypominaj. – Jęknął Ron z miną zbitego psa.
- U mnie nie najgorzej, jakoś to przetrwamy. Przynajmniej będziemy w końcu warzyć eliksiry na naszym poziomie.
- Łatwo ci mówić Harry, nie należysz do grupy matołów. – Oburzył się.
- Ronaldzie, całe sześć lat powtarzałam ci, abyś przyłożył się nieco bardziej do tego przedmiotu, ale ty w nosie miałeś moje dobre rady. Teraz musisz użerać się z ludźmi pokroju Parkinson, czy Bulstrode. To nie jest moja wina, ani tym bardziej Harry’ego.
- Już dobra, dobra. Nie unoś się tak.
- Wcale się nie unoszę. Ja tylko wyrażam swoje zdanie. – Zaprotestowała.
- Hej, nie warto się kłócić. Chodźmy lepiej pod klasę eliksirów. Snape nie lubi spóźnialskich.

Wszyscy jednogłośnie zgodzili się z Harry’m i ramię w ramię ruszyli w kierunku lochów. Zimny, lekki podmuch wiatru jaki odczuli schodząc coraz niżej po chodach, przyprawił ich o gęsią skórkę. Te zimne korytarze, potężnie kontrastowały z cudownym ciepłem panującym na dworze, czy chociażby w wieży Gryffindoru. Trójka przyjaciół zajęła miejsce na drewnianej ławeczce pod klasą, gdyż mieli jeszcze pięć minut do pojawienia się Snape’a. Pogrążeni w rozmowie na tematy związane z ich nowym zadaniem przydzielonym przez Hagrida.  Ron żalił się trochę, że Bulstrode zabrała małą Mili, bo tak nazwała ich słodką suczkę, do lochów i nie pozwala mu jej nawet dotknąć. Harry natomiast zauważył, że Parkinson jednak ma coś na znak serca, jeśli chodzi o małe futrzane zwierzaki. Jego pies, Aris również przebywał w Lochach, chodź dziewczyna wykazywała większe skłonności do dzielenia się obowiązkami względem zwierzaka. Hermiona w tym temacie nie miała za wiele do powiedzenia, gdyż Malfoy ledwie obrzucił ich suczkę pogardliwym spojrzeniem i burknął coś o głupim imieniu. Nic poza tym. Lola spacerowała sobie gdzieś po terenie Hogwartu. A właściwie to o wilku mowa. Arystokrata wyłonił się zza zakrętu razem ze swoją nieco zmodyfikowaną po śmierci Crabba i wydarzeniach wojennych, świtą. Towarzystwa dotrzymywał mu Czarnoskóry chłopak Blaise Zabini i równie charakterystyczny szatyn, Teodor Nott.
Zabini bezproblemowo wrócił na siódmy rok nauki w Hogwarcie, nie był on o nic oskarżony, gdyż nie brał czynnego udziału w ostatecznej bitwie. Ewakuował się on wraz z niektórymi Ślizgonami przez pokój życzeń. Jego postępowanie można oczywiście zrozumieć, nie chciał walczyć ze znienawidzonymi Gryfonami, a nie był też na tyle zły, by walczyć za Voldemorta.
Natomiast Teodor Nott spędził kilka dni na przesłuchaniu przez ministerstwo, był on synem śmierciożercy, po bitwie zesłanego na dożywocie do Azkabanu. Chłopak odgrywał mniejszą rolę w spotkaniach śmierciożerców, ale ze względu na poglądy ojca pozostawał wierny jego ideą. Brał udział w bitwie o Hogwart po stronie Voldemorta, lecz jego poczynania nie wpłynęły zbytnio na przebieg zdarzeń. Nie wyrządził on nikomu większej krzywdy. Nie chciał być mordercą, dlatego ograniczał się tylko do zaklęć głównie paraliżujących. Skruszony dobrowolnie przyznał się do wszystkich czynów, co wpłynęło na łagodny, tylko pieniężny wymiar kary.
- Spójrzcie, święta trójca razem. – Zakpił swoim zimnym głosem blondyn.
- Czego tu chcesz Malfoy? – Pierwszy zerwał się rudzielec. Harry zawtórował koledze, ale tylko ze względów bezpieczeństwa. Nie chciał by Ron wdawał się w niepotrzebne bójki.
- Niczego. – Stwierdził obojętnie opierając się o ścianę dokładnie naprzeciwko Hermiony. – Chciałem tylko sobie popatrzeć na puszącego się wybrańca, zdrajcę krwi i szlame w pakiecie.
Hermiona mimo, że zewnętrznie nie dała tego po sobie poznać, to zabolały ją słowa chłopaka. A dokładniej to ostatnie. Nazwał ją szlamą, znowu. Ona głupia łudziła się, że po wczorajszym spotkaniu na wierzy coś się zmieni, że chłopak nabierze do niej chociaż minimalnego szacunku. Ale nie, Malfoy’owie się nie zmieniają.
Ron słysząc obelgę skierowaną w ich kierunku, poczerwieniał ze złości i w mgnieniu oka odnalazł swoją różdżkę. Harry widząc to, zaczął szeptać coś przyjacielowi na ucho.
- Lepiej posłuchaj Potter’a Weasley. Nie chcesz chyba wypluwać ślimaków, tak jak w drugiej klasie? – tym razem te słowa wypłynęły z ust Blaisa, który potyczki słowne z Gryfonami traktował jak najlepszą szkolną rozrywkę.
Tego było już za wiele dla rudzielca. Z obłędem w oczach miotnął w czarnoskórego pierwszym lepszym zaklęciem jakie przyszło mu do głowy. Ślizgon na szczęście w porę odskoczył, a czerwony strumień światła minął jego twarz zaledwie o centymetry. Hermiona spojrzała z wyrzutem prosto w zimne i beznamiętne oczy blondyna, na co ten uśmiechnął się lekko i powrócił do osłaniania walczącego przyjaciela. Harry oczywiście robił to samo, tylko że dla Rona.
Nott nie brał czynnego udziału w bójce, odsunął się nieznacznie, by nie dostać jakimś okropnym zaklęciem i zagłębił w jakiejś trzymanej wcześniej przez siebie książce. Hermiona natomiast wrzeszczała, skakała, starała się za wszelką cenę przerwać te głupie potyczki uczniów.
- Jako Prefekt Naczelna nakazuje wam natychmiast przestać! W tej chwili odłóżcie różdżki! – Jej krzyki i namowy nic nie dawały. Czwórka chłopców pogrążona była w szkolnej walce, a klątwy rzucane przez nich z każdą sekundą stawały się bardziej wyszukane. Oczywiście gapiów na około nich nie brakowało.
Hermiona w pewnym momencie dostrzegła coś, co udało się również zauważyć dwójce ślizgonów, a z czego nie zdawali sobie sprawy jej przyjaciele. Severus Snape, podążał w kierunku klasy, gdzie rozgrywała się zacięta bitwa. Ślizgoni widząc jego sylwetkę momentalnie zmienili taktykę i poczęli rzucać tylko zaklęcia obronne. Wyglądało to w tej chwili tak, jakby Harry i Ron rzucili się na bogu ducha winnych chłopaków z domu Slytherina.
- Proszę się odsunąć.. Ach! Rozejść się głąby! – Wrzasnął na grupkę ustawionych w kółeczku uczniów. – Expeliarmus! – Różdżki Potter’a i Wealey’a znalazły się dokładnie w jego ręce. – Czy wy jesteście nie poważni, żeby wszczynać bójkę w szkole i to tuż pod moim gabinetem? Co Potter? Brakuje ci wrażeń po śmierci Voldemorta? A ty Weasley? Chcesz zdobyć sławę atakując uczniów mojego domu?! Całej trójce odbieram po dwadzieścia punktów, za lekceważenie zakazu o wszczynaniu bójek na terenie Hogwartu. A Potter i Weasley dodatkowo dostają szlaban! Widzę was w moim gabinecie dzisiaj równo o dwudziestej, każda minuta spóźnienia to kolejny dzień szlabanu.
- Przepraszam, ale czy ja dobrze usłyszałam odjął pan punkty całej trójce? – Zapytała nieśmiało Hermiona.
- Gdzie ty masz mózg Granger? Kto w ogóle mianował cię Prefektem Naczelnym? Tak odejmuję punkty tez tobie, za niewypełnianie obowiązków prefekta. Zamiast uspokoić uczniów, to ty tańczysz tu sobie makarenę. – Na ten ostatni przytyk o tańcu skierowany do Gryfonki, wszyscy zebrani ryknęli śmiechem, łącznie z Draconem Malfoy’em. Właściwie to kąciki jego ust zaledwie drgnęły ku gurze, ale to wystarczyło by zrozumieć, że blondyn i nietoperz nadają na tych samych falach.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem, lecz nic więcej nie odpowiedziała. Nie chciała narazić się jeszcze bardziej Snape’owi. Głos w tej sprawie zabrał jednak Ronald Weasley.
- Ale proszę pana, oni tez powinni stracić punkty. – Tudzież wskazał palcem na dwójkę Ślizgonów.
- Czy ty jesteś taki tępy Weasley, czy tylko takiego zgrywasz? Nikt, nie ma prawa podważać mojej decyzji. Ja mam oczy i wiem co widziałem razem z Potter’em atakowaliście moich uczniów, którzy starli się za wszelką cenę bronić. Mam ukarać ofiary waszego występku? To jest niedopuszczalne. Koniec przedstawienia, wszyscy w tej chwili do klasy!
Ron nie odezwał się już słowem, Harry tak samo, a Hermiona mruknęła tylko pod nosem coś o równym traktowaniu i poszła w ślady chłopaków. Weszli oni do sali razem z innymi uczniami, po drodze odzyskując swoje różdżki. Zaskoczenie spowodowane wystrojem sali, malowało się na twarzach całej grupy. Zazwyczaj równo ułożone ławki zostały podzielone na trzy części w dodatku tworzące niewielkie kręgi. Na każdym stole znajdowało się kilka kociołków i wielka tablica z nazwą i składnikami danego eliksiru.
- Pierwsze stanowisko najbliżej mojego biurka zajmują matoły, później przeciętni, a na samym końcu wybitni. Wszystko macie rozpisane, za dwie godziny widzę u siebie podpisane fiolki ze skończonym eliksirem. Czas start.
Hermiona przewiesiła na jednym z krzeseł swoją szkolną torbę i omiotła wzrokiem tablice z eliksirem do przyrządzenia. Był to wywar tojadowy, niesamowicie trudny do poprawnego stworzenia.
„Snape nie żartował mówiąc, że najlepsi dostaną trudne eliksiry do uwarzenia.”
Potrzebowała osiemnaście listków kwiatu tojadu, dwie szklanki żabiego skrzeku, dżdżownicę i dwie suszone figi. Kiedy zapamiętała listę składników ruszyła do małej spiżarki, gdzie kłębiło się już wystarczająco dużo ludzi. Po krótkiej chwili oczekiwania udało jej się przedostać do środka, nabrała do dwóch szklanek żabiego skrzeku, odnalazła dwie suszone figi i z obrzydzeniem na ustach wyjęła jedną z wijących się dżdżownic. Umiejscowiła ją w małym kartonikowym pudełeczku. Wszystkie składniki położyła na niewielkiej czarnej tacy. Ostatnim składnikiem był tojad. Zaczęła rozglądać się za tym fioletowym kwiatem po pomieszczeniu. Jak się okazało leżał po drugiej stronie w magicznym utrzymującym go przy pełnym rozkwicie, wazonie. Została już ostatnia gałązeczka z maleńkimi płatkami.
„Zapewne wszyscy już skompletowali składniki, musze się pośpieszyć jeśli nie chcę być ostatnia.” – Pomyślała i wyciągnęła rękę w kierunku tojadu. Nie zdążyła jednak zebrać ostatniego składnika, gdyż ktoś w tym samym momencie, a raczej troszkę wcześniej wyjął go z wazonu. Tym kimś jak się okazało był Malfoy.
- Ej! Pierwsza go zobaczyłam! – Krzyknęła, mając nadzieję, że to pomoże i chłopak zwróci jej składnik.
- A ja byłem szybszy. Zobacz, co za pech.
- Malfoy! Nie bądź taki, jest mi potrzebny.
- No co ty Granger mi wcale nie. – Zakpił, po czym opuścił magazyn.
- Ty przeklęty, wredny arystokrato! – Krzyknęła za nim, a w odpowiedzi usłyszała tylko cichy śmiech.
W pomieszczeniu nie było innego tojadu, dokładnie rozejrzała się po wszystkich półkach. Zrezygnowana postanowiła zgłosić to Snape’owi. Opuściła pomieszczenie i skierowała swoje kroki do biurka swojego mało lubianego nauczyciela.
- Profesorze.
- Czego chcesz Granger? – Ach ta jego wrodzona uprzejmość…
- Zabrakło w magazynie jednego składnika do przyrządzenia wywaru. – Wydukała po chwili milczenia.
- Nonsens, sam przed zajęciami sprawdziłem magazyn. Wszystko było tak jak należy. Jeśli nie jesteś w stanie wskazać mi nowego ucznia, którego od dzisiaj gościmy w klasie i który zapewne zabrał twój składnik, to wracaj do pracy.
Nie było przecież żadnego nowego ucznia i Snape dobrze o tym wiedział. Zrezygnowana powłóczyła nogami do miejsca przy którym zostawiła torbę z książkami. Jak się okazało miejsce bo obu jej stronach zajął nie kto inny jak Malfoy i McLaggen.
„Dlaczego ja?”– Cisnęło jej się usta.
Nic jednak nie odpowiedziała, tylko zajęła miejsce pomiędzy dwoma najmniej lubianymi chłopakami z roku. Ich obecność była niczym w porównaniu z brakiem jednego, w dodatku najważniejszego składnika eliksiru. Musiała przyrządzić wywar tojadowy, bez tojadu. Toż to prawie absurd.
Nie zwracając uwagi na złośliwie się uśmiechającego Malfoy’a i zaczepny wzrok Cormac’a, zabrała się do roboty. Za pomocą różdżki napełniła kociołek wodą i podpaliła pod nim ogień. Kiedy woda osiągnęła pięćdziesiąt stopni, wrzuciła do niej dwie szklanki żabiego skrzeku i ponownie czekała aż roztwór wyniesie tyle samo stopni co poprzednio. Następnie zaczęła mieszać w kociołku przez równe trzy minuty odwrotnie do wskazówek zegara. Wyjęła z kieszeni dwie suszone figi i już chciała je dorzucić do roztworu, kiedy to Cormac złapał ją za rękaw szaty.
- Musisz je pokroić w kostkę, dokładnie pół na pół centymetra. – Podpowiedział koleżance.
Hermiona uderzyła się z otwartej dłoni w czoło, myśląc sobie, że przynajmniej raz obecność tego gryfona przydała jej się.
- Dzięki. – Szepnęła w odpowiedzi.
Dodała pokrojone figi i z bólem serca wrzuciła wijącą się dżdżownicę do wody, co blondyn skomentował nadmierną wrażliwością, na co McLaggen posłał mu mordercze spojrzenie. Teraz tylko zaczekała aż kociołek rozgrzeje się do sześćdziesięciu sześciu stopni. Kiedy w reszcie tak się stało, ostudziła wywar do zera. Eliksir był prawie skończony, przybrał właśnie barwę zgniłej zieleni. Teraz tylko wystarczyło dorzucić osiemnaście listków tojadu, których dziewczyna oczywiście nie miała. Zaczęła rozglądać się po klasie ze zdenerwowaniem, większość osób oddała już podpisaną nazwiskiem fiolkę z częścią wykonanego eliksiru.
- I co Granger? Nie zawsze wszystko idzie tak jak sobie to zaplanujesz.
- Co ty bredzisz?
- Nic, chciałem tylko, żebyś przeżyła lekkiego stresa. – Oznajmił beznamiętnym głosem.
- Co? – zapytała nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Masz. – Powiedział wręczając dziewczynie nienaruszoną łodygę kwiatu tojadu. Oniemiała otworzyła usta ze zdziwienia, po chwili jednak je zamknęła zdając sobie sprawę z tego, że Malfoy specjalnie zabrał tojad przeznaczony na eliksir.
- Ty parszywa, mała fretko. – Wysyczała przez zęby.
- Grzeczniej Granger. Zawsze mogę sprawić, że ten śmierdzący badyl zniknie raz na zawsze.
- Dobra, Nie bądź taki daj mi go.
- Magiczne słowo?
- Abrakadabra.
- Granger!
- Proszę… - Wyszeptała niechętnie.
- Jak chcesz to potrafisz. – mówiąc to, oddał jej kwiat a szatynka pośpiesznie ukończyła swój eliksir. Wystarczyło dodać listki i zagotować zawartość kociołka do stu osiemnastu stopni. Kiedy tego dokonała, zadowolona z siebie wlała zawartość do buteleczki i jako ostatnia odstawiła ją na biurko profesora, wraz z dzwonkiem kończącym drugą lekcję.
- Na następną lekcje macie mi przynieść wypracowanie na dwie strony pergaminu o eliksirze jaki dzisiaj przygotowywaliście! – Krzyknął do odchodzących uczniów Snape.

Harry z Ronem jęknęli słysząc czekające ich zadanie, nie ze względu na długość wypracowania, ale raczej dlaczego, że nie będą w stanie odpisać go od przyjaciółki, ani od siebie nawzajem. Grupa Rona miała za zadanie uwarzyć bardzo prosty, który mieli na egzaminach w pierwszej klasie, eliksir zapomnienia. Harry natomiast na dzisiejszych zajęciach pracował nad wywarem leczącym czyraki. Niezbyt skomplikowany, ale wymagający ostrożności, bo przygotowując chociażby trochę zmodyfikowany płyn, zamiast leczyć czyraki mógł je wywoływać.
Pozostałe dwie lekcje to była obrona przed czarną magią, prowadzona przez nowo przyjętego nauczyciela, Marca Seldera. Był to młody, na oko dwudziesto pięcio letni postawny mężczyzna, wysoki z burzą roztrzepanych we wszystkie strony brązowych włosów. Według Hermiony był zwyczajnym, przeciętnym, nowym nauczycielem jeśli chodzi oczywiście o wygląd, lecz zdaniem jej koleżanek, był słodkim ciasteczkiem. Jeśli mowa o jego umiejętnościach i podejściu do nauczania, można powiedzieć, że był bardzo specyficzny i nie uznawał zbytniego zagłębiania się w teorię. Wolał zajęcia praktyczne. Dzielił uczniów w pary i mówił jakie zaklęcie mają ćwiczyć, przy czym przechadzał się po klasie dając ćwiczącym uczniom ważne wskazówki.
Hermiona  trafiła do pary z Parkinson, która różdżką mogła sobie jedynie podłubać w nosie, przy umiejętnościach szatynki.Za zadanie mieli przećwiczyć na sobie zaklęcie Conjunctivitis, które za zadanie miało oślepiać porażonego.
Oczywiście Parkinson to zaklęcie za nic nie wychodziło i Hermiona nie musiała się niczego obawiać. Jedynym skutkiem rzucanego przez dziewczynę zaklęcia było lekkie łaskotanie w okolicach oczu, przez co Hermiona była zmuszona do ich pocierania.
„Dzięki ci Merlinie, że się nie maluje.”
Kiedy przyszłą kolej Hermiony, panna Parkinson błądziła po sali obijając się o wszystkich uczniów i każdy kąt, gdyż szatynce, to zaklęcie wyszło już za pierwszym razem. Tak samo jak Harry’emu, Malfoy’owi, Cormac’owi i Nott’owi. Cała piątka dostała po pięć punktów dla swojego domu. Uradowani końcem lekcji za zadanie dostali przećwiczenie tego zaklęcia tak, by na następnej lekcji rzucać go poprawnie.
- Żadnych wypracowań, nic, zupełnie nic z obrony. – Radował się Ron w drodze do pokoju wspólnego.
- Nie ciesz się tak, bo Selder ma cały rok na zmianę zdania. I Może tego dokonać w naprawdę krótkim czasie, zważając na jego rozczarowanie, poziomem niektórych uczniów.  –Zwróciła uwagę Hermiona.
- Nie dasz nawet pomarzyć, wiesz ty co. – Oburzył się Ron.
- Hermiona! Musze ci cos powiedzieć! Chodź szybko! – Wrzeszczała na widok przyjaciółki, Ginny.
- Ciebie też miło widzieć Gin…aaaa zaraz do was wracam. – Krzyknęła jeszcze do chłopaków, bo rudowłosa dziewczyna pociągnęła ją za ramię w kierunku najbardziej oddalonego kąta salonu.
- Harry. – Wysapała zdyszana Weasley’ówna.
- Co z nim? – Zaniepokoiła się szatynka.
- Nie co z nim, tylko wczoraj w nocy zabrał mnie nad jezioro, przeprosił za swoje zachowanie i oświadczył, że pragnie do mnie wrócić. – Zapiszczała.
- Ginny, to wspaniale. – uradowała się Hermiona. – I co ty na to?
- Jak to co? Zgodziłam się. Jestem teraz taka szczęśliwa. – Ćwierkała młodsza z Gryfonek.
- Chwila, powiedziałaś w nocy?
- Mhm, ale nie dasz mi chyba za to szlabanu? – Zapytała roześmiana.
- Nie, ale następnym razem nie włóczcie się po terenie Hogwartu, kiedy jest po ciszy nocnej. – Pouczyła przyjaciółkę i razem wróciły do chłopaków.
Była szczęśliwa z decyzji przyjaciela, według niej nikt tak nie pasował do siebie jak ta dwójka jej najlepszych przyjaciół. Byli wprost stworzeni do wspólnego związku. Hermiona obstawiała że prędzej czy później i tak byli by razem, na szczęście nastąpiło to prędzej. Była to jakaś odskocznia dla Ginny jak i Harry’ego od męczących wojennych wspomnień. Ciężko było zapomnieć o straszliwej śmierci, przyjaciół czy najbliższych z rodziny, ale trzeba było iść na przód, na nowo odkryć piękno życia.
- Hermiona, co ty na to żeby wybrać się do Hogsmeade w sobotę?
- Wiesz Ron, dostałam już zaproszenie… - Zaczęła odpowiedź bardzo cicho i nieśmiało.
- Od kogo? – Przerwał dziewczynie z nieukrywanym rozdrażnieniem.
- Cormac zaproponował mi wyjście, ale raczej się nie zgodzę.
- Od kiedy jesteście ze sobą po imieniu? – z łatwością można było dostrzec narastający gniew rudzielca.
- O co ci chodzi Ronaldzie? – Zapytała rozdrażniona tonem przyjaciela.
- Nie, o nic. Zupełnie.
- Ron daj spokój. – Postanowił się wtrącić do tej rozmowy Harry, który do tej pory tylko przysłuchiwał się wymianie ich zdań.
- Daj spokój?! Czy ty siebie słyszysz Harry? McLaggen to przecież palant. Hermiona nie powinna z nim nigdzie chodzić, a co dopiero mieszkać! – Krzyknął zdenerwowany i poczerwieniały na twarzy chłopak.
- Nie większy niż ty Ronaldzie. Przepraszam was, Harry i Ginny, ale nie mam ochoty przebywać w jednym pomieszczeniu z kimś kto traktuje mnie jak mało rozumne dziecko. Do zobaczenia jutro na zajęciach.
To powiedziawszy uniosła wysoko głowę i nie zaszczycając Rona wzrokiem, wymaszerowała z Pokoju wspólnego. Chłopak stał się bardzo zaborczy w ostatnim czasie. Kłócili się zdecydowanie za często, a były to sprzeczki głównie o jej kontakty z płcią brzydką. Nie rozumiała, o co przyjacielowi mogło chodzić, zachowywał się nieprzyzwoicie zaborczo. Byli przecież przyjaciółmi od kilku dobrych lat, dlaczego akurat teraz musiało się coś walić? Przecież wojna się skończyła, nie było już Voldemort’a. A większość z jego popleczników siedziała już w Azkabanie. Dziewczyna nie widziała najmniejszych powodów, dlaczego Ron miałby ją tak traktować.
Posmutniała przemierzała dość długą drogę do pokoju perfektów na czwartym piętrze. Dopiero kiedy znalazła się w swojej prywatnej sypialni mogła zdjąć z twarzy maskę i otwarcie okazać swoje uczucia. Rzuciła się na miękkie łóżko i ukryła głowę w poduszkach. Chcąc pozbyć się ciążących na sercu i duszy zmartwień, wrzasnęła przeciągle. Miało jej to pomóc głównie w odreagowaniu zachowania Rona, lecz ostatecznie sprowadziło inne kłopoty.

Słysząc kłośny krzyk dziewczyny, do pomieszczenia wpadł Cormac McLaggen. Chłopak z przerażeniem wymalowanym w oczach wpatrywał się w rozłożoną na łóżku Gryfonkę. Stopniowo jego twarz zaczynała wyrażać zdezorientowanie. Dziewczyna o dziwo była w jednym kawałku, a w pobliżu nie znajdował się nikt niebezpieczny. Chłopak postanowił wyjaśnić tą sytuację.
- Co się stało?
- Nie, nic. Po prostu lubię sobie czasem pokrzyczeć. – Odpowiedziała z przekąsem.
- Ymm… Rozumiem. A czy zastanowiłaś się może, co do mojej propozycji?
Chłopak nie posiadał żadnego taktu jeśli chodzi o postępowanie z dziewczynami. Był wręcz natrętny i gdyby nie zaistniała sytuacja z Ronem, Hermiona z pewnością spławiła by swojego współlokatora. I taki też miała plan na początku. Kiedy jednak zastanowiła się dokładniej, to stwierdziła, że Ron nie ma prawa jej rozkazywać i decydować o wszystkich sprawach, a w szczególności takich jak to z kim może, a z kim nie wolno jej się spotykać. Miarka się przebrała. Ktoś tu musi się zbuntować.  
„Obym tego nie żałowała.”
- Nie mam żadnych planów. Z chęcią wybiorę się z tobą do Hogsmeade. – Odpowiedziała przepełnionym od słodkości głosikiem.
- Świetnie. – Uradował się. – To może o czternastej?
- Perfekcyjnie. Idziesz może na kolacje teraz? – zapytała knując małą zemstę na Ronaldzie za jego niepoważne zachowanie względem niej.
- Ymm… No tak, waśnie się zbierałem. – Z wyrazu jego twarzy można było wyczytać dokładne zaskoczenie, a nawet szok, powodowany słowami dziewczyny.
- Zaczekaj na mnie w salonie, możemy iść razem.
W momencie kiedy Gryfon opuścił sypialnię szatynki, ta odetchnęła z ulgą. Zmuszanie się do towarzystwa Cormac’a nie będzie raczej najprzyjemniejszym zajęciem na dzisiejszy i sobotni dzień. Ale chęć dogryzienia Ronowi była silniejsza, jak niechęć do blondyna.
Złapała do ręki swoją wcześniej gdzieś zagubioną różdżkę i niechętnym krokiem wyszła z sypialni, zamykając dla bezpieczeństwa drzwi zaklęciem. Przecież nikt nie mógł przewidzieć co przyjdzie do głowy jej współlokatorowi, kiedy ona będzie odbywać uprzejmą rozmowę z Malfoy’em w specjalnej sali na drugim piętrze. Krew zaczynała wrzeć w jej żyłach kiedy myślami wracała do Dracona, zdecydowanie wolała się już skupić na McLaggenie.
„Może nie będzie tak źle.” – Pocieszyła się w myślach.
Jak się okazało, stwierdzenie w głowie dziewczyny było trafne. Chłopak już na wstępie wykazał się brakiem dobrych manier i jak gdyby nigdy nic wepchnął się przed Hermionę w przejściu, by od razu ruszyć przed siebie, nawet się na nią nie oglądając.
„Powinnam się przyzwyczaić.”
- W piątek po lekcjach są kwalifikacje do drużyny Gryffindoru. Wpadniesz? – Zapytał po krótkiej ciszy.
- Och! To już w ten piątek? Harry nic nie wspominał, ale to pewnie dlatego, że nie przepadam za quiddichem. – Wyznała zgodnie z prawdą. Już w pierwszej klasie ten przedmiot sprawiał jej problemy. Później było już tylko gorzej. Omijała szerokim łukiem zaproszenia na małe meczyki, przysyłane przez Rona w każde wakacje. Kiedy natomiast chłopcy zmuszali ją do gry, tłumaczyła się nagłą potrzebą napisania zadania na eliksiry, lub inne nieciekawe przedmioty. Właściwie dla jej przyjaciół, to każdy przedmiot nauczany w Hogwarcie był nieciekawy.
- Nie lubisz quiddich’a?! – Zapytał, a raczej niemal krzyknął zaskoczony wyznaniem koleżanki.
- Nie każdy musi lubić latać, prawda?
- A próbowałaś kiedyś?
- Raz, w pierwszej klasie. I wież mi, zaliczam ten dzień do jednych z najgorszych w moim życiu. Udało mi się wybłagać McGonagall, bym zamiast latania mogła uczęszczać na inny przedmiot.
- Nie wiesz co straciłaś Hermiono. – Odpowiedział jej z bólem w głosie. Nie rozumiał bowiem, jak można nie lubić latania.
- Z pewnością ominęło mnie kilka złamań i wstrząs mózgu. – Odgryzła się w troszkę okrutny sposób, ale nie miała zamiaru dłużej ciągnąć tej rozmowy. Temat latania był jej zamkniętym rozdziałem w życiu.
Weszli właśnie do wielkiej sali. Większość uczniów zajmowała już swoje miejsca przy stole, dlatego trochę ciężko było szatynce odnaleźć rudą czuprynę przyjaciela. Kiedy w końcu tego dokonała, zwróciła się z prośbą do towarzysza.
- Może usiądziesz dzisiaj ze mną i z moimi przyjaciółmi.
To pytanie było chwilowym szokiem dla Gryfona. Nie spodziewał się, że Hermiona może mu zaproponować miejsce tuż obok siebie, po tym jak przez ostatnie dni widocznie unikała jego obecności. Nie chowając jednak urazy, zgodził się z uśmiechem na ustach. Szatynka również nie posiadała się z radości, że chłopak połknął przynętę, nie żeby myślała, że może być inaczej.
Z uśmiechem na ustach podeszła do przyjaciół i zajęła miejsce obok Harry’ego, klepiąc drewnianą ławeczkę po swojej prawej stronie, dłonią. Cormac od razu zrozumiał o co jej chodzi i wepchnął się na puste miejsce. Plan zrealizowany. Teraz tylko pozostało podziwiać efekty: Widelec bruneta utknął w połowie drogi z talerza do ust, Ron poczerwieniał na twarzy i w tej chwili nieświadomie miażdżył w prawej dłoni bogu ducha winne, zielone jabłko, a kilkoro Gryfonów siedzących w pobliżu wpatrywało się w ich czwórkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Harry, zamknij buzię jak jesz. Ron, co to jabłko ci zrobiło? Och i chyba jesteś chory, masz takie dziwne wypieki na twarzy. – Zaszczebiotała nabierając sobie na talerz czekoladowego puddingu.
- Co on tu robi? – Szepnął ledwo słyszalnie brunet.
- Siedzi, Harry.
Hermiona westchnęła przeciągle, kiedy dostrzegła jak wiele łączy jej współlokatora z jej najlepszym Rudowłosym przyjacielem. Przede wszystkich oboje posiadali te same maniery przy stole. A raczej ich brak.
„Pewnie uczyli się savoir vivre’u z tej samej książki. Szkoda tylko, że była to jakaś parodia.”
- Potter, o której godzinie dokładnie mają się odbyć kwalifikacje? – Zapytał z pełną buzią, przez co dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrobiła zgadzając się na sobotni wypad do Hodsmeade.
- Zakładam, że tak około szesnastej, ale kiedy podejmę ostateczną decyzję, to wywieszę kartkę w pokoju wspólnym.
Chłopaki po tej krótkiej wymianie zdań, wrócili do swoich posiłków, przynajmniej ta dwójka rozmawiających, bo Ron w tej chwili pastwił się nad swoim kawałkiem nóżki z kurczaka. Udało mu się ją nawet rozerwać na kilkanaście postrzępionych części. Hermiona otwierała już usta by skomentować, to dziecinne zachowanie przyjaciela, ale kiedy zdała sobie sprawę, że na jej talerzu znajduje się jedna trzecia porcji puddingu, to zrezygnowała. Chłopak mógłby się jej jeszcze odgryźć. Lepiej było nie ryzykować.
W kierunku stołu Gryfindoru zmierzała McGonagall, ze stanowczym jak zawsze wyrazem twarzy. Podeszła dokładnie do Hermiony i po krótkim odchrząknięciu przemówiła głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Panno Granger, pragnę przypomnieć o pełnionym przez panią obowiązku jednogodzinnych, cotygodniowych spotkań z Panem Malfoy’em.
- Tak, proszę pani, pamiętam. – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Nie wydaję mi się. Draco już dawno zjadł kolacje i wyszedł.
Hermiona słysząc słowa profesorki zrobiła zaskoczoną minę i pośpiesznie spojrzała na swój zegarek. Z przerażeniem stwierdziła, że jest już równa siódma.
- Och, nie. Zasiedziałam się. Przepraszam, to się więcej nie powtórzy. Do widzenia.
Krzyknęła pośpiesznie i pobiegła w stronę drugiego piętra. Mało brakowało a na jednym z korytarzy boleśnie zderzyła by się z młodszą Krukonką. Na szczęście dziewczyny tylko lekko się zachwiały, a Hermiona krzycząc głośne „przepraszam”, popędziła dalej. Kiedy dotarła na miejsce, zatrzymała się i potężnie dysząc oparła ręce o kolana. Tuż przed nią znajdował się ogromnych rozmiarów portret Merlina, który w tej chwili spoglądał na nią z dziwnym oburzeniem.
- Młoda damo, nikt cię nie uczył, że nie przystoi się spóźniać? Do tego ten stan i ogólny wygląd… - Westchnął mężczyzna. – Kiedyś, to na spotkania przychodziło się w szatach wyjściowych, niestety wszystkie te zasady przepadły. A młodzież teraz nie dba ani o swój wygląd, ani o punktualność. Nie do pomyślenia…
- Przepraszam, ale czy mogłabym wejść? – Zapytała nadal mocno dysząc i czując potężne palenie w płucach. Dodatkowo irytował ją ten portret, był wyjątkowo natrętny i gadatliwy.
- A proszę, wchodź – odpowiedział odsłaniając przejście, lecz nadal żwawo komentując zachowanie dziewczyny. – W dodatku taka bezczelna, nie da dokończyć starszemu człowiekowi zdania…
Dziewczyna przekroczyła pośpiesznie próg portretu, chcąc oddalić się od obrażającego ją mężczyzny. Kiedy znalazła się już po drugiej stronie, jej oczom ukazał się niewielki pokoik, w którym panował delikatny półmrok. Pomieszczenie utrzymane było w ciemnych brązowych barwach, oraz nie posiadało okien. Właściwie był to zwykły, surowy pokój z jednym drewnianym stolikiem i dwoma krzesłami w centralnej części. Blondwłosy Ślizgon zajmujący jedno z dwóch krzeseł, kontrastował potężnie z klimatem pokoju. Jego niemal białe włosy i jasna cera tworzyły pewnego rodzaju odrębność, inność. Wyróżniały chłopaka na tle półmroku.
Hermiona powolnym krokiem zaczęła zbliżać się do swojego wroga. Po chwili zatrzymała się naprzeciwko niego i nic nie mówiąc stanęła w bezruchu. Nadal lekko dyszała od biegu. Spuściła wzrok na swoje stopy i czekała na pierwszy ruch towarzysza. Ciężko było jej dobierać słowa. Bo od czego miała zacząć? Od „cześć”? to by mogło być głupie, zważając na ich stosunki. „ Jak ci minął dzień”, było zbyt banalnym pytaniem. Dlatego zdecydowała, że najlepszym rozwiązaniem będzie milczenie. Nie pomyliła się za wiele, bo już po kilku sekundach Draco odezwał się, a raczej bąknął coś półgłosem.
- Co tak stoisz Granger? Potrzebujesz specjalnego zaproszenia, by usiąść na tych swoich kościstych czterech literach?
Słowa chłopaka podziałały na Gryfonkę, jak kubeł zimnej wody. W jednej chwili poderwała głowę do góry i z morderczym spojrzeniem zajęła miejsce na wolnym krześle.
- Lepiej spójrz na siebie, okazem zdrowia to ty nie jesteś Malfoy!
- Mną, to ty się lepiej nie interesuj. – mruknął, po czym zaczął się wpatrywać w ścianę za Gryfonką.
- Dlaczego ten pokój jest taki ciemny, ponury i umeblowany tylko w stół i dwa krzesła? – zapytała chcąc zmienić temat. Nie chciała narażać się Malfoy’owi już na początku spotkania.
- Bo tak chcę. – Prostota i tajemniczość tej odpowiedzi zbiła Hermionę z tropu.
- Co to ma znaczyć, że tak chcesz?
- To znaczy Granger, że jakbyś się nie spóźniła, to ten gburowaty dziad przy przejściu poinformowałby cię, że pokój przyjmuje taką postać jaką mu się nakaże. – Widząc, że dziewczyna nadal mało rozumie, postanowił użyć prostszych słów. – Na wielkiego Merlina Granger, to coś działa jak pokój życzeń, tylko nauczyciele mogą go nadzorować.
- Żartujesz. – odpowiedziała, niedowierzając jego słowom. Bo jak niby mógł istnieć magiczny pokój, o którym ona nie miała zielonego pojęcia.
- A czy wyglądam jakbym żartował?
Nie odpowiedziała. Draco na prawdę wyglądał na poważnego. Może rzeczywiście miał rację. Postanowiła sama to sprawdzić. Rozejrzała się ponownie po pomieszczeniu i zaczęła wyobrażać sobie wielki, ładnie zdobiony, posrebrzany kominek. O mało nie padła z wrażenia, kiedy obraz z jej wyobraźni urzeczywistnił się i tuż za plecami blondyna pojawiło się przyjemne ciepło, a pomieszczenie nieco się rozświetliło. Kolejną nową rzeczą była sztuczna przejrzysta okiennica, następnie wielka, wygodna sofa, piękny, promieniujący jasnym blaskiem żyrandol i niewielka drewniana biblioteczka.
- Czy ty zawsze musisz wszystko psuć? – zapytał z żalem w głosie.
- Nic nie zepsułam, dodałam tylko temu pokojowi cieplejszy wygląd.
- No właśnie. Zepsułaś mi moją przygnębiającą atmosferę. – odkrzyknął naburmuszony.
- Malfoy!  Wyglądałeś, jak wygłodniały wampir w tym mroku.
- A skąd wiesz, że nim nie jestem?
- Przestań żartować. Nie po to tu przyszliśmy. – odpowiedziała rozsądnie nie reagując na jego głupią zaczepkę.
- A po co? Mamy rozmawiać o mnie tak? O moim życiu, przeszłości teraźniejszości, przyszłości, wojnie? Co to ma na celu? Co? Nie widzę sensu w tych spotkaniach, to wszystko jest ustawione Granger! Oni i tak wyślą mnie do Azkabanu! Mój pobyt tutaj jest tylko i wyłącznie krótkim okresem oczekiwania na to co nieuniknione! Szczerze, to wolałbym, żeby się Potter wtedy za mną nie wstawiał. Przynajmniej nie żył bym w ciągłym strachu! – wykrzyczał prosto w oczy Hermiony. Teraz już nie siedział. Oparty rękoma o niewielki stół, pochylał się niebezpiecznie nad dziewczyną. Nie chciał jej wystraszyć, ale jedynie uświadomić. Granger tak samo jak Potter myśli, że może zbawić cały świat, że może zbawić jego. Co według chłopaka było jednym wielkim zakłamaniem. Dla niego nie było już ratunku. Ktoś musiał uświadomić tą małą, naiwną Gryfoneczkę, że jest ona potrzebna ministerstwu tylko do wydania wyroku. Że nie uchroni go od kary na jaką według własnego uznania zasługiwał.
- Nieprawda, pomogę ci. Trzeba mieć nadzieję. – Wyszeptała niemal słyszalnie w jego zaciśnięte od złości wargi. Wargi które w tym momencie były niebezpiecznie blisko. Mimo, że wczorajszego ranka zrozumiała, że władze tak naprawdę chcą dać chłopkowi chwilowe poczucie bezpieczeństwa, tylko po to by później można było go mocniej zranić, skazując na dożywocie w Azkabanie. Wiedziała o tym, nie była głupia, ale nie przypuszczała tego, że chłopak również się domyślił. Jak on mógł funkcjonować z tą myślą? Ona z pewnością nie dała by rady. Nie jest tak silna psychicznie. Ale czy Draco naprawdę dobrze sobie radził? Przecież zauważyła jego nade szybką utratę wagi i te zapadnięte oczy, czy posiniałe usta.
Mimo, że chłopak przez tyle lat był tak strasznym dupkiem, to po prawdzie o jego losie decydowała rodzina, banda tchórzy. To nie był jego wybór. On tylko podążał za ideałami ojca. Nie można go za to winić. Pytanie tylko, czy na pewno był całkowicie bez winy?
„ Nie wydam, ani nie pozwolę wydać wyroku skazującego niewinną osobę na dożywocie w Azkabanie. Mimo, że nie cię nie znoszę Malfoy, to nadal jesteś człowiekiem. A to czy jesteś winny, czy nie wyciągnę z ciebie, chociażby siłą.”
- Co ty Granger pierdolisz?! – Wrzasnął odsuwając się od niej. – Właśnie ci powiedziałem, że nie ma dla mnie ratunku, a ty twierdzisz, że trzeba mieć nadzieję?! Jesteś naiwna!
- Malfoy, posłuchaj mnie. Ministerstwo nic ci nie zrobi jeśli jesteś niewinny. Musisz tylko ze mną współpracować. A Wszystko się ułoży. – Tym razem jej głos zabrzmiał pewniej.
- Wszystko się ułoży? Czy ty siebie słyszysz? Oni wybrali ciebie, do spisywania raportów, bo wiedzą, że mnie nienawidzisz! – Jego wściekłość brała górę nad nim samym. Krzątał się nerwowo po całym pokoju.
- Każdy może się zmienić. Musi tylko bardzo chcieć. Porozmawiaj ze mną. – Starała się by jej głos brzmiał na opanowany. Nie chciała okazywać blondynowi zbyt wielu targających nią w tym momencie, emocji. Złości na samą siebie i manipulujące czarodziejami ministerstwo, strachu przed porywczym i nerwowym zachowaniem Ślizgona, powątpienia we własne postanowienia i wypowiedziane słowa, oraz dziwnej, jak do tej pory przez nią nieznanej sile, chęci niesienia ratunku komuś, kto jeszcze chwile temu był dla niej wrogiem. – Malfoy? – Zapytała widząc jak wpatruje się beznamiętnym wzrokiem w trzaskające w kominku płomienie.
- Dla mnie nie ma ratunku, pogódź się z tym… - Wyszeptał ledwo słyszalnie, chodź na tyle by dziewczyna siedząca nieopodal była w stanie zrozumieć sens wypowiedzianych słów.

Wyszedł trzaskając potężnie drzwiami. Był zły, wręcz wściekły. Nie chciał słuchać jej słów. Przecież to była tylko wredna, nic nie warta Gryfonka. W dodatku chciała mu pomóc. Mówiła o nadziei, wierzyła w nią, zarażała nią. Chciała by on też uwierzył, by spróbował zawalczyć o własne życie. W głębi duszy chciał jej zaufać, wyzbyć się przekonań i dopuścić do siebie nadzieję. Ale wiedział, że nie może tego zrobić. Nie chciał by po całym roku nadziei, wiary w lepsze jutro i snuciu planów na przyszłość, przyszła straszna rzeczywistość, bo przecież taki scenariusz zawsze trzeba było rozpatrzeć. Nie chciał się załamać jeszcze bardziej. Lepiej było sobie nie wyobrażać za wiele, niż żyć nierealnymi marzenia, by w którymś momencie stracić wszystko. Wiedział, że nie wytrzymałby tego psychicznie.

Hermiona ze smutkiem w oczach wpatrywała się w zatrzaśnięte przejście na korytarz. Pokój mimo, że nie wrócił do swojego ponurego wyglądu, to taki jej się teraz wydawał, cichy, odległy, przygnebiający. Wiedziała, że dogadanie się z Malfoy’em do łatwych należeć nie będzie, ale warto spróbować. Przecież była Hermioną Granger z Gryffindoru, a Gryfoni nigdy się nie poddają.

„ Choćbyś mnie Malfoy błagał, prosił i groził Avadą, to ja dowiodę, że nie ty, a ministerstwo jest jedynym zagrażającym nam złem.” – Pomyślała wpatrując się w niewielki zegarek. Było dwadzieścia po siódmej. Nie zbyt długo trwało to ich pierwsze spotkanie. Do udanych też nie można było go zaliczyć. Lecz jedno jest pewne, zasiało ono w dwójce siódmoklasistów małe ziarenko nadziei, chęci do walki.


*

Łiiiiiii :D Rozdział kolejny <szczęśliwa> !!!!

Chciałam podziękować za wszystkie miłe i pomocne komentarze, zamieszczone pod poprzednimi rozdziałami, jesteście kochani <3


Rozdział jest z błędami jeszcze przed betowaniem, więc z góry przepraszam za błędy. Niedługo dodam poprawiony. Jak na razie Moja kochana beta ogarnęła prolog i pierwszy rozdział, więc nie powinniście wyłapać zbyt wielu błędów. Dziękuję Olga G. :*

Zachęcam do wyrażenia opinii na temat tego rozdziału, dziękuję buziaki :****






4 komentarze:

  1. Jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału. Najbardziej przypadła mi ta scena w pokoju, gdy Malfoy uparcie odmawia pomocy od strony Hermiony. No mam nadzieję, że przejrzy na oczy i zacznie współpracować z nią. Bo ile można się martwić? Z doświadczenia wiem, że dużo i nie wpływa to dobrze na człowieka ;)
    Czekam na ciąg dalszy i chciałabym cię również zaprosić do nowo powstałego stowarzyszenia blogów z harrego pottera.
    Pozdrawiam, Arabella
    stowarzyszenie-harregopottera.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem tu nowa, więc nadrabiałam i komentuję dopiero teraz. Rozdział ciekawy. Bardzo rozbudowany. Draco dalej taki sam, więc mi jak najbardziej pasuje! Jest kilka drobnych błędów, ale nie zwróciłam na nie uwagi, bo rozwaliła mnie MAKARENA XD Myślałam, że zejdę ze śmiechu! To trochę podejrzane, że Snape wie co to Makarena? Może sam coś ten tego xD
    No w każdym razie, będę czytać dalej!
    Pozdrawiam i czekam next!
    America
    http://nadziejanienawiscmilosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na więcej przeczytałam wszystkie rozdziały z zapartym tchem i muszę przyznać się że bardzo mi się podoba. Cieszę się że Snape żyje i dalej uprzykrza wszystkim życie, a Draco to no cóż mimo wszystkich przeżyć nadal Draco. Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo podoba mi się Twój szablon i fakt, że się rozpisujesz. Większość rozdziałów u innych osób jest bardzo krótka, a tutaj właśnie jest inaczej, co naprawdę jest na plus. Mam nadzieję, że już niedługo pojawi się nowy rozdział.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń